Ten gość z tytułu to ja. Ale tytułowe „przejścia” nie odnoszą się – co spieszę z radością zakomunikować – do jakichś moich osobistych perypetii, ale raczej do kondycji liberalizmu w Polsce – takiego, jak go rozumiem. Zawsze był słaby, ale w ostatnich latach musiał znieść dalsze ciosy.
W przełomowych wyborach roku 2005, hasło „państwa liberalnego” pełniło rolę epitetu, przed którym kandydat na Prezydenta (i jego partia), któremu zarzucono „liberalizm”, bronił się jak mógł. Oznaczało to, że na ideowych koligacjach z liberalizmem w Polsce można, politycznie rzecz biorąc, tylko stracić.
Liberałowie w Polsce muszą się jakoś do tego problemu odnieść – i nie wystarczy tu inwencja czysto semantyczna, przejawiająca się w wyjaśnianiu, że liberalizm jest w istocie czymś innym, niż na ogół w Polsce się sądzi. Spór bowiem nie toczy się o słowa, ale o idee i praktykę, z nich wynikającą. Moim głosem w tym sporze jest książeczka zatytułowana – jakżeby inaczej – „Liberał po przejściach”, która właśnie ukazała się nakładem Wydawnictwa Sens (proszę szukać w dobrych księgarniach, a jak nie będzie – to w kiepskich). Moje rozumienie „liberalizmu” wyłania się z niej, mam nadzieję, dość klarownie, a spór o to, czy jest to „prawdziwy” liberalizm czy nie, mnie specjalnie nie interesuje. Naprawdę istotny jest spór o to, jaka ma być Polska. Czy jej polityka, prawo, konstytucja wreszcie mają dawać uprzywilejowaną pozycję jednej Prawdzie czy też stwarzać wyłącznie ramy dla pokojowego współżycia wyznawców różnych prawd, wzorców moralnych, kanonów obyczajowych i estetycznych itp.?
Oto wielkie pytanie, ale to wielkie pytanie przekłada się na dziesiątki pytań mniejszych, średnich, albo całkiem małych. Na te właśnie pytania, różnego kalibru i różnego znaczenia, ale zawsze związane z fundamentalnym dylematem, przed którym stoją liberałowie w dzisiejszej nieliberalnej Polsce, staram się dać odpowiedzi w mojej książeczce. Razem wzięte, składają się one na spójną, jak mniemam, wizję takiego liberalizmu, który jest dziś Polsce bardzo potrzebny.
Oto fragmencik z pierwszego rozdziału, nie tyle jako „teaser” ile raczej jako wyłożenie tła problemu:
W toczącej się obecnie wojnie kulturowej w Polsce, dzisiejsza odsłona należy zdecydowanie do moralizatorskich konserwatystów. Fundamentalne zasady liberalne: prymat wolności osobistych nad moralnymi przekonaniami większości, wolność słowa gwarantująca względną niepodatność na zapędy cenzorskie, wolność zgromadzeń zagwarantowana niezależnie od treści wyrażanych przez uczestników legalnych demonstracji, neutralność światopoglądowa i religijna państwa – dziś są poddane w wątpliwość w sposób bardziej pryncypialny niż kiedykolwiek w ciągu ostatnich siedemnastu lat. Pierwszy raz od upadku komunizmu u władzy jest elita, gotowa w sposób fundamentalny odchodzić od tych zasad - i cieszy się w tym poparciem dużej części elektoratu i sporej części mediów.
Proklamowana przez braci Kaczyńskich porażka ideału Polski liberalnej to nie tylko klęska wolnorynkowego modelu gospodarczego, ale przede wszystkim – pewnej filozofii państwa. Liberałowie – ludzie przywiązani do oświeceniowych ideałów wolności i równości obywateli, nie podporządkowanych w swych prawnych obowiązkach dogmatom religijnym ani ideologicznym, respektujących wzajemnie swoją prywatność, nie tolerujących dyskryminacji - mogą czuć się nie tylko niekochani, ale i przegrani. Wraz z triumfatorami ostatnich wyborów zwyciężyła, na razie przynajmniej, tradycja antyliberalna. Ale poczucie goryczy, klęski i osamotnienia jest złym doradcą w momentach historycznych wyzwań – i w samej rzeczy, dziś od liberałów w Polsce należy oczekiwać podwójnego wysiłku, przynajmniej intelektualnego.
Liberałowie bowiem zawsze mają dwojakie zadanie do wykonania. Pierwsze polega na refleksji nad najbardziej atrakcyjną wizją społeczeństwa liberalnego, a zatem nad udoskonalaniem własnego ideału społecznego. Drugie zadanie dotyczy współżycia ze środowiskiem nie-liberalnym – uzgodnienia zasad relacji z tymi, którzy pozostaną nieprzekonani do liberalizmu. Pod tym względem, liberalizm jest odmienny niż inne ideologie, które z konieczności zawierają w sobie misję szerzenia jedynej prawdy: istnienie nieprzekonanych jest dla konserwatystów i rozmaitych rygorystów porażką, nad którą nie można przejść do porządku dziennego. W liberalizm natomiast wpisana jest tolerancja także dla tych, którzy nie podzielają i nigdy nie podzielą przekonania, że najdoskonalszą formą porządku społecznego jest taki, który wszystkim zapewnia maksymalną wolność. Bo wolność jest dobrem pięknym, ale nie uniwersalnym – nie wszystkich uwodzi. Są ludzie, którzy nad wolność bardziej cenią sobie porządek i dyscyplinę, albo spokój, albo poczucie ładu moralnego, wykluczającego obecność w publicznej przestrzeni treści drażniących lub obraźliwych dla innych. Jak pogodzić afirmację zasad liberalnych z szacunkiem dla tych innych, nie-liberalnych poglądów?
To pytanie teoretyczne, ale i dotkliwie praktyczne w dzisiejszej Polsce – bo z całą ostrością ukazała się nam prawda o tym, że dla dużej części społeczeństwa polskiego – tej części, która reprezentowana jest przez dzisiejszą władzę – ideały liberalne są czymś obcym i wrogim. Myślę, że najsilniejsza dziś partia w Sejmie – Prawo i Sprawiedliwość – prawidłowo interpretuje opinie swojego elektoratu, że wolność słowa, zgromadzeń, stowarzyszania się, neutralność światopoglądowa itp. są czymś mało istotnym albo wręcz niebezpiecznym, zagrażającym ładowi społecznemu.
A głos liberalny brzmi, niestety, coraz ciszej.
Będę o tym więcej pisał w Salonie24– obiecuję.
Inne tematy w dziale Polityka