„No tak, zaraz pan powie, że Kaczyński ma złoty róg” - doprasza się dociekliwa, niepokorna dziennikarka Joanna Lichocka. Ale Tomasz Burek, krytyk i historyk literatury, wcale nie daje się podpuścić na złoty róg: „Nie, na użytek tej rozmowy [a innej? Na użytek innej, to nie wasza sprawa - przyp. WS] wystarczą chochoły. W tym sensie te wybory są tak ważne. Zdecydują, czy wyrwanie życia narodowego z chocholich rąk dokona się na dłużej, czy wpadniemy ponownie w pląs chocholi” (Rzeczpospolita, Plus Minus 29 września).
O cholera. O cholera - powtarzam do siebie dość grubiańsko (ale ja już jestem do własnej grubiańskości przyzwyczajony), to o to naprawdę chodzi. Ńie tam o żadną Unię Europejską, podatki, reprywatyzacje, rurę bałtycką, obecność w Iraku, lustrację, podwyżki dla pielęgniarek i policjantów, autostrady, Euro 2012 i tym podobne drobiazgi - ale o życie narodowe. Czy to życie będzie nadal w rękach chocholich, czy też zostanie im, tym rękom, wyrwane.
Na zdjęciu: sympatyczny i rumiany starszy pan, w błękitnej koszuli i krawaciku bordowym w deseń, najwyraźniej ukontentowany, że fotograf Robert Gardziński go uwiecznia, na tle jakiegoś ładnego dworku, pewno w swojej Podkowie Leśnej (gdzie - jak wyjaśnia gazeta - mieszka). Ani śladu jakiegoś szalenstwa, obłędu, rozpaczy. Wprost przeciwnie, pełna łagodność, harmonia i usatysfakcjonowanie z życia.
Więc skąd te chochoły? Dlaczego pląsy? Czym nam krytyk Burek grozi, przed czym nas historyk literatury Burek przestrzega? Za oknami mojego pociągu przesuwa się cudny, choć już wieczorny, krajobraz włoski, pędzę z Florencji do Trydentu, zaraz będzie Werona, a ja czytam Tomasza Burka i wpadam w coraz to wieksze przygnębienie. Wiem, że dziś łatwo nie zasnę. Czy powinienem iść do lekarza? Jestem ubezpieczony; wizyty u psychiatry są uznawane, może trzeba wreszcie się wybrać?
Ale to będzie najprędzej jutro. A tymczasem: co z tymi chochołami? I kto trzyma ten zloty rog, o którym krytyk Burek na użytek tej rozmowy nie chce mówić, ale i tak zaraz powie? Więc najpierw chochoły - jasna sprawa: „Chochoły, byty fałszywe posiadają naturalny dar fałszowania rzeczywistości. Pokładam nadzieję w dojrzałej świadomości społecznej, że poradzi sobie z repertuarem odgrzewanych czarów kwaśniewszczyzny i zaklęciami michnikowszczyzny”.
No dobrze, teraz jesteśmy w domu, teraz wszystko wiemy. Nie można było tak od początku? Nie można było od razu, że Michnika nie lubi? Fakt, za mało byłoby na wywiad w cyklu „Jarek w dupę ugryzł byka, pisarz z entuzjazmu fika” (przepraszam że żubra zamieniułem na byka, ale to wymogi rymu), ale przynajmniej nie trzeba byłoby o tych całych chochołach, wpisujac sie w wielkie narodowe Wadzenie Sie Z Chocholami.
A ten złoty róg, o którym niby ma być przy innej okazji? „Polacy przytomniej zaczęli widzieć swoje sprawy, gdy Kaczyńscy, Lech i Jarosław, przerwali krąg niemożności”. A więc o to chodzi. O dwóch braci, co chwycili róg - i w odróżnieniu od poprzedników z Wesela, zagrali na nim aż miło. Pierwsi bliźniacy, od czasów Romusa i Romulusa, rządzący miastem, a nawet państwem, i to z o ile lepszym skutkiem. Grają aż miło, tylko Oligarchom i postkomuchom nie do tańca, inni wywijają jak się patrzy, nie na ponuro, jak w końcowce pesymistycznego „Wesela”.
Już stacja Werona: kilkaset metrów ode mnie - Arena, dom Julii... A tu Burek gada i gada: „Popieram PiS. Zrobiło dużo, ale jeszcze niewiele z tego, co by mi się marzyło. Zaczęło tę robotę wyrywania narodowego życia z rąk chochołów...” Ech, marzyciel. Nie pierwszy, nie ostatni intelektualista, któremu zamarzył się Czyn, Wódz, ktoś, kto wezmie sprawę narodową w silne ręce i potrząśnie tym całym chocholim towarzystwem. Ktoś, komu chce się chcieć...
„Nie wszystko w okresie komuny zostało przemacerowane, przemaglowane i czasem jeszcze „ojców dzieje” podpływają niekontrolowanymi emocjami. Ludzie siedzą przy stole i straszą się wzajemnie” - rozkręca się krytyk Burek. A jego przemacerowało? Przemaglowało? Koła pociągu wystukują równo takt: cho-cho-ły, cho-cho-ły. „Tomek, skończ gadać z tą panią, obiad gotowy, czy ty znów o tych chochołach?” - słyszę z daleka kobiecy głos. Nie, tylko tak mi się wydawało. Dojeżdżam do Trento.
Inne tematy w dziale Polityka