Stanisław Mikołajczyk był agentem imperializmu, a powojenna PSL była agenturą sił wrogich Polsce - tak przekonywała komunistyczna propaganda tuż po wojnie, przygotowując grunt dla siłowego rozprawienia się z jedynym niezależnym od ZSRR polskim liderem politycznym, działającym legalnie w Kraju. Robotnicy poznańscy, wychodząc na ulice w 1956 działali z poduszczenia Zachodu, zainteresowanego destabilizacją w Polsce. W latach 1967-1968 do propagandy, wskazującej na „agenturalne” źródła polskich wydarzeń, doszedł nowy, potężny wątek: V Kolumna to oczywiście Żydzi, syjoniści, sprzymierzeńcy Izraela. To oni sabotują, mieszają i knują, często zresztą (brudna) ręka w (brudną) rękę z odwetowcami z RFN, jak wywodził Tadeusz Walichnowski, Kazimierz Kąkol, Ryszard Gontarz i inni propagandyści marcowi. Robotnicy w Gdańsku w 1970 roku też nie działali bez zagranicznej inspiracji. Itd, itp, aż po opozycjonistów w czasie stanu wojennego, którzy, jak przekonywał Jerzy Urban, dostawali pomoc i instrukcje od Ambasady USA.
Nici propagandy, wskazującej na obce i wrogie źródła „inspiracji”, nie przerwało nastanie niepodległości i demokracji: w pewnych umysłach zawsze lęgnie się proste wytłumaczenie tego, dlaczego inni mogą mieć odmienne zdanie o sprawach polskich od jedynie słusznego, czystego narodowo, przaśnego ale zdrowego, zdania prawdziwego Polaka.
„Czym jest Instytut Spraw Publicznych?” zapytała 28 grudnia z prokuratorską przenikliwością „Maryla”,
http://maryla.salon24.pl/53978,index.html
- a pod koniec swego wpisu pytanie wyostrzyła, ubierając je w niezapomnianą poetykę słynnych prokuratorskich przemówień ministra Andrieja Wyszyńskiego: „Co to za ciało, poza kontrolą społeczeństwa, natomiast działające za pieniądze i na zlecenie instytucji zagranicznych, mające olbrzymi wpływ na ciała ustawodawcze i opionotwórcze w Polsce?”
Odpowiedzi przyszły szybko. „Żydokomuna” - zdiagnozował przytomnie i kategorycznie pan Michał St. de Zeleśkiewicz. „Jak zawsze, celnie i konkretnie” - pochwaliła Gospodyni blogu. Celną tę i konkretną myśl podchwycił i rozwinął inny komentator: organizacje takie jak ISP są opanowane przez „syjonistów, masonów” - ocenił, chyba bez intencji satyrycznej ani parodystycznej. „Pod polsko brzmiącą nazwą kryją się agenci obcych państw i kolaboranci z nimi współpracujący, działający na szkodę Narodu Polskiego i jego Państwa” - dodał ktoś inny.
A po co ja o tym wszystkim piszę? - zapyta zniecierpliwiony Czytelnik. Czy ja już naprawdę wszystko, co kiedykolwiek wypełźnie na ten Salon, muszę komentować? Otóż nie, ale tym razem jestem osobiście sprawą zainteresowany, występuję więc w charakterze przysłowiowych nożyc („uderz w nożyce a stół się załamie”, czy coś w tym rodzaju). Jestem mianowicie członkiem Rady Programowej ISP (skład której to Rady jest, w charakterze dowodu naszej przestępczej działalności, wymieniony w blogu „Maryli”). Jestem też członkiem Rady Programowej Centrum Stosunków Międzynarodowych, którą to z kolei Radę, w charakterze kolejnego dowodu zagranicznej agentury hasającej bezkarnie w Polsce, podaje pewien komentator pod tamtym wpisem. I to właśnie z powodu mojego nazwiska, figurującego w obu tych wrogich organizacjach, zdemaskowanych we wpisie i w komentarzach u „Maryli”, wyszukiwarka Salonu wskazala mi na Jej wpis, gdy chciałem sprawdzić, kto pod moją nieobecność mnie tu trącał.
W Radzie Programowej ISP uczestniczę obok m.in. Bronisława Komorowskiego, Jerzego Kropiwnickiego, Konrada Szymańskiego i Lecha Wałęsy, zaś w Radzie Programowej CSM - obok m.in. Zbigniewa Brzezińskiego, Jerzego Buzka i Zdzisława Najdera. Także z tego powodu - ale nie tylko - jestem z mojego zangażowania w obie te organizacje pozarządowe bardzo dumny. Tłumaczyć się, że nie jestem psem łańcuchowym imperializmu ani agentem światowego spisku przeciw Polsce - nie mam zamiaru. Raz, bo to poniżej mojej godności, a dwa - bo jak dobrze wiem z doświadczenia, tropicieli agentury nie przekonam. Wprost przeciwnie: im bardziej będę się zapierał, tym bardziej będę podejrzany. Już ja znam to towarzystwo.
Interesuje mnie jednakowoż trwałość moczaryzmu: podatność niektórych mózgów na hipotezy o spiskach, agenturach... To być może naturalna skłonność pewnych umysłowości. Ale to także pewna tradycja, tląca się od dawna gdzieś na marginesach polskiej polityki, czasem przywoływana przez cynicznych graczy - jak Mieczysław Moczar - do jej centrum. „W każdym niewygodnym dla władzy wydarzeniu widział przedsięwzięcia nacjonalistów żydowskich i syjonistyczną manipulację. Zapowiadając kontynuację ‘procesu oczyszczania partii z wrogich Polsce elementów’ odkrywał schematy swojego myślenia” - pisze o swym „bohaterze” biograf Mieczysława Moczara, Krzysztof Lesiakowski („Mieczysław Moczar: Biografia Politycza”, Oficyna Wydawnicza Rytm 1998, s. 333). „Jest spadkobiercą ONRu Partia” - oceniał Czesław Miłosz, wskazując na zmienne ideowe kostiumy owej tradycji. Dziś plącze się ona po jakichś blogach, wychyla się z jakichś niszowych gazetek. Szepce z przejęciem: że masoni, że Żydzi, że rząd światowy, że spiski... Niech już tam pozostanie.
Inne tematy w dziale Polityka