olgerd olgerd
348
BLOG

Czterdzieści dziewięć idzie po młotek

olgerd olgerd Kultura Obserwuj notkę 2

Siedziałem pod wiatą, czekałem na busa, który uparł się i nie przyjeżdżał. Im bardziej go wypatrywałem, tym bardziej go nie było. Może odjechał przed terminem? – zastanawiałem się, bo nieobecność innych oczekujących na przewóz nieco mnie niepokoiła. Oczekiwanie na busa sprzyja kontemplacji, ale ja nie kontemplowałem, ja się zwyczajnie nudziłem. Mówią, że inteligentni ludzie nie nudzą się własnym towarzystwem. Dobra, posadźcie w wiacie i każcie czekać na busa Stephenowi Hawkingowi, ciekawe czy się nie będzie nudził?! Może jeszcze wymyśli nową teorię o pochodzeniu czarnych dziur? Niedoczekanie wasze! Zresztą mniejsza o to, ważne, że siedziałem i nie miałem co zrobić z myślami. I wtedy patrzę, idzie gość. Dostrzegłem go, gdy był jeszcze daleko. Mimo to od razu zwrócił moją uwagę. Nie wiem dlaczego mnie zainteresował. Pewnie to zainteresowanie uzasadniała jego nonszalancja w ruchach i lekceważenie ogólnie przyjętych zasad poruszania się pieszych. Szedł bowiem sztywno, jakby miał coś ze stawami i jakby za każdym krokiem zastanawiał się, czy to miejsce, w którym postawi stopę, jest odpowiednie. Przeszedł przez drogę na czerwonym świetle. Samochodowe klaksony zignorował. Kiedy wreszcie znalazł się po drugiej stronie zrobił nieokreślony ruch ręką; von Karajan w ten sposób uciszał orkiestrę. Wyobraźcie sobie – klaksony umilkły. Podszedł do wiaty. Rozglądnął się. Wiedziałem, szukał ofiary i wiedziałem, że ja będę ofiarą, wszak innych kandydatów do roli ofiary nie było. Poza tym nawet gdyby ktoś był, to i tak wybrałby mnie. Już tak mam: jestem wybrańcem pijaków. Od wczesnej młodości tak się dzieje; nie ma pijaka czy skacowanego menela, który widząc mnie lub natykając się na mnie, nie zechciałby podejść i pogadać o niezwykle istotnych aspektach istnienia. Lubią się również wywnętrzać. To, co od nich słyszę, na ogół nie jest ciekawe i kończy się zawsze tym samym: prośbą o wsparcie. Agresywni też nie są, raczej namolni. Ciekawe, jakim tytułem ten mnie obdarzy? – zastanawiałem się – Na ogół mówią „kierowniku” lub „szefie”, bywam też „inżynierem”, a nawet „mistrzem”... Uśmiechnął się. A ja go sobie oglądałem. „Ile może mieć lat?” - rozmyślałem wpatrzony w zmarszczki i popękaną siateczkę żył na nosie. „Chyba jest grubo po sześćdziesiątce, w dużym stopniu wyeksploatowany. Ale z menelami nigdy nic nie wiadomo, może jeszcze nie mieć sześćdziesiątki”.

Nie wiem, może to jakieś zafiksowanie, ale w starych menelach zawsze widzę twarz Charlesa Bukowskiego. Inna, sprawa że ten miał twarz i posturę Bukowskiego. Nawet go w myślach nazwałem „Bukowski”.

- Magistrze, można prosić ognia? – spytał. - Zapomniałem o zapałkach - dodał.

„A więc magister. Nawet, cholera, trafił. Ma papierosy, czyli jest szansa, że ma kasę i nie poprosi o datek” – ucieszyłem się.

- Nie mam – odparłem. - Nie palę.

Nie wiem, po co zaznaczyłem, że jestem niepalący. To z jednej strony miało go pognębić, ale z drugiej mógł te słowa potraktować jak zachętę do dalszej wymiany zdań. I tak, niestety, potraktował.

Dosiadł się nie pytając, czy mi to nie przeszkadza. Po moim wyrazie twarzy raczej powinien się zorientować, że nie życzę sobie jego towarzystwa. No, ale albo się nie zorientował, albo kichał na to. Jeśli musiałbym wybierać jego motywację, to postawiłbym na opcję drugą

- Mówi magister, że nie pali…? - zagaił.

- Mówię – rzuciłem na odwal się.

- I pewnie jeszcze nie pije...?

Co mi tam, czasem trzeba skłamać, żeby się kogoś pozbyć.

- Nie piję! – burknąłem.

- To magister prowadzi cholernie zdrowy tryb życia. Pochwalam, pochwalam, że mamusia palić i pić nie nauczyła… Tylko, że to mało patriotyczna postawa, bo przez takich dziura budżetowa się powiększa. Gdyby nie my, palący i pijący, to już na nic nie byłoby pieniążków...  

Dyskusja zmierzała w kierunku, który mi nie pasował; brakowało, żebym się z jakimś moczymordą wykłócał o kwestie budżetowe, koszty leczenia alkoholików i palaczy. Trzeba było interweniować.

- A dlaczego niby mamusia miała mnie nauczyć? Myślałem, że palić uczy starsza siostra, brat, albo koledzy z podstawówki…?

- Całkiem być może, że innych picia i palenia uczą bracia czy kumple. Mnie tego nauczyła moja kochana mamusia. Tylko dupcz... sam się nauczyłem – zaznaczył i zaśmiał się obleśnie. 

Chodnikiem przechodziło akurat trzech młodzieńców, którzy na nagie, opalone torsy nałożone mieli seledynowe kamizelki odblaskowe. Jeden coś mówił o przyrządzaniu kurczaka („Trzeba go dobrze wypatroszyć”), drugi głośno, agresywnie uciszał tego pierwszego: „Pingwin, skończ pierd…!” Chłopak opowiadający o patroszeniu kurczaków, nie przypominał pingwina, ale był niższy od kolegów, może dlatego miał taką ksywę.

- Młodzi przedstawiciele klasy pracującej – mój rozmówca autentycznie ucieszył się na ich widok – macie ogień?

Zatrzymali się. Pingwin wyjął z kieszeni zapalniczkę i podał mężczyźnie ogień.

„Bukowski” pochylił się i zasłaniając płomień dłońmi, objął na moment dłoń Pingwina. Przy jego zniszczonych rękach te chłopaka sprawiały wrażenie delikatnych, prawie kobiecych. Młodzieniec wyrwał rękę. Starszy mężczyzna zaciągnął się i wydmuchał dużo dymu. Wyglądało, że jest mu błogo. Chłopak zerkał na niego z niepokojem.

- Dzięki, synu, niech ci bozia w dziewczynach wynagrodzi - powiedział „Bukowski”.

Kumple Pingwina wybuchli śmiechem, aż sobie przy tym przysiedli.

- O k…, przyda mu się takie życzenie, bo u niego ze świniami krucho! – ryczał ten najgłośniejszy. - Chodź Pingwin, teraz, nie ma ch…, wreszcie sobie zamoczysz! – dodał.

Głośny chłopak działał mi na nerwy. Na szczęście zaraz sobie poszli.

- Kawał gnoja! – powiedział „Bukowski” – Sam pewnie też jeszcze nie miał kobiety, a zgrywa diabli wiedzą kogo… Ech, mamusia nie nauczyła grzeczności. Pamiętam, mieliśmy takiego frajera pod celą...

I ten wątek mi nie pasował...

- Właśnie, miałeś pan powiedzieć, jak mamusia nauczyła pana palić – przypomniałem.

Zaciągnął się, popatrzył mi prosto w oczy, jego lekko zmrużony wzrok był badawczy.

- O czym tu gadać? Nauczyła i tyle. Wszystkiego nauczyła mnie mamusia. Robiła w fabryce nocników. Wychowała mnie z bratem, bo ojciec tylko pił i szlajał się. I robił ją w trąbę. Babiarz był. Kieckę widział, to małpiego rozumu dostawał. Kochana mamusia, miała wszystko na głowie, pijaka i kurwiarza, i nas, dwóch bachorów. Dopiero jak - z Bożą pomocą - stary wyciągnął kopyta, to miała trochę lżej. Nie wiem, jak ona to zrobiła, ale wychowała nas na porządnych ludzi… - zamyślił się chyba nad tym ostatnim zdaniem. Zamilkł. Najprawdopodobniej rozstrzygał w myślach, czy rzeczywiście mamusia wychowała go jak należało. - To była wspaniała kobieta! – zakończył. – A mamusia magistra jaka była? – zapytał nagle.

- Jest! – poprawiłem go.

- O, pardon! – zreflektował się – Magister młody człowiek, mamusia, jak rozumiem, w dobrej kondycji…

- Nie narzeka, przynajmniej nie ponad normę – zgodziłem się. – Zresztą podobnie tatuś – uzupełniłem nie bez satysfakcji.

Na ogół mówię o ojcu „ojciec”, nie „tatuś”, ale w kontekście chwili „tatuś” wydał mi się bardziej na miejscu.

- O, to tatuś magistra też żyje?! – zdumiał się „Bukowski”. – To magister musi być bardzo młody! – uznał. – Ile magister ma lat? Ma już trzydziestkę?

Przyznaję bez bicia, zrobił mi przyjemność.

- Pozory mylą, już dawno skończyłem czterdzieści lat… - uśmiechnąłem się.

Zrobił wielkie oczy.

- Nie może być, to prawie jak ja, czterdzieści dziewięć mi idzie…

Wtedy z kolei ja zrobiłem wielkie oczy.

„Boże, może ja też tak będę wyglądał za kilka lat?!” – przeraziłem się.

Zdusił papierosa butem. Wstał.

- Nie masz kolego dwa złote, na piwo? – spytał jakoś tak bez uprzedniego szacunku.

„O, cholera, już nie magister?!” – zauważyłem zmianę w nastawieniu.  

- Nie mam! – powiedziałem.

- Czyli taki sam golec, jak ja… - bardziej stwierdził, niż zapytał.

Powtórnie uczynił gest Karajana, odwrócił się do mnie plecami.

- Dobra jest, idę po ten pieprzony młotek!– rzucił.

- Jaki znowu młotek? Po co młotek? - zdążyłem zapytać kompletnie zaskoczony.

- Po gówno! - syknął.

Nie żegnając się ruszył w kierunku pobliskich domów.

Mnie tymczasem ten młotek nie dawał spokoju. Różne myśli przychodziły mi do głowy. Może idzie po młotek, żeby nim zatłuc swoją żonę. Będzie ją tym młotkiem bił po głowie i krzyczał: „Wybiję ci z głowy innych facetów, wywłoko jedna!” Albo wróci, tu pod wiatę, i mnie tym młotkiem potraktuje... Mało to słyszy się takich historii? A ten to przecież recydywa jakaś…  

Zamyślony zauważyłem ten samochód dopiero w momencie, kiedy zatrzymał się w zatoczce. Czarny Seat Ibiza, model sprzed wielu lat. Młodzieniec o bardzo szczupłej twarzy opuścił szybę. Buchnęło basami, wiecie, te całe „umpa, umpa”.

- Panie starszy, dobrze jadę na Miechów? – zapytał z uśmiechem, za który powinno się mordować, a przynajmniej dawać po zębach..

Wyobrażacie sobie?! Mówił do mnie „panie starszy”; do mnie, którego jeszcze przed chwilką brano najwyżej za trzydziestolatka!

Popatrzyłem w jego młodą, tępą gębę. Kim on jest? Zapewne chodzi do technikum mechanicznego i samochód sam sobie wyremontował. Na tego gruchota może podrywać tylko jakieś równie jak on młode i głupie dziewczyny.

- Dobrze jedziesz, koleś. Cały czas prosto. Nigdzie nie skręcaj. Za jakieś czterdzieści kilometrów będzie Miechów.

- Aż tyle? - zmartwił się.

- No, przesadziłem, jakieś trzydzieści pięć...

Pokiwał głową na znak, że pojął, i odjechał bez choćby „pocałuj mnie w dupę”.

- A jedź, cieciu, do samych Katowic! – powiedziałem pod nosem.

Byłem wredny i było mi w tym do twarzy.

 

  

         

olgerd
O mnie olgerd

Byłem cieciem na budowie, statystą filmowym, ratownikiem wodnym, ogrodnikiem, dziennikarzem itp. Obecnie "robię w sztuce". Nie oczekuję, że zmienię świat; problem w tym, że on sam, zupełnie bez mojego wpływu, zmienia się na gorsze. Mrożek pisał: "Kiedy myślałem, że jestem na dnie, usłyszałem pukanie od spodu". To ja pukałem! Poprzedni blog: http://blogi.przeglad.olkuski.pl/nakrzywyryj/

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (2)

Inne tematy w dziale Kultura