; czego one zgłębić nie mogą, jest niezgłębione*
Dedykowane ś. p. Romanowi Nowosadowi.
Jechali. Jechali po to tylko, żeby się przejechać. Muzyka, opuszczone szyby, łokcie wsparte na drzwiczkach. Wiatr we włosach. Rozmawiali o dziewczynach i samochodach. Zawsze o tym samym. Nic więcej ich nie interesowało.
Zobaczyli ją z daleka. Leżała na drodze. A że leżała w poprzek przerywanej linii, kompozycja przypominała krzyż. Wyskoczyli z samochodu, bo nie byli pewni, czy to, co widzą, to jest faktycznie to, co widzą. Ale to było to.
- Łosoś? - zapytał blondyn.
- Łosoś! - potwierdził brunet.
„Kurna, skąd łosoś na środku drogi?” - zastanawiali się. Mieli po dwadzieścia lat, a w tym wieku o wielu rzeczach jeszcze się nie wie. Dwudziestolatkowi tylko się wydaje, że wie. W radiu trajkotali, że jeśli susza potrwa jeszcze parę dni, zostanie wprowadzony zakaz wchodzenia do lasów. A tu ryba na drodze…
- Słyszałem o takich rzeczach. Zdarzają się deszcze żab albo ryb. Tajfuny je porywają z morza i zrzucają na jakimś terenie... - perorował blondyn.
Sam nie wierzył w to, co mówił, ale mimo wszystko powiedział to, co powiedział.
- Badyl, pogięło cię, czy co?! Jaki tajfun? I jakie morze? Morze, to my mamy sześćset kilosów stąd! - drwił brunet.
Blondyn się obraził.
- To, kurna, sam wymyśl skąd się wzięła ta ryba!
Brunet miał swoją teorię.
- Myślę, że wypuścił ją jakiś drapieżny ptak, orzeł, albo inny taki...
Obrażony blondyn wzruszył ramionami.
- Też żeś się wysilił...
- Może ktoś ją zgubił? – rzucił pojednawczo brunet, no bo o co się kłócić, o rybę?
Blondyn pokręcił głową.
- Zgubić to można szprotkę, a nie takiego dużego łososia.
Oderwali wzrok od ryby, by popatrzeć na drogę. Jakaś czarna terenówka zbliżała się z przeciwnej strony, niż oni przyjechali. Usłyszeli klakson.
*
- Dlaczego nie kupiłeś tego łososia? Prosiłam cie o łososia, a nie o pstrąga... Zawsze robisz inaczej niż cię proszę! - piekliła się blondynka, na oko siedem, góra osiem punktów, w dziesięciopunktowej skali atrakcyjności.
Brunet, nieogolony, w przepoconym podkoszulku (nie jestem w stanie ocenić jego atrakcyjności, bo nie jestem kobietą) coraz mocniej zaciskał palce na kierownicy. Wyobrażał sobie, że zamiast kierownicy ściska kobiecą szyję.
- Jeszcze słowo, a wypieprzę tę rybę za okno! Zrozumiano? – warknął.
- Rób co chcesz! Możesz ją nawet wyrzucić. Ja chciałam łososia, a nie pstrąga. Co cie podkusiło kupować pstrąga?
- Cholera, mówiłem ci, że łososie norweskie są sztucznie karmione! To jest paskudztwo, a nie ryba. Nie chcę ich jeść...
- Ale pstrąg nie jest rybą morską, a ja wolę morskie. One mają jakieś takie specjalne tłuszcze nasycone, albo nienasycone, które powodują spalanie tłuszczy... - zakałapućkała się.
Spojrzał na nią z pobłażaniem.
- Na razie jeszcze nie masz tego tłuszczu na tyle, żebyś musiała go spalać – stwierdził fakt.
- Ale ja wolałam łososia... - nie ustępowała.
Pokręcił głową na znak, że nie ma już sił.
- Sam sobie zjesz tego pstrąga. Nie tknę go! – zastrzegła.
Przez chwilę jechali w milczeniu.
- To tobie by się akurat przydało zrobić coś z brzuchem. Za dużo piwa pijesz… - kontynuowała, bo, oczywiście, nie była w stanie trzymać języka za zębami.
Tego już było dla niego za wiele. Sięgnął po zawinięta w papier rybą, wyłuskał ją ze środka i powolnym, namaszczonym ruchem, wywalił za okno.
Nie zrobiło to wrażenia na kobiecie. Wzruszyła ramionami.
- Mam nadzieję, że teraz pojedziemy po łososia.
„Niedoczekanie twoje” – pomyślał. I pomyślał jeszcze, że źle zrobił, bo to, co zrobił, było jak poddanie się. „Prawdziwy facet nie powinien się poddawać. A teraz wszyscy faceci się poddają. Ojciec nigdy by tak nie zrobił. Był twardy i zdecydowany. Znalazł sobie najładniejsza dziewczynę w miasteczku, zbudował wielki dom, posadził wiele drzew i wychował dwóch synów. A ja nie potrafię postawić na swoim w sprawie durnej ryby…”
Wcisnął hamulec w podłogę najmocniej jak mógł.
*
Blondyn z brunetem patrzyli na samochód jak zahipnotyzowani. Nie ruszyli się z miejsca, czując, że zbliżające się auto zatrzyma się przed nimi. Tak też się stało. Z wozu, w którym nie zgaszono silnika, wysiadł nieogolony facet w przepoconym podkoszulku. Podszedł do nich zdecydowanym krokiem. Schylił się i podniósł rybę za ogon. A potem mężczyzna z tą martwą ryba w garści stał i patrzył im prosto w oczy. Patrzył tak długo, aż nie wytrzymali i spuścili wzrok.
- Macie jakiś problem? – zapytał.
Nie odpowiedzieli. Odwrócił się na pięcie, wsiadł do samochodu i odjechał.
Po rybie został tylko mokry ślad. I karteczka, którą przytargał wiatr.
Blondyn schylił się po świstek. To był paragon z marketu.
- Nie mieliśmy racji – powiedział. – To był pstrąg.
Brunet zaśmiał się.
- Niemożliwe. Znam się na rybach. To na sto procent był łosoś.
- No to czytaj! – blondyn podał mu paragon.
Brunet przeczytał.
- I co z tego?! Miałem cztery lata, gdy pierwszy raz byłem na rybach z ojcem. Przez te lata pstrągów tęczowych złapałem chyba z tonę. Rozpoznałbym pstrąga z kilometra. To był łosoś. Dam sobie za to głowę uciąć!
* Fryderyk Nietzsche – „Tako rzecze Zaratustra”
Byłem cieciem na budowie, statystą filmowym, ratownikiem wodnym, ogrodnikiem, dziennikarzem itp. Obecnie "robię w sztuce". Nie oczekuję, że zmienię świat; problem w tym, że on sam, zupełnie bez mojego wpływu, zmienia się na gorsze. Mrożek pisał: "Kiedy myślałem, że jestem na dnie, usłyszałem pukanie od spodu". To ja pukałem! Poprzedni blog: http://blogi.przeglad.olkuski.pl/nakrzywyryj/
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura