Mężczyzna leżał na środku chodnika, burząc tym naturalną drożność tego ciągu dla pieszych. Jeden ze spieszących się młodych ludzi, pod krawatem godnym specjalisty ds. promocji w firmie kosmetycznej, nawet leżącego przeskoczył; bardzo zgrabnie to zrobił. Zbliżałem się ku leżącemu powoli i pełen złych przeczuć. Złe przeczucia mają to do siebie, że szybko przechodzą w rzeczywistość; mój wzrok skrzyżował się ze wzrokiem leżącego, złachanego abnegata z potarganą brodą, odzianego w niemiłosiernie brudny, chyba czerwony (ongiś) ortalion. Miał smutne, jakby wypalone oczy, no, ale czy człowiek leżący na środku chodnika może mieć wesołe, roześmiane, pełne ogników oczy?!
- Magistrze... – zaczął tradycyjnie, czym miło połechtał moje ego, wszak dysponuję dyplomem wyższej uczelni, choć gdzie on leży, nie wiem i nie będę wiedział, dopóki nie upomni się o niego jakiś dział kadr. – Magistrze – powtórzył – mogę przeszkodzić?
Skinieniem głowy łaskawie pozwoliłem mu przeszkodzić mi w udawaniu się tam, gdzie się udawałem.
- Czy magister dysponuje papieroskiem? – zapytał.
- Nie palę – wyjaśniłem krótko, chciałoby się powiedzieć po męsku, ale przecież męskie jest właśnie palenie, patrz Casablanca.
- I bardzo słusznie magister postępuje. Papierosy to nałóg...
- No, to trzeba rzucić. – zasugerowałem.
- Nie da się – leżąc rozłożył ramiona, przypominał w tym momencie kogoś zrzuconego z krzyża. – Mam słaby charakter – dodał. – A zresztą lubię palić. Co mi zostało poza paleniem?
- Picie? – znów zasugerowałem.
- A właśnie, dobrze, że mi magister przypomniał.
Wysupłał z kieszeni małą buteleczkę, setuchnę z resztkami żółtawego płynu.
- Jak mi Bóg miły, nie ma nic lepszego od żołądkowej-miętowej – wyznał i dopił, a butelkę schował do tej samej kieszeni, z której ją wyjął.
Trudno byłoby mi się z nim nie zgodzić, niemniej tematu nie podjąłem.
- Pomóc panu wstać? – spytałem.
Zaprotestował.
- Nie, nie, dziękuję. Tu mi dobrze...
- Na środku chodnika?! – nie kryłem zdumienia.
Ludzie przechodzili obok, na ogół nie zwracali na nas uwagi. Jakbyśmy byli poza czasem i miejscem. Niektórzy zahaczali o mnie łokciami; miałem wrażenie, że robią to celowo. Rzadko zdarzały się komentarze typu „pijany” lub „moczymorda! Leży toto pod nogami - zabić się przez takiego można!”. Jakaś starsza pani powiedziała coś, co mnie oburzyło.
- Młody, a nie pomoże staremu koledze wstać...
„Jaki on mój kolega?!” – myślałem wkurzony.
Powinienem był machnąć na to wszystko ręką, iść dalej, ale coś mnie trzymało przy tym mężczyźnie.
- Może się pan źle czuje? – spytałem, ale bardziej z obowiązku, niż z troski, a jeszcze bardziej z chęci wypełnienia czymś pustki tej chwili, gdy ja i on zamilkliśmy.
Czułem jak pod moimi nogami drżą betonowe płyty chodnika. Było po deszczu, a ten leży sobie w najlepsze.
„Nie uchodzi tak leżeć sobie w najlepsze na środku chodnika, w środku dnia, w środku miasta, w środkowej Europie?!”
- To jak panu mogę pomóc? – spytałem.
A on uśmiechnął się i powiedział:
- Ty, magister, coś bardzo chcesz mi pomóc. A może ty sobie chcesz, bratku, pomóc, a nie mnie?!
Wtedy wreszcie machnąłem ręką i go zostawiłem tam, na tym brudnym chodniku. A on mnie zostawił z tymi ostatnimi słowami, którymi dotknął mnie do żywego. Przez te słowa mój każdy następny dzień był już inny od poprzedniego.
Byłem cieciem na budowie, statystą filmowym, ratownikiem wodnym, ogrodnikiem, dziennikarzem itp. Obecnie "robię w sztuce". Nie oczekuję, że zmienię świat; problem w tym, że on sam, zupełnie bez mojego wpływu, zmienia się na gorsze. Mrożek pisał: "Kiedy myślałem, że jestem na dnie, usłyszałem pukanie od spodu". To ja pukałem! Poprzedni blog: http://blogi.przeglad.olkuski.pl/nakrzywyryj/
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura