Zofia Pawłowska Zofia Pawłowska
1794
BLOG

2.1 - Rozkułaczanie

Zofia Pawłowska Zofia Pawłowska Kultura Obserwuj notkę 11
Rok 1930. Zbiory w tym roku zapowiadały się bardzo dobrze. Pola pszeniczne lśniły w słońcu i mogły cieszyć gdyby nie terror i prześladowania. Ogromne zadłużenia pożerały wszystko. Zboże już do nas nie należało. Ciężka praca na swoim była katorgą. Wylany pot i łzy były „zapłatą” za kilka dni życia.

Niektórzy łudzili się jeszcze, próbowali oszukać władze. Schowany woreczek pszenicy lub żyta stawał się śmiertelną pułapką. Aktywiści czujni i gorliwi zawsze znajdowali zboże schowane w słomie lub nawet w ziemi. Wiadomo czym to groziło! Takich przestępców rozstrzeliwano na miejscu zbrodni. I wówczas rodzina potajemnie, bez rozgłosu chowała nieboszczyka - jednego lub dwóch - w zależności od inwencji „dygnitarzy”.

Taka śmierć miała nawet cechy dodatnie. Człowiek został po ludzku i w trumnie pochowany, a nie wrzucony do zbiorowych mogił gdzieś w stepie lub w głębi leśnej puszczy.

Zima przełomu lat 1930/1931 była ciężka jak „ołów” i bardzo smutna. Czekaliśmy na wiosnę, na słońce łudząc się, że może w końcu coś się zmieni, przyjdzie opamiętanie. Owszem, wiosna nadeszła piękna i słoneczna. Ziemia wdzięczna za ludzki trud obiecywała dobry urodzaj. Sady kwitły i pachniały. Łąki, rzeka i staw pulsowały mnogością życia. Wieśniacy pomimo, że byli męczeni i zabijani wyszli w pole. Ciesząc się wiosną orali, siali i sadzili.

Na wsi jednak było cicho i smutno. Młodzież nie zbierała się wieczorami i nie śpiewała. Jeszcze tak niedawno dziewczyny i chłopaki śpiewali piękne polskie piosenki, a w maju cała wieś śpieszyła na majowe nabożeństwo i śpiewanie pieśni maryjnych. Smutek i strach paraliżowały wszystkich - nawet dzieci. Śpiewanie polskich piosenek, a szczególnie pieśni religijnych było zabronione (srogo zapreszczeno).

Baliśmy się więzienia, z którego nie było powrotu. Nawet za śpiewanie groziła śmierć, a w najlepszym wypadku obóz na dalekiej północy. Dużo młodzieży pożegnało się z życiem, a ci, którzy zostali bali się własnego cienia. Od czasu do czasu znajdowano zmasakrowane zwłoki, wrzucone do stawu, lub w zarośla. Winowajcy tych mordów byli oczywiście nieznani. Chowaliśmy więc te ciała na naszym wiejskim cmentarzu sparaliżowani strachem i bezsilnością.

Minęła wiosna, przyszło gorące lato, a z nim żniwa. Ciężka praca w czasie żniw nie zdołała zagłuszyć tęsknoty do spokoju i bezpieczeństwa. Pragnęliśmy tego jak głodny chleba, a spragniony napoju. Nadchodziła następna zima, a z nią mrożące krew w żyłach wieści, które podawano sobie z ust do ust. Były one tak groźne, że zdawały się być nieprawdopodobne. Straszny był okres przymusowej kolektywizacji i niszczenia gospodarstw indywidualnych. Ze szczególną zaciekłością i furią niszczono zamożniejszych rolników. Byliśmy „wrogami ludu”, kontrrewolucjonistami, kułakami. Wciąż czekaliśmy, co będzie, co stanie się z nami - niepewni dnia, ani godziny.

Mroźna i śnieżna zima nie powstrzymała aktywistów. I nadjechali od strony stacji ludzie obcy, mówiący po ukraińsku. Widocznie polskie wioski szły na pierwszy ogień. Cóż to byli za ludzie... Wyciągali z naszych obór krowy sztuka po sztuce, jak swoje własne. Nie pytali o pozwolenie! Nie pomagały prośby, ani płacz dzieci i kobiet. Aktywiści byli nieczuli. Oni robili co im zleciła „wierchuszka”. Robili swoje. Plan musiał być wykonany.

Matka, klęcząc w śniegu błagała o litość. "Zostawcie chociaż jedną krowę!" Ale nic nie wybłagała. Ojciec czuł się bezsilny. Nie mógł jednak dłużej tego ścierpieć. Bierne patrzenie na jawną grabież w biały dzień było ponad jego siły. Długo się nie zastanawiając zamknął oborę z ostatnią krową, a klucz rzucił do śniegu.

W tej rozpaczy nie pomyślał o sobie i o tym, co mogło się stać. A stało się. Towarzysze rzucili się na ojca jak sfora rozwścieczonych dzikich bestii. Bili, popychali, rzucili na śnieg i dalej kopali ciężkimi buciorami. Wszyscy byliśmy bici nie wyłączając mnie, ale ojciec ucierpiał najbardziej.

Druga banda siepaczy rozkułaczała naszych bliskich sąsiadów - Ziembickich. Im udało się uniknąć bicia i znęcania fizycznego. Słychać jedynie było ryk wywlekanych krów. Z daleka sprawiało to wrażenie jakby gospodarze bardzo chętnie komuś oddawali swój dobytek. A oni nieszczęśni, powiązani sznurami, z zakneblowanymi ustami leżeli na śniegu i patrzyli bezsilni na to, co się działo. Kobiety z dziećmi były uwięzione w mieszkaniu. Jedynie przez okna mogły patrzeć na podwórze, jeżeli były jeszcze w stanie patrzeć na taką grabież i zniszczenie.

Nasze podwórze wyglądało jak pobojowisko. W zdeptanym, zakrwawionym śniegu musiałam szukać klucza.
- Szukaj bękarcie, szukaj, bo jak nie znajdziesz to cię zabiję! - odgrażał się wąsaty rudzielec.
Tej czerwonej, przepitej twarzy nie zapomnę nigdy! Drżałam ze strachu i zimna, grzebałam w tym śniegu, ale klucza nie znalazłam. Nawet, kiedy drzwi od obory zostały wyważone i ostatnią krowę wyciągnięto, ja dalej musiałam szukać i grzebać rękami w śniegu. Okrutny, półprzytomny, mongołowaty rudzielec prawie dotrzymał słowa. Nie zabił mnie, ale jego kopniak był tak potężny, że odleciałam kawałek jak gumowa piłka. Towarzysze do takich bezsensownych, bestialskich czynów brali ludzi nie za bardzo rozwiniętych umysłowo, ale za to rozwiniętych fizycznie.

Głęboki śnieg zamortyzował trochę mój upadek. Nie złamałam ręki, ani nogi, jedynie byłam posiniaczona i dosyć długo nie mogłam usiąść. Jakie to dziwne, ale nawet poczułam się zadowolona, gdy siepacze nareszcie odjechali ciągnąc za sobą nasze bydełko. Już ich nie było, już przestali się znęcać. Duża obora stała pusta. Nawet drzwi nikt nie zamykał - bo i po co? W stajni została jeszcze para koni i zdaje się, że był źrebak.

Ojciec był bardzo pobity. Do samej wiosny wylizywał się z ran. Wezwany lekarz nie stwierdził złamań. Kręgosłup był bardzo poturbowany. Na plecach widziałam ogromną siną plamę, która stopniowo zmieniała kolory. Musiało jednak być coś uszkodzone, bo „krzyż” bolał go do końca życia, a życie nie było słodkie ani łatwe. Boże, jak ja wszystko dokładnie pamiętam...



Autorka Kim jestem? Polką, ur. 1921 r., żyjącą do 1945 r. na terenie ZSRR. Przeżyłam głód, czystki, zesłania, II wojnę i PRL. Teraz chcę o tym opowiedzieć, bo pamięć jest najważniejsza. Elektroniczną wersję pamiętnika prowadzi mój wnuk. Wszystkie zapiski pamiętnika zrobione zostały ręcznie, w szkolnych zeszytach. On je przepisuje. Redaktor Całość strony redaguje ja, od autorki pochodzi jeno tekst. Wspomnienia będę umieszczał w częściach co dwa dni, czasami może codziennie. Księga pierwsza ma ok. 100 stron A4, więc jest co dzielić. Jeżeli ktoś ma jakieś pytania do Zofii Pawłowskiej to proszę śmiało pytać, postaram się uzyskać na nie odpowiedź. Aktualny kontakt e-mail (wnuk): jediloop@tlen.pl Spis treści: - Wstęp - 1.1 - Piękne Podole i komunizm - 1.2 - Arużje jest? - pierwsze tortury - 2.1 - Rozkułaczanie - 2.2 - Zabili konie - 3.1 - Pani nie przyszła na lekcje - 3.2 - Msza pożegnalna - 3.3 - Rabunek do ostatniego ziarnka - 3.4 - Kot przy zamkniętej komórce - 4.1 - Ojciec ucieka - 4.2 - Rok 1933 - 4.3 - Głód - 4.4 - Śmierć (i życie) w mieście - 5.1 - Pora żniw - 5.2 - Orszak pogrzebowy - 5.3 - Dlaczego ocalałam? - 5.4 - Ojciec wraca - 6.1 - Błogosławieństwo pracy - 6.2 - Portret Pawlika Morozowa - 7.1 - Zepchani do bydlęcych wagonów - 7.2 - Ognisko w cerkwii - 7.3 - Nowy "dom" - 7.4 - Szukając szkoły - 7.5 - Nowa zabawka - 8.1 - Wiosenna odwilż - 8.2 - Kolejna ucieczka - 8.3 - Mijając wymarłe wsie - 8.4 - Pociągiem do Połtawy - 9.1 - Machina terroru - 9.2 - Duch pod oknem - 9.3 - Umrzeć aby życ - 10.1 - Znowu chce się żyć! - 10.2 - Wrzesień 1939 roku - 10.3 - Niewłaściwa narodowość - 11.1 - Bombowce nad miastem - 11.2 - Pakunki z chlebem - 11.3 - W niemieckiej niewoli - 11.4 - Na rodzinnej ziemi - 12.1 - Śmierć z honorem - 12.2 - Wracają "swoi", a z nimi strach - 12.3 - "Dobrowolne" zesłania - 12.4 - Pociąg z polskim wojskiem - 12.5 - W wojsku "polskim" - 13.1 - Końce i początki - 13.2 - Powroty - Epilog ... - Stare zdjęcia ... - Interludium

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura