Zofia Pawłowska Zofia Pawłowska
1048
BLOG

3.1 - Pani nie przyszła na lekcje

Zofia Pawłowska Zofia Pawłowska Kultura Obserwuj notkę 10
Rok 1931/32. Znowu wspominam zimę bardzo mroźną i śnieżną, a święta Bożego Narodzenia smutne i coraz bardziej uboższe. Oprócz grubej mąki mielonej na żarnach i kaszy nie mieliśmy nic. Przymusowy post przez całą zimę nie był najlepszy dla zdrowia. Z nastaniem wiosny byłam blada i skłonna do omdleń. Ale nikt się tym nie przejmował.

Jednak na przekór wszelkiemu złu chłop znowu pojawił się w polu. Jeszcze nie został ostatecznie złamany, jeszcze podniósł się z klęczek i poniżenia. Uprawialiśmy swoją ziemię, bo kochaliśmy ją bardzo. Bez niej nie wyobrażaliśmy sobie życia. Cała wieś sobie pomagała. Nasza praca obficie zroszona potem, była zawsze ciężka. Teraz ten ciężar był podwojony. Na wsi pozostały jedynie stare szkapy. Na polach pojawiły się wychudzone krowy, orzące czarną ziemię. Ciepła, deszczowa wiosna sprzyjała biednym ludziom. I znowu jak za dobrych czasów pola pokryły się zielenią. Odłogów było mało. Zapowiadał się umiarkowany urodzaj.

W naszym domu było bardzo smutno. Ojciec, mama oraz dziadkowie (rodzice mamy) byli tak zmęczeni ciężką pracą, że zwalali się z nóg. Moja pomoc była niewielka. Miałam wyrzuty sumienia, że nie mam tyle siły by być pożyteczna, by im dorównać. Wolnego czasu nie marnowałam jednak na zabawy. W tamtych czasach dzieci nie umiały się bawić, nie umiały się śmiać. Czasy przypominające bajkowy koszmar nie sprzyjały beztroskiej zabawie, baraszkowaniu.

Po drugich dziadkach (rodzicach ojca) został drogocenny spadek - dużo polskich książek. Były tam również książki rosyjskie (poezja Puszkina, Lermontowa i innych oraz powieści Gogola, Turgieniewa, Tołstoja, Leskowa). Wszystkie te skarby trzeba było ukryć w bezpiecznym miejscu. Dorośli nie mieli na to czasu, ani sił. Ja i mój stryjeczny brat Staś zobowiązaliśmy się zająć schowaniem tych zbiorów.

Miejsce w samym szczycie strychu, gdzie światło z okna już nie sięgało wydało nam się doskonałym schowkiem. Przykryliśmy je starymi meblami, powypychanymi fotelami oraz różnymi niepotrzebnymi rupieciami. Wtedy to zaczęło się nasze dokształcanie, czyli czytanie pięknej literatury polskiej. Każdą wolną chwilę wykorzystywaliśmy na czytanie. Najmilszą mi była Maria Konopnicka, nowele Bolesława Prusa i Henryka Sienkiewicza. W zimie czytałam w domu przy świetle kopcącej naftowej lampy. Ani zaczerwienione łzawiące oczy, ani zakopcona twarz nie powstrzymały mnie przed czytaniem. Chłonęłam słowo polskie całą swoją istotą, całym sercem i duszą. Im bardziej byliśmy prześladowani za polskość, tym dobitniej podkreślaliśmy swoją narodowość. To samo odczuwały dzieci. Dlatego też i czytanie było takie zachłanne. Liczyło się każde słowo, każda zapamiętana na całe życie myśl, treść i sens przeczytanej lektury.

W późniejszych latach, kiedy zostaliśmy wywiezieni ze stron rodzinnych i już nie mieliśmy prawa rozmawiać po polsku, ja wciąż wspominałam chwile na zacisznym strychu i przy kopcącym płomyczku - jako najmilsze.

Czytania i pisania w języku polskim nauczyłam się w czasie „odwilży”, w okresie NEP-u. Wtedy jeszcze mieliśmy polską szkołę i nauczycieli z prawdziwego zdarzenia. Właśnie z nimi poznawaliśmy piękno języka polskiego, mowy naszych ojców i dziadów - mowy ojczystej.

Ale już z początkiem lat trzydziestych polskie szkoły przestały istnieć, utraciły swoje funkcje i przeznaczenie. Stały się ogłupiającymi stalinowskimi zbiorowiskami małych obywateli, z których mieli wyrastać ludzie bez woli, ludzie bez sumienia i bojaźni Bożej. Nie myślące istoty po ideologicznym „praniu mózgu”, zdolne tylko do ciężkiej pracy. Zatrudniały one licznych agitatorów, pseudopedagogów; prawdziwi nauczyciele nie mieli w nich prawa bytu. Większość z nich została wymordowana, państwa Majewskich również spotkał ten los.

Mój Boże... ileż to narodu tak wyginęło, ile zwłok pospiesznie chowanych kryje ziemia na Podolu.

Pani Majewska, moja nauczycielka była piękną kobietą. Miała w sobie wiele ciepła i uroku, którymi jednała sobie dorosłych i dzieci. Praca z dziećmi i młodzieżą była jej prawdziwą miłością. Oprócz nauczania z pasją oddawała się prowadzeniu chórku i kółka tanecznego. Uczyła śpiewać polskie piosenki. Wieczorami w świetlicy szkolnej zbierała się wiejska młodzież. Śpiewano, tańczono, recytowano wiersze i wszystko po polsku.

Pan Majewski - dyrektor szkoły, oprócz nauczania zajmował się sprawami wsi, sprawami rolniczymi, dokształcaniem chłopów. Uczył nowoczesnego gospodarzenia, hodowli bydła i trzody. Ale to minęło bezpowrotnie. Pozostało tylko wspomnienie.

Tej samej nocy, kiedy w naszym domu była pierwsza rewizja zginęli zamęczeni na śmierć. W poniedziałek po pamiętnej niedzieli, gdy przyszłam do szkoły, naszej pani nie było, nie zjawiła się w klasie. Z początku czekaliśmy na nią. Kiedy czekanie coraz bardziej się wydłużało dzieci straciły cierpliwość, zaczęły wychodzić z klasy i szukać opiekunki. Podsłuchiwaliśmy, co się dzieje w innych klasach, w innych pomieszczeniach. W pokoju nauczycielskim nie było nikogo. Meble i książki leżały porozrzucane w nieładzie, a krzesła były połamane i porozrzucane. Po drugiej stronie podwórza-boiska w mieszkaniach nauczycieli panowała złowroga cisza. Zgromadziliśmy się przy drzwiach wejściowych, ale żadne nie miało odwagi przekroczyć progu.

Dopiero z ojcem, którego wezwałam weszliśmy do mieszkania państwa Majewskich. To co zobaczyłam odebrało mi mowę, a serce „podeszło do gardła”. Mieszkanie wyglądało jak pobojowisko. Wszędzie była krew i rozsypane pierze. Na nodze przewróconego stołu zauważyłam strzępy sukni, w której tyle razy widziałam naszą Panią. W kuchni, na drzwiach, na ścianach była zakrzepła krew. Zwłok w mieszkaniu nie było. Dużo krwi na podłodze i ślady przy drzwiach wskazywały, że ciała z mieszkania zostały usunięte.

Słodko-mdły zapach krwi paraliżował oddech i zmysły. Byłam bliska omdlenia. W naszej szkole było więcej nauczycieli, ale oprócz państwa Majewskich nie pamiętam nikogo więcej. Nie wiadomo dlaczego?
- Z nauczycieli pewnie nikt nie ocalał - powiedział ojciec - za dużo jest krwi.

Po drugiej stronie ulicy w „kułackim” domu, którego właściciele zginęli, mieścił się „sielsowiet”, czyli cała władza. Tam zakomunikowano nam, że nauczyciele pochodzili ze Lwowa, z faszystowskiej Polski, że byli oni szpiegami, wrogami władzy radzieckiej. Dlatego właśnie spotkała ich zasłużona kara. Na pytania gdzie znajdują się ciała odpowiedzi nie było.

Taki był koniec. Nie było już nauczycieli polskich i szkoła już nie była polska. Dopiero na wiosnę zjawili się nowi nauczyciele. Rozpoczęła się nauka w języku rosyjskim i ukraińskim jako dodatkowym. Niewiele nas nauczono, ale regularnie przepychano do następnych klas. Nikogo nie obchodził los polskich dzieci. Najlepiej by było gdybyśmy poumierali. Hitler inaczej postępował. On przynajmniej nie udawał dobroczyńcy i nie maskował się. Truł i palił w krematoriach. My umieraliśmy sami, nie sprawialiśmy kłopotu naszym władzom.

Autorka Kim jestem? Polką, ur. 1921 r., żyjącą do 1945 r. na terenie ZSRR. Przeżyłam głód, czystki, zesłania, II wojnę i PRL. Teraz chcę o tym opowiedzieć, bo pamięć jest najważniejsza. Elektroniczną wersję pamiętnika prowadzi mój wnuk. Wszystkie zapiski pamiętnika zrobione zostały ręcznie, w szkolnych zeszytach. On je przepisuje. Redaktor Całość strony redaguje ja, od autorki pochodzi jeno tekst. Wspomnienia będę umieszczał w częściach co dwa dni, czasami może codziennie. Księga pierwsza ma ok. 100 stron A4, więc jest co dzielić. Jeżeli ktoś ma jakieś pytania do Zofii Pawłowskiej to proszę śmiało pytać, postaram się uzyskać na nie odpowiedź. Aktualny kontakt e-mail (wnuk): jediloop@tlen.pl Spis treści: - Wstęp - 1.1 - Piękne Podole i komunizm - 1.2 - Arużje jest? - pierwsze tortury - 2.1 - Rozkułaczanie - 2.2 - Zabili konie - 3.1 - Pani nie przyszła na lekcje - 3.2 - Msza pożegnalna - 3.3 - Rabunek do ostatniego ziarnka - 3.4 - Kot przy zamkniętej komórce - 4.1 - Ojciec ucieka - 4.2 - Rok 1933 - 4.3 - Głód - 4.4 - Śmierć (i życie) w mieście - 5.1 - Pora żniw - 5.2 - Orszak pogrzebowy - 5.3 - Dlaczego ocalałam? - 5.4 - Ojciec wraca - 6.1 - Błogosławieństwo pracy - 6.2 - Portret Pawlika Morozowa - 7.1 - Zepchani do bydlęcych wagonów - 7.2 - Ognisko w cerkwii - 7.3 - Nowy "dom" - 7.4 - Szukając szkoły - 7.5 - Nowa zabawka - 8.1 - Wiosenna odwilż - 8.2 - Kolejna ucieczka - 8.3 - Mijając wymarłe wsie - 8.4 - Pociągiem do Połtawy - 9.1 - Machina terroru - 9.2 - Duch pod oknem - 9.3 - Umrzeć aby życ - 10.1 - Znowu chce się żyć! - 10.2 - Wrzesień 1939 roku - 10.3 - Niewłaściwa narodowość - 11.1 - Bombowce nad miastem - 11.2 - Pakunki z chlebem - 11.3 - W niemieckiej niewoli - 11.4 - Na rodzinnej ziemi - 12.1 - Śmierć z honorem - 12.2 - Wracają "swoi", a z nimi strach - 12.3 - "Dobrowolne" zesłania - 12.4 - Pociąg z polskim wojskiem - 12.5 - W wojsku "polskim" - 13.1 - Końce i początki - 13.2 - Powroty - Epilog ... - Stare zdjęcia ... - Interludium

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura