To nie miało prawa się wydarzyć. Ani tak fatalna organizacja lotu i "bitwa" o Katyń, ani ta straszliwa katastrofa w smoleńskim lesie. Nie mogliśmy oddać śledztwa i pełnić roli petenta. Pozwolić na niezabezpieczenie i zniszczenie dowodów, a także odarte z empatii obchodzenie się ze szczątkami ciał. Na niszczenie Lecha Kaczyńskiego w trakcie jego urzędowania. Na to wszystko pozwoliliśmy. Społeczeństwo, dziennikarze, politycy. Ta granica ciągle się przesuwa.
Ciągle zadaję sobie pytanie, jak mogło do tego niesamowitego w skali świata wypadku dojść. Tyle wybitnych osobowości, ludzi, którzy przysłużyli albo chcieli przysłużyć się Polsce. Osoby z wielkimi planami na przyszłość, marzeniami, kochające swoje rodziny. Po tej katastrofie pokochały ich nagle miliony. Po 10 kwietnia wydawało się, że już nic w przestrzeni publicznej nie będzie takie, jak wcześniej. Władza stanie na wysokości zadania i uszanuje majestat śmierci najwyższego obywatela w państwie. Nie będzie stawiała na ostrzu noża sprawy krzyża, nie będzie robić problemów z pomnikiem, upamiętniającym ofiary katastrofy - sama o wszystko zadba. Nie podejrzewałem, stojąc w długich kolejkach w kwietniu i rozmawiając z ludźmi pod Pałacem Prezydenckim, że to jednak wszystko potoczy się nie tak. Wtedy pojawiła się nadzieja - wreszcie będzie normalnie. Zaczniemy szanować siebie nawzajem, a przede wyciągniemy wnioski z traktowania zmarłej głowy państwa.
Czar prysł już po paru dniach, gdy grupa fanatyków zorganizowała wiec nienawiści pod Kurią w Krakowie w geście bliżej nieokreślonego sprzeciwu wobec pochówkowi Pary Prezydenckiej na Wawelu. Padały słowa, których w debacie publicznej cywilizowane społeczeństwo w życiu nikt by nie użył. I to jeszcze w czasie żałoby narodowej. Był to łakomy kąsek dla dziennikarzy, więc nie mogło ich zabraknąć. Władza stanowczo się od tych zamieszek nie odcięła, ale można powiedzieć, że stanęła na wysokości zadania. Paweł Graś oznajmił opinii publicznej miejsce spoczynku Pary Prezydenckiej i nie było dyskusji. Później ten sam rzecznik rządu pozwalał sobie na kpiny w stylu: "może ktoś nadpiłował skrzydło?". Wawel to ukoronowanie misji, która zakończyła się na tragedią. To symboliczny gest szacunku wobec majestatu śmierci nie tylko w stosunku do Prezydenta i jego Małżonki, ale wszystkich ofiar. Uchwała parlamentu podkreśliła, iż mieliśmy do czynienia z największą tragedią po 1945 roku. Przez pierwsze tygodnie nie słyszeliśmy osobnika, u którego wielu podejrzewało wyrzuty sumienia.
On się jednak pojawił, wraz z grupą bezmyślnie przytakujących klakierów. I żałoba narodowa, tak ogromna, pełna zadumy, prysła jak bańka mydlana. Wystarczyło, że pojawił się jeden poseł Platformy Obywatelskiej, którego nazwisko przy tej okazji pominę, by uwaga dziennikarzy skupiła się na czymś diametralnie innym. Wróciła atmosfera sprzed 10 kwietnia. Pytania, czy Prezydent był winowajcą katastrofy, czy nie miał krwi na rękach pod wpływem alkoholu. Obrażanie i wycieranie buzi zmarłym zostało przyjęte jako dobry news przez dziennikarzy. Przez kilka tygodni media analizowały stan psychiczny Jarosława Kaczyńskiego, status związku Marty Kaczyńskiej, warunki w jakich leczy się pani Jadwiga, a także ewentualną winę Prezydenta. Żałoba się skończyła, bo do gry na czas kampanii prezydenckiej weszli czołowi politycy PO. Już wtedy było wiadomo, że nic się nie zmieni. Jarosław Kaczyński starał się to wszystko ignorować, widząc szansę na zwycięstwo. Długo jednak nie wytrzymał. I trudno mu się dziwić.
Po 10 kwietnia nic się nie zmieniło w wymiarze politycznym i społecznym. Polska oddała śledztwo Rosji i jest skazana na łaskę bądź nie Kremla. Prokuratura ma związane ręce, czeka na decyzje MAK-u. Wychodzi coraz więcej niejasności nie tylko w sprawie samej katastrofy, ale śledztwa. Niedawno kraj obiegły zdjęcia, jak traktowano wrak Tu-154 M. Rosyjskie służby zacierały ślady. Zadałem wtedy pytanie, pewnie nie tylko ja, czy tak zachowuje się kraj, nie mający nic na sumieniu? Symbolem katastrofy i tego, jak wyglądają stosunki polsko-rosyjskie, które miały ulec zresztą polepszeniu, jest widok człowieka, wybijającego szyby w Tupolewie za pomocą łomu. Wrak samolotu dopiero po pół roku został prowizorycznie zabezpieczony. Kreml bardzo zdenerwował się na krytykę w polskich mediach. Na miejscu katastrofy dalej odnajdujemy szczątki ludzkie albo części rozbitej maszyny.
Spora część społeczeństwa weszła w grę, zafundowaną przez władzę. W sierpniu "przeciwnicy krzyża" pod wodzą młodego kucharza, który zasłynął kpinami z krzyża pod wpływem alkoholu w obecności służb mundurowych, zebrał pokaźną grupę przed Pałacem Prezydenckim. Przeważali młodzi, ale nie brakowało też starszych, jak szantażysta Piesiewicza, wyzywający braci Kaczyńskich do staruszki. Okrzyki, opiewające zabójcę ks. Popiełuszki. Krzyżowanie pluszowych misi albo drwina z tego znaku w postaci puszek po piwie. Rzucanie i kopanie pluszowej kaczki, wrzaski: "Spieprzaj dziadu". Jak zareagowała nasza władza? Premier Tusk poradził, by podchodzić do tego wszystkiego "żartobliwie". Media rozpisywały się o nowym, narodowym ruchu pod wodzą na swój sposób patriotów. Czy opiewanie zbrodniarzy komunistycznych, pójście ręka w rękę z gangsterami, może pchnąć Polskę do przodu? Czy tak właśnie powinno się manifestować "poglądy" w sprawie katastrofy?
Jednocześnie poruszamy się w jakimś chorym Matrixie, przestrzeni kompletnie wirtualnej. Każdy głos krytyki władzy czy to polskiej czy rosyjskiej, mówienie prawdy o tym, jak był traktowany Lech Kaczyński i kto rozdzielił wizyty w Katyniu (a kto i do kogo dzwonił specjalnie w tej sprawie kilka tygodni przed uroczystościami?), sprowadzane zostają do slangu: "oszołomstwa", "teorii spiskowych", "pisowców". Żyjemy w oparach absurdu. Być może winę w tym wszystkim ponosi też opozycja, pierwszymi komentarzami po utworzeniu zespołu parlamentarnego. Ale nie ma wątpliwości, że pod całą tę historię i sytuację z wyjaśnieniem jej pasuje określenie "zbrodnia" w sensie symbolicznym.
Smoleńsk jest symbolem bezradności państwa, które nie zdało egzaminu, pozostawienia ludzi samym sobie i dezawuowania katastrofy. Przecież najbliższy doradca Prezydenta, Tomasz Nałęcz, stwierdził, iż Polacy kiedyś zapomną o Smoleńsku. Czy na to pozwolimy, zależy już tylko od nas.
Tekst ukazał się również w "Teologii Politycznej"
Publicysta i redaktor Salonu24, "Gazety Polskiej", "Gazety Polskiej Codziennie", kiedyś "Dziennika Polskiego" (2009-2011, 2021-2023).
Wszystkie zamieszczone teksty na tym blogu należą do mnie i mogą być kopiowane do użytku publicznego tylko za moją zgodą.
Grzegorz Wszołek
Utwórz swoją wizytówkę
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka