Parafrazuję boiskowe uczucie tygodnika "Polityka", okazywane jednemu z najgorszych "harataczy" w gałę w III RP. Jako, że jest cisza wyborcza, a za kilka godzin rozpocznie się piłkarskie święto w Lizbonie, po paru miesiącach przerwy warto dorzucić swoje trzy grosze na temat obsesji, związanej ze zdobyciem Decimy, czyli 10. triumfu w Lidze Mistrzów przez Real i gości z wielkimi cojonesspod znaku firmowego Diego Simeone.
Faworyt? Real. Faworyt większej części przynajmniej polskich kibiców, którzy zgromadzą się przed telewizorami? Atletico. No właśnie, Real z Ronaldo ma niezwykłego pecha. Chociaż rozbijał na swojej drodze niemieckich kolosów - Schalke, Borussię i przede wszystkim cwaniaków z Monachium, którzy myśleli, że trofeum wygra się samo, świat zachwyca się nie tyle wynikiem 4:0 nad Bayernem, co gośćmi ze stalowych nerwów, o wielkiej ambicji, sile, przypominającymi nie raz chuliganów. Mają sporo racji ich wielbiciele, sam kibicowałem Alteti we wszystkich pojedynkach Ligi Mistrzów - oprócz tego jednego, który rozpocznie się na Estadio da Luz. Drużyna zza miedzy wygląda bardzo solidnie - ma twardą obronę, rozsądny środek pola, szybkie skrzydła z Ardą Turanem i w ataku wyjątkowego watażka, dla którego to, zapewne, ostatnie dni w Atletico - Diego Costę. Jest zbyt dobry, by nie sypnął gotówką za niego jakiś bogacz. Los Colchoneros udowodnili, że nawet klub zatopiony w długach, jeszcze nie tak dawno okupujacy środek tabeli ligowej, może wyjść naprzeciw oczekiwaniom wszystkich i spełnić swoje marzenia. Inna sprawa, kiedy taka okazja się powtórzy - bo jeżeli po sezonie, obojętnie czy z Ligą Mistrzów czy "tylko" z krajowym mistrzostwem, Atletico zostanie rozgrabione przez klubowe mocarstwa, Diego Simeone będzie musiał tworzyć drużynę z niczego. A najzupełniej szkoda byłoby projektu, który rozdzielił hegemonię Barcy i Realu.
O Atletico piszą wszyscy w Polsce, a o Realu jakby mniej. Od dziecka kibicuję Galacticos. Pamiętam pierwszy triumf Galacticos, jaki widziałem. Wówczas Madridistas musieli przełknąć gorzką pigułkę, bo ich klub zajmował dopiero 5. miejsce w lidze. Trwała era dominacji Barcelony Figo i Guardioli na hiszpańskich boiskach. Ale w finale, po cudownych bramkach: Morientesa, ekwilibrystycznych nożycach McManamana, a także trafieniu Raula, drużyna charyzmatycznego Hectora Raula Cupera została rozbita 3:0. Po tym triumfie narodziła się idea Galacticos - dobieranie wspaniałych piłkarzy - medialnych gwiazd - do grupy rzemieślników madryckich. I już po 2 latach nastał kolejny triumf, który doskonale pamiętam, gdzie do historii zapisał się wolej Zidane'a w meczu z rewelacją rozgrywek, Bayerem Leverkusen. Od tamtej pory, tylko przez kilka pierwszych lat, Real był blisko zdobycia Decimy, odpadając w półfinałach lub - sensacyjnie - z Monaco rundę wcześniej. Potem Galacticos obijani byli przez "byle kogo" (Lyon czy Roma) w 1/8 finału, mając w składzie Ronaldo, Beckhama, Owena czy Raula. Rewolucja nadeszła wraz z przyjściem Jose Mourinho, który wyciągnął drużynę z niebytu, dokonał porządnych i perspektywicznych transferów i zrobił z Realu maszynkę do strzelania goli z kontrataku, która znalazła sposób i na Barcelonę. Trzy razy przegrane półfinały, dwa przegrane pechowo - po karnych z Bayernem i z BVB, gdy zabrakło kilku minut, by wyrzucić na Bernabeu Lewego i Piszczka z Ligi Mistrzów. Dwanaście lat wyczekiwania i wreszcie finał - w dodatku z lokalnym rywalem! Coś niezwykłego.
Real ma wszystko w swoich nogach, by wygrać. Ktoś zauważy, że ligę też miał na "wyciągnięcie ręki" - wystarczyło wygrać z drużynami przeciętnymi albo wręcz słabiutkimi w końcówce sezonu. A tak w ostatnich "finałach" Primera Division Real uciułał dwa punkty z 9. do zdobycia, które, przy tej konfiguracji wyników Atletico i Barcelony, dałyby pewny tytuł. Ale finał LM to coś innego. Dla takich spotkań właśnie sprowadzono Ronaldo. Bramki strzeże Casillas, legenda Madrytu, człowiek, który dwukrotnie miał w rękach ten puchar i być może to ostatnia dla niego szansa na tak wielki, klubowy sukces. Real ma genialnego Chorwata Modricia, który - jestem pewien - poradzi sobie z brakiem Xabiego Alonso. Szybki i dokładnie wrzucający piłki Di Maria, skuteczny i silny Ramos, genialny Varane, który z powodzeniem zastąpi kontuzjowanego Pepe. Każdy grający w ataku może odwrócić losy meczu - mowa o tercecie BBC: Bale, Benzema (o ile zagra), Cristiano. Niektórzy "fachowcy" podkreślają, że Atletico ma sposób na lokalnego giganta, bo wygrało z nimi w lidze 1:0, podobnie rok temu w finale Pucharu Króla, po dogrywce zwyciężyło 2:1. O dwóch spotkaniach w półfinałach Pucharu Króla jakoś zapomnieli, a było 3:0 i 2:0 dla ekipy Ancelottiego.
La Decima to nie obsesja, to obowiązek. Dzisiaj, wbrew kibicom Atletico i sezonowcom, którzy raz kibicują Barcelonie, innym razem Borussi, jeśli grają akurat w niej Polacy, a potem stawiają na czarnego konia w danym meczu, liczę na zwycięstwo Realu. Zbyt długo czekałem na ten dzień i nie chce czekać ani dnia dłużej na triumf. Real ma wszystko w nogach i głowach. A porażka dla Atletico nie będzie miała wielkiego znaczenia - oni i tak osiągnęli w tym sezonie nadspodziewanie dużo. Wygra marzenie, połączone wręcz z obowiązkiem czy tylko "nieśmiała" fantazja kopciuszka Champions League?
Publicysta i redaktor Salonu24, "Gazety Polskiej", "Gazety Polskiej Codziennie", kiedyś "Dziennika Polskiego" (2009-2011, 2021-2023).
Wszystkie zamieszczone teksty na tym blogu należą do mnie i mogą być kopiowane do użytku publicznego tylko za moją zgodą.
Grzegorz Wszołek
Utwórz swoją wizytówkę
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości