Grzegorz Wszołek - gw1990 Grzegorz Wszołek - gw1990
14842
BLOG

Jak nie idzie, to nie idzie, czyli ciężki czas dla Wałęsy

Grzegorz Wszołek - gw1990 Grzegorz Wszołek - gw1990 Prezydent Obserwuj temat Obserwuj notkę 149

Tak mógłby westchnąć Lech Wałęsa, który w ostatnich tygodniach nie ma szczęścia. Przegrywa proces z Jarosławem Kaczyńskim. Na pogrzeb George’a H.W. Busha leci w koszulce, z której zapamiętany zostanie napis „OTUA”. Teraz z kolei jak grom z jasnego nieba spadła na Wałęsę informacja o nowych dokumentach z archiwum Czesława Kiszczaka, które sprzedała do USA żona byłego szefa MSW.

Pierwszym niepowodzeniem byłego prezydenta w ostatnich tygodniach był kuriozalny proces i przegrana z prezesem Prawa i Sprawiedliwości. Wyrok był do przewidzenia. Lech Wałęsa w oczywisty sposób pomówił lidera Zjednoczonej Prawicy, sugerując, że świadomie doprowadził do śmierci swojego brata i wszystkich pasażerów Tu-154M w Smoleńsku. Dowód? Żadnego, jedynie rzekoma poszlaka w postaci rozmowy Lecha i Jarosława Kaczyńskich. A to, że odbyła się ona jeszcze przed tym, jak dyrektor MSZ Mariusz Kazana otrzymał informację od załogi o fatalnych warunkach atmosferycznych na Siewiernym, nie ma znaczenia ani dla Wałęsy, ani dla jego klakierów, wyznających teorię spiskową.

Sędzia Weronika Klawonn nie ukrywała swoich poglądów – ani przed rozprawą, ani w trakcie ogłaszania wyroku. Pomijając wszystkie tyrady sędzi i jej analizy działań Prawa i Sprawiedliwości po 10 kwietnia 2010 r., werdykt mógł być tylko jeden – Wałęsa nie dostarczył żadnych dowodów na potwierdzenie tezy o doprowadzeniu do katastrofy smoleńskiej przez Jarosława Kaczyńskiego i dlatego musi go przeprosić. Wałęsa – jakby na bazie własnych doświadczeń – przekonywał, że zawsze prezydenci naciskają na pilotów. A na zmarłego prezydenta dodatkowo miał wywierać presję Jarosław Kaczyński – bo tak i już.

Jakież wielkie zdziwienie zapanowało w obozie opozycji, gdy okazało się, że nawet sędzia, która nie znosi PiS i osobiście szefa tej partii, wydaje wyrok na podstawie dowodów. Warto zacytować te słowa Lecha Wałęsy, bo trafią do annałów: „Zawsze sądziłem, że sąd jest po to, żeby stwierdzać prawdę, kłamstwa. A tu się okazuje, że nie! Sąd chce dowodów! Dowodów takich oczywistych... W tej koncepcji trudno jest cokolwiek udowodnić” – oświadczył były prezydent. Logiczne, prawda?

Wielki Wódz OTUA

Na tym jednak nie koniec. Wałęsa postanowił polecieć z prezydentem Andrzejem Dudą na uroczystości pogrzebowe George’a H.W. Busha. Duda z grzeczności nie odmówił, wszak Wałęsa jest doskonale rozpoznawalny za oceanem i poznał osobiście 41. prezydenta Stanów Zjednoczonych. Z naszym noblistą jednak – jak mawia młodzież – nie może się obyć bez przypału. Wałęsa postanowił uczynić z ceremonii pogrzebowej happening i zamiast marynarki, białej koszuli i krawata założył czarną koszulkę z napisem „konstytucja”. Jak sam stwierdził, chciałby zostać w niej pochowany. Nawet zdroworozsądkowi komentatorzy przekonywali, że przecież Wałęsa się nie wygłupi i przebierze w samolocie. Nie stawiałem na takie rozwiązanie ani złotówki. I miałem rację – spod marynarki byłego prezydenta widoczny był tylko napis „OTUA”. Zapewne wszyscy światowi przywódcy, zgromadzeni na pogrzebie Busha, doskonale odczytali intencje Wałęsy. Gorzej, że i ten popis byłego prezydenta znalazł poklask wśród części prawników i polityków. Kiedyś histerię i happeningi ze strony prawicy były nazywane przez liberalnych komentatorów mianem „psychiatryka”. Psychiatryk, tyle że w drugą stronę już nie przeszkadza. Wałęsa pogrążył się dodatkowo, stwierdzając, że pożegnanie Busha „odbyło się w weselszej konwencji niż katolickie pogrzeby i dlatego założył podkoszulek”. Dobrze, że przestał pełnić swoją funkcję ponad 20 lat temu, bo doprowadziłby niechybnie do katastrofy międzynarodowej.

Szafa Kiszczaka w USA


Na tym jednak nie koniec. Dziennikarze „Rzeczpospolitej” i Polskiego Radia dotarli do nieznanych wcześniej zbiorów Czesława Kiszczaka. Dziwnym trafem sprzedała je Maria Kiszczak do Hoover Institution Library & Archives w Stanford w USA – już po wizycie prokuratorów IPN w domu zmarłego szefa komunistycznej bezpieki. Najciekawszy z dotychczas ujawnionych dokumentów to list Kiszczaka do Wałęsy z 31 maja 1993 r., po upadku rządu Hanny Suchockiej. Widać wyraźnie, że Kiszczak wywierał presję na ówczesnego prezydenta. W zawoalowany sposób przypomniał o kontaktach lidera Solidarności z SB. Potwierdził proceder niszczenia akt – konkretnie mowa o Departamencie IV, który inwigilował duchownych. Kiszczak pisał do Wałęsy w reakcji na wypowiedź Lecha Falandysza, bliskiego współpracownika prezydenta. Falandysz krytykował Kiszczaka za niszczenie akt, które miałoby służyć postkomunistycznej lewicy. W odpowiedzi szef MSW zwrócił Wałęsie uwagę na to, że dokumenty SB nie mogą trafić w niepowołane ręce. Kiszczak nie mógł przewidzieć, że jesienią 1993 r. układ sił w parlamencie znacząco się zmieni i władzę obejmie SLD.

„Nie zabieram głosu w sprawach operacyjnych, w posiadanie których wszedłem pełniąc służbę w organach wywiadu i kontrwywiadu, mimo że moja wiedza w tej materii jest duża. Uczyniłem jednak wyjątek, z własnej woli i bezinteresownie, kiedy znieważono Osobę i Urząd Prezydenta RP, który symbolizuje Majestat Rzeczypospolitej. Z tą intencją, w obronie Pańskiego autorytetu chcę to czynić nadal, jeśli trwać będzie nagonka na Pana Prezydenta, współtwórcę »Okrągłego stołu« oraz procesu porozumienia i pojednania narodowego, który szczególnie w obecnej, trudnej sytuacji dla Polski winien być kontynuowany pod Pana przewodnictwem” – pisał Kiszczak do Wałęsy w 1993 r. Nie wiadomo, czy list dotarł do głowy państwa. Dla wielu dokument będzie dowodem na to, że współpraca z SB z lat 1970–1976 miała wpływ na poczynania Lecha Wałęsy już jako prezydenta.

W przypadku byłego lidera Solidarności nieznane archiwum Kiszczaka jest tym większym problemem, iż nie może on się dowiedzieć, co zawiera dokumentacja. Maria Kiszczak prawdopodobnie nawet jej nie przeglądała przy sprzedaży papierów męża. W amerykańskim archiwum znajdują się nie tylko dokumenty operacyjne, zestawienia, analizy i listy Kiszczaka, ale też polisy czy umowy. Przy okazji sensacyjnego odkrycia jeszcze jedno rzuca się w oczy. Polskie państwo, o czym od lat mówi Sławomir Cenckiewicz, nie interesowało się w III RP istotnymi archiwami. Dlatego możliwe było niszczenie akt, ich prywatyzacja, a wreszcie wyprzedaż. To z pewnością najmniej martwi Lecha Wałęsę i wszystkich tych, którzy z uporem maniaka zaprzeczają oczywistym i udowodnionym faktom z lat 70.

Tekst opublikowany na łamach "Gazety Polskiej Codziennie"

Wszystkie zamieszczone teksty na tym blogu należą do mnie i mogą być kopiowane do użytku publicznego tylko za moją zgodą. Grzegorz Wszołek Utwórz swoją wizytówkę

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka