wywczas wywczas
2899
BLOG

Jak pyskacz Nicpoń zgrzeczniał

wywczas wywczas Polityka Obserwuj notkę 101

Lipa z tym gardłowaniem  patriotyczną,  pisowską  przemocą . Pis jednak wolałby gorące kasztany wyjmować na ulicach chłopakami z siłowni, czy kibolami lub  narodowcami, natomiast  najwięksi pyskacze jak Artur Nicpon , Matka Kurka czy Scios tylko klikają ostro na  blogach, nie licząc też zadęcia polityków tej partii czy pyskówek  publicystów niepokornych,  ale oni wszyscy sami  w bój nie pójdą. Będa tylko opowiadać, ze tak trzeba dla Polski.

Nicpoń , członek Pisu w  Oleśnicy jeszcze niedawno chcial zastrzelić Tuska czy jakiegoś Zyda, kogoś tam, chyba nieważne kogo - w majestacie prawa przez referendum,  byle jednak zastrzelić koniecznie  jak psa. Tutaj 

Ale gdy mainstream tym sie zajał i Wyborcza zapytała policje co o tym sądzi , Nicpon tak chętnie fotografujacy sie z flintą i stale komus wygrażajacy, zrobił sie nagle bardzo grzeczny . Wydał oświadczenie  o włamaniu na jego stronę co już ma sugerować trudności w ustaleniu autorstwa jego pisowskich , " patriotycznych " wypocin .Cytaty zamieszczone przez GW są już wyrwane z kontekstu, a sam Artur narzeka nagle ogólnie na język polityki , taki z taśm Gudzowatego i jego rozmowy z Michnikiem.

I taki to los tych  pyskaczy  z Salonu 24, smutny los patriotycznych powstań na blogu, takich miedzy klawiaturą, kuchnią i łazienką. Strasznie odważni,  ale tylko do tego jednego, bardziej na serio  momentu. 

Ale screeny, te jeszcze sprzed włamania - są na blogu Jozefa Monety ....tutaj 

 

 Post Scriptum z godz. 01.10

Jak pisze nasz prawdziwie patriotyczny  bloger, ktoś mu właśnie zlikwidował stronę, jacyś włamywacze wtargnęli na stronę Pisu  w Oleśnicy.

Ale miałem  ją zakładce otwartą, gdy pewnie ruscy hakerzy z Leningradu ja dosłownie przed chwilą likwidowali.Więc wklejam pierwszą strone wpisów. Bo bohaterski, choć obecnie chyba już tylko zesrany ze strachu Artur Nicpoń lamentuje nad utratą  strony . Ależ prosze .... Inni tu sie deklaruja, że mają resztę, także ten cytat o tym , no ....Komoruskim z przypadku: 

Choć tak po prawdzie, to tę odrażającą, bolszewicką kurwę wypadałoby nie tyle wybuczeć, co po prostu powiesić

 

 

Zaktualizowano: 3 min. 27 sek. temu

Strona wyleciała w powietrze

śr., 2012-11-21 23:54

Strona nicek.info wyleciała w kosmos.

Najpierw próby włamania, wreszcie wariacje od zaplecza wordpressa. Koniec.

Spoko, stronkę się odbuduje. Szkoda tylko graficzek.

Można powiedzieć, że mamy pokaz tolerancji w pełnej krasie.

Jutro, albo pojutrze się za to wezmę. Mam tylko prośbę odnośnie zabezpieczenia wordpressa. Ktoś się na tym zna ?

 
 
Subskrybuje zawartość
moje opinie
Zaktualizowano: 6 godziny 1 min. temu

Komisja Europejska cenzuruje monety. Święci bez krzyży

pon., 2012-11-19 17:27

Słowacja chciała upamiętnić przybycie świętych Cyryla i Metodego na Morawy. Bank miał wybić specjalne monety o nominale 2 euro. Komisja Europejska uznała jednak, że świętych trzeba ocenzurować. Z ich wizerunku mają zniknąć krzyże, by monety były „neutralne religijnie”.

Komisja Europejska zaleciła usunięcie z projektu monety o nominale 2 euro z wizerunkami świętych Cyryla i Metodego krzyży na ich ornatach i aureol nad ich głowami – oznajmiła w niedzielę rzeczniczka Narodowego Banku Słowackiego. Episkopat nie kryje oburzenia. Projekt dwueurowej monety autorstwa Miroslava Hrica, która zostanie wprowadzona do obiegu w maju przyszłego roku przez Narodowy Bank Słowacki (NSB) w związku z 1150. rocznicą przybycia obu świętych na Morawy, został zmieniony.

Wyobraża teraz dwóch świętych, między którymi stoi podwójny krzyż, występujący m.in. w godle Słowacji. Jednak z ornatów obu świętych zniknął znak krzyża, a znad ich głów – aureole. Rzeczniczka NSB Petra Pauerova powiedziała słowackiemu dziennikowi „Pravda”, że Komisja Europejska, przychylając się do +propozycji niektórych krajów Wspólnoty+ zaleciła usunięcie wspomnianych atrybutów z pierwotnego projektu monety. Ponieważ moneta zostanie dopuszczona do obiegu we wszystkich krajach strefy euro, projekt powinien respektować zasady +neutralności religijnej+ – wyjaśniła Pauerova.

O usunięciu atrybutów ze słowackiej monety poinformowały w niedzielę publiczne stacje telewizyjne i radiowe na Słowacji. Słowacki episkopat w wydanym oświadczeniu nie zawahał się użyć słowa hańba. Rezygnację z podstawowych atrybutów towarzyszących wyobrażeniom świętych Cyryla i Metodego uznajemy za brak respektowania chrześcijańskich tradycji Europy – stwierdził z oburzeniem rzecznik episkopatu ks. Jozef Kovaczik. Jak dodał, o tym, że oba symbole nie znajdą się na dwueurowej monecie episkopat dowiedział się z mediów. W roku 1988, przed aksamitną rewolucją, wierni na Słowacji ryzykowali życiem, głosząc naukę obu świętych. Czy naprawdę żyjemy w państwie prawa, czy w systemie totalitarnym, gdzie dyktują nam, jakimi atrybutami mamy się posługiwać? – zadał pytanie ks. Kovaczik, przypominając, że Słowacja jest krajem katolickim.

Św. Cyryl (926-869) i św. Metody (815-885) byli pierwszymi misjonarzami Słowiańszczyzny. To właśnie im słowiańska część Europy zawdzięcza przyjęcie wiary chrześcijańskiej i jej zakorzenienie w kulturze. Święci Kościoła katolickiego i Kościoła prawosławnego, nazwani Apostołami Słowian przybyli z Bizancjum do państwa wielkomorawskiego w 862 roku na prośbę tamtejszego władcy Rościsława. Obaj znali język i obyczaje słowiańskie, gdyż zajmowali się wcześniej chrystianizacją Słowian południowych, zamieszkujących tereny wokół bizantyjskich Salonik. Obaj już wcześniej podjęli się przekładu Pisma Świętego na język słowiański, na potrzeby przekładu stworzyli specjalny 40-literowy alfabet – głagolicę.

Uczniowie Cyryla i Metodego kontynuowali ich misję na wschodzie i południu Słowiańszczyzny. Skomplikowaną głagolicę w pismach liturgicznych z czasem zastąpiła prostsza, wzorowana na alfabecie greckim cyrylica. Papież Jan Paweł II nadał im tytuł patronów Europy. W ikonografii święci przedstawiani są w strojach pontyfikalnych jako biskupi greccy lub łacińscy. Ich atrybutami są: krzyż, księga i rozwinięty zwój z alfabetem słowiańskim.

Źródło:dziennik.pl

Kategorie: RSS SG bottom

W razie Niemca

pon., 2012-11-19 13:36

Tak sobie ostatnio gadamy coraz częściej o sytuacji, w której znany nam świat padnie sobie na twarz i trzeba coś będzie z tym zrobić.

Przyjmijmy, że pewnego dnia napada nas nieznany bliżej wróg. Powiedzmy, że są to przysłowiowi Niemcy. Mam nadzieję, że żadni smutni panowie ze służb nie uznają tego za działanie antypaństwowe, takie teoretyczne rozważania nad tym, jak zorganizować sobie partyzantkę w razie, gdyby przyjechali tu koledzy Angeli Merkel. Chociaż tu akurat nic pewnego. Nie do końca wiadomo, które państwo jest prawdziwą ojczyzną ryżego wnuczka z Wehrmachtu. Dlatego też przyjmijmy, że to są właśnie przysłowiowi Niemcy, nie jacyś konkretni ziomkowie Donalda Tuska, tylko tacy na przykład.

Podstawową kwestią dla wszelkiej partyzantki organizowanej w warunkach Polski A.D. 2012/2013 jest pełna konspiracja.

Bez pełnej konspiracji nie ma mowy o jakimkolwiek ruchu obywatelskim, który byłby zdolny do obrony przed napaścią, albo przynajmniej osłabiania napastnika.

Ktoś powie- no co ty, Nicpoń, o jakiej ty mówisz konspirze waląc tekst publicznie? Przecież to sobie zaraz przeczytają jakieś Helmuty z Gestapo, czy jak się tam teraz ta kurwa nazywa i o żadnej konspiracji nie może być mowy. Otóż nic bardziej błednego.

Możemy sobie, co oczywiste, gadać na jakichś zamkniętych forach, możemy swoje gaduły przenieść do sieci TOR, gdzie już całkiem byśmy sobie zniknęli z widoku, tyle że to wszystko nie bardzo ma sens z tej prostej przyczyny, że przecież my się tu wszyscy znamy wyłącznie z netu (tylko z niektórymi piłem wódkę, co można by uznać za zadzierzgnięcie jakichś bardziej prywatnych stosunków, a takie netowe znajomości mają to do siebie, że nigdy nie wiadomo, kto tam jest po drugiej stronie kabla i zawsze trzeba pamiętać, że może to być spocony spaślak, który mówi: „tak, Marysiu, ja też mam 12 lat”. Czy inny tam towarzysz Mąka. Nic więc nie dają jakieś tajne rozmowy, na tajnych forach, bo się po prostu nie wie, z kim gada i czasami może być tak, że będziemy sobie prowadzić rozmowę i ustalać szczegóły z oficerem Gestapo właśnie, który to wszystko pięknie zanotuje szwabachą w swoim nazistowskim kajeciku.

Tajność nie ma więc żadnego sensu. W ogóle należy się odzwyczaić od czegoś takiego, jak tajność w necie, bo tu jesteśmy wszyscy jak na widelcu, gotowi do skonsumowania.

A skoro tak, to na czym by miało polegać organizowanie partyzantki w takich warunkach? Jak zbudować ruch oporu w ramach totalnej jawności?

Po pierwsze- morda w kubeł.

Jeśli ktokolwiek podejmuje decyzję, że w razie Niemca będzie przynajmniej sypał piach w tryby tym, którym przyjdzie do głowy nas napaść, to z tą decyzją nie może wyskakiwać i nawet jej sugerować nikomu. Absolutnie nikomu. Pełna tajność jest bowiem wtedy, kiedy tylko jedna osoba o tym wie- sam partyzant.  Nie da się namierzyć partyzanta, który nie kontaktuje się z nikim.

Po drugie- wyposażenie.

Każdy potencjalny partyzant musi być wyposażony i trzeba wiedzieć w co, skąd to wziąć, jak zbudować itd. To zaś oznacza, że dany partyzant, na te trudne czasy, które daj Boże nie nadejdą, powinien mieć swój prywatny warfare manual przede wszystkim ściągnięty na swój prywatny komputer i wydrukowany. Pierwszą bowiem rzeczą, jakiej nie będzie zaraz po ataku, to prąd i łączność. W tym internet. Wszystko więc to, co może być przydatne do budowy broni, materiałów wybuchowych, instrukcje sabotażu i dywersji, etc. etc. musi być wydrukowane, odpowiednio zabezpieczone i schowane. To się nie może walać po pokoju, dzieciaki w tych instrukcjach nie mogą brodzić i malować po nich kredkami.

Tym, co każdy partyzant musi zdobyć na własną rękę (tu pewnie Djansu pomoże i powie gdzie szukać), jest:

- ksiązka pt. Regulamin Walk Partyzanckich- która jest po prostu kompendium wiedzy niezbędnej do prowadzenia partyzantki na terenie takim, jak Polska. Tu nawet mniej chodzi o konkretne rozwiązania, bo ta ksiązka była pisana jednak parę lat temu, a otoczenie mocno się zmieniło. Lasy mamy poogradzane, zabudowę kraju dosyć ciasną, o jakimś byciu „leśnym” nawet nie ma co myśleć. Niemniej ksiązka ta uczy doskonale myślenia, planowania akcji, dróg ucieczki i ogólnie przygotowuje mózg partyzanta do przyszłych zadań.

- rysunki warsztatowe niezbędne do budowy broni. W tym gładkolufowych samopałów, jak i broni automatycznej. Już o tym pisaliśmy sobie, że najlepsze chyba są te manuale, które wypuściła IRA, choćby ze względu na podawaną specyfikację materiałową opartą nie o symbole stopów, co w warunkach napaści i wojny mija się z celem, ale na zasadzie- weź resor od volkswagena, łapę silnika od toyoty itd.

- instrukcje budowy materiałów wybuchowych, bomb, pułapek, zapalników itp. I znowu- chodzi tylko o takie rzeczy, które będzie się dało zdobyć w sytuacji napaści i okupacji. Wszystkie więc wybajerzone patenty, wszystkie wodotryski należy natychmiast wyrzucić do kubła i skoncentrować się wyłącznie nad tym, co można szybko i bez trudu zrobić korzystając z ogólnie dostępnych surowców.

- podręcznik pierwszej pomocy

- instrukcja umożliwiająca zbudowanie systemu łączności.

To wszystko jest wiedza niezbędna. Tę wiedzę trzeba mieć. Najpierw na papierze, a następnie w głowie.

To wszystko, w sytuacji napaści na Polskę, umożliwi w krótkim czasie uzbrojenie partyzanta, zabezpieczenie go i podjęcie akcji przeciwko okupantowi.

Jak się już zorientowaliście, warunkiem podstawowym powodzenia takiego przedsięwzięcia, jest model one man army. Partyzant XXI wieku naszej szerokości geograficznej to jednoosobowy oddział, gdzie ta sama osoba jest jednostką taktyczną- pirotechnikiem, snajperem, łącznościowcem i własnym sanitariuszem.

Oczywiście byłoby optymalne, gdyby taki partyzant był przygotowany do podjęcia działań ZANIM przyjdą tu Niemcy. Optymalne byłoby, gdyby już dziś taki partyzant zaczął gromadzić nie tylko wiedzę (bo co do niej jest jakiś opór później, żeby ją wdrażać w życie), ale i konkretny sprzęt i wyposażenie. Chyba nikt nie ma co do tego wątpliwości, że dziś jest znacznie łatwiej o choćby azotan amonu, czy o amunicję już gotową, której nie trzeba robić, niż będzie to po napaści na Polskę? To oczywiste i nie ma co o tym za długo gadać.

Optymalnie byłoby więc tak, gdyby dany partyzant już od dziś zaczął przeznaczać te kilkaset złotych miesięcznie na przygotowania.

Na wyposażeniu takiego partyzanta powinny się znaleźć:

- poręczna apteczka, ale taka bardziej apteczka pola walki, czyli mniej żelu na kaszel, a bardziej bandaże, opaski uciskowe i antybiotyki

- bomby o róznej mocy przeznaczone do róznych zastosowań. Ot, te mniejsze, które będzie można umieścić pod samochodem jakiegoś Niemieckiego dowódcy i takie większe, którymi mozna wysadzić most, lub przynajmniej naruszyć jego konstrukcję

- broń krótka i długa, w tym precyzyjna

- środki łaczności

Dobrze przygotowany partyzant nie musi się nerwowo rozglądać, z czego by tu zrobić strzelbę, jak już Niemcy wejdą, ale powinien być wyposażony zanim to nastąpi. Jeśli więc, taki hipotetyczny partyzant wykroi te kilka stów miesięcznie już od teraz, to bez trudu stanie się szczęśliwym posiadaczem całego niezbędnego wyposażenia, zadekuje je bezpiecznie i powinien się modlić o to, żeby nigdy go nie musiał wydobywać. Co nie oznacza, że nie ma być gotowy.

Po trzecie- rozpoznanie i topografia.

Będąc jednoosobową armią, kandydat na polskiego partyzanta, musi mieć doskonale rozpoznany najbliższy mu teren. Jego miasteczko/miasto/okolice. Na tym terenie musi wyznaczyć potencjalne cele, czyli punkty kluczowe z punktu widzenia najeźdźców. Linie kolejowe, drogi i mosty, fabryki o szczególnym znaczeniu, budynki urzędowe, co do których istnieje podejrzenie, że mogą słuzyć najeźdźcy. Te miejsca muszą zostać zbadane, zanalizowane, obfotografowane i dla każdego z tych punktów musi zostać przygotowany indywidualny plan ataku. A także odwrotu. Przewaga partyzanta nad najeźdźcą polega właśnie na tym, że jest on sam jeden, z nikim się nie kontaktuje, od nikogo nie odbiera rozkazów i nikomu nie składa meldunków. W razie napaści, niezależnie od tego, kto będzie wrogiem, partyzant ma do wykonania zadania, które sam na siebie nałożył, które sam zaplanował i na cele, które uznał za kluczowe. Do tego dochodzi rozpoznanie terenu, które po prostu musi być lepsze niż rozpoznanie najeźdźcy.

Topografia, to także tzw. melina, czyli kryjówka. Akurat z tym niema najmniejszych problemów w Polsce rządzonej przez Donalda Tuska. Ot, przez taką Wrześnię niedawno jechałem- ilość ruin, zamkniętych zakładów i fabryk, opustoszałych budynków itp. jest tam doprawdy imponująca. A to są doskonałe miejsca na przygotowanie meliny, czyli miejsca, w które można się po akcji wycofać i przeczekać. Potrzebne jest też miejsce, w którym partyzant będzie składował swój sprzęt i tym miejscem nie może być dom.

Mamy więc naszego hipotetycznego partyzanta. Ów odważny człowiek wyposażył się już w niezbędny sprzet i wiedzę. Rozpoznał swoją najbliższą okolicę, wyznaczył cele zaatakowanie których zada najeźdźcy maksymalnie dotkliwe straty, spowolni go, utrudni działanie. Partyzant wyznaczył już też hierarchię celów, drogi ucieczki etc. Kolejnym krokiem jest wytypowanie potencjalnych kolaborantów. To oczywiste, że każdy najazd wyciąga z nor indywidua gotowe współpracować z najeźdźcą. W naszej sytuacji, Polski A.D. 2012/2013 sytuacja jest o tyle prosta, że potencjalni kolaboranci sami o tym głośno rozpowiadają, często w mediach i należy sądzić, że w razie Niemca bardzo chętnie pójdą na współpracę. Oczywiście nie da się typować listy potencjalnych kolaborantów precyzyjnie, to musi być weryfikowane i uzupełniane, niemniej jednak partyzant, który rzetelnie myśli o czekającym go zadaniu, taką listę powinien sporządzić zanim dojdzie do napaści, wytypować powszechnie znane osoby, które podejrzewa o zdradzieckie inklinacje i opracować sposób ich eliminacji w tej samej chwili, w której, po najeździe na Polskę, oni zgłoszą akces do okupantów.

Po czwarte- łączność.

Mówiliśmy już sobie, że partyzant XXI wieku nie składa raportów i nie przyjmuje rozkazów. To jest warunek podstawowy ścisłej konspiry. Jest duchem. Niemniej jednak nie może on działać w absolutnej pustce. Do łączności niezbędny jest sprzęt komputerowy i radiomodem. Zwykłe fale radiowe będą podsłuchiwane i wszelkie modyfikowane cb, jakieś stare wojskowe radiotelegrafy itp. sprzęt partyzantowi na nic. Potrzebna jest komunikacja kodowana, trudna do namierzenia, czyli maksymalnie mobilna. Do tego celu najlepszy wydaje się jakiś najtańszy tablet z Biedry i radiomodem o zasięgu min. 50 mil. To umożliwia zbudowanie niezależnej sieci ad hoc zdolnej do pokrycia terenu całego kraju. Wystarczy, że kolejny punkt będzie w zasięgu nadajnika partyzanta.

Taki system komunikacyjny mieści się tak na dobrą sprawę w kieszeniach, łatwo go ukryć, łatwo go zasilić prądem, łatwo go przenieść.

System powinien działać, w warunkach bojowych, kilka minut dziennie, o stałej porze i służyć wymianie następujących informacji:

- relacje z przeprowadzonych działań i akcji- czyli krótki meldunek typu: dziś wysadziłem most w miejscowości X/ zastrzeliłem kolaboranta Y, w miejscowości Z za to i za to/ zorganizowałem pułapkę na kolumnę transportową wroga itp. Żadnych informacji odnośnie tego, co będzie robione, a wyłacznie info o tym co zostało dokonane

- informacje dotyczące ruchów przeciwnika- to da partyzantowi możliwość weryfikowania tych informacji z tym co widzi i wychwytywania potencjalnej agentury wprowadzającej w błąd. Tu informacja kluczowa- żadne działania partyzanta nie mogą być podejmowane w oparciu o informacje płynące z systemu łaczności. Są to wyłącznie informacje uzupełniające, po ich zweryfikowaniu. Należy się bowiem liczyć z tym, a wręcz zakładać, że pośród pozostałych członków partyzantki szpionów będzie jak rodzynek w dobrym cieście. Partyzant wierzyć może tylko sobie. Wszelkie propozycje spotkań, łączenia sił itp. muszą być natychmiast odrzucane, a reszta bojowców musi być o tym natychmiast informowana.

- informacje propagandowe

Partyzant by być skutecznym i nieuchwytnym musi działać sam i robić tylko to, co jest w stanie zrobić samodzielnie. Każdy oddział, każda grupa, to natychmiastowa wsypa.

W ten sposób, trzymając się tego schematu, jest w stanie powstać w Polsce ogólnokrajowa sieć jednoosobowych armii zdolnych do zadawania napastnikowi dotkliwych strat, sabotowania jego działań, opóźniania itp. Przy czym im te straty dotkliwsze, tym morale ludności wzrasta, a najeźdźców maleje.

Mówiliśmy już sobie o tym wcześniej, ale warto tu to powtórzyć. W sytuacji ataku na Polskę dowolnej siły, jakiegokolwiek pochodzenia, jesteśmy w prawie postępować z dowolnym okrucieństwem. Wszystkie nasze działania są usprawiedliwione, bowiem ofiara napaści ma nieograniczone prawo do obrony. To zaś wiąże się z tym, że potencjalny partyzant musi wyćwiczyć w sobie konkretne cechy, które uczynią go zdolnym do okrucieństwa na dziś niemożliwego do wyobrażenia. Kluczowym jest wzbudzenie we wrogu strachu przed opuszczaniem bazy i jakimikolwiek wycieczkami w teren. Czy to miejski, czy wiejski. Taka wycieczka, sama myśl o niej, musi wzbudzać paniczny lęk. Oznacza to więc, że w mniejszym stopniu partyzantowi zależeć powinno na zabijaniu wrogów, a w jak największym na ich okaleczaniu, maksymalnie drastycznym. Z jednej strony widok potwornie okaleczonego kolegi wzbudzać będzie strach (ale i wściekłość, o tym też nalezy pamiętać!), a z drugiej strony taki poważnie ranny będzie wiązał potencjał ekonomiczny i ludzki przeciwnika, bo to jednak dużo więcej roboty gościa leczyć i się nim później opiekować, niż urządzić pogrzeb, niechby i nie myląc trumien. Dodatkowym bonusem jest tu wyraźny spadek morale na zapleczu wroga. To dobrze robi napadniętemu, jak ludność napadającego napatrzy się trochę na swoich poharatanych, pozbawionych kończyn synów.

Skoro nasz hipotetyczny partyzant jest już przygotowany, posiada niezbędne wyposażenie, plany akcji, wytypowane cele, ma niezbędną łaczność, to w chwili ataku na Polskę może natychmiast przystąpić do wykonywania zadań. Od pierwszego dnia.

Na nasze tzw. wojsko nie bardzo mamy co liczyć, bo zostało ono skutecznie zlikwidowane. Trudno więc brać poważnie pod uwagę jakiekolwiek szacunki związane z oficjalną obronnością kraju.

Partyzant nie działa sam, zaś liczba komunikatów spływających do niego co dnia daje mu odpowiednie wsparcie i poczucie, że takich jak on jest więcej. To element niezbędny.

Po ataku, gdy przestają działać tradycyjne sposoby łączności, prąd, woda itp. są ograniczone, partyzant nawiązuje pierwsze połączenie z siecią i zgłasza gotowość bojową wraz z określeniem stopnia przygotowania, gdzie np. 10 oznacza 100%, czyli pełne wyposażenie, pełne rozpoznanie, gotowość do przeprowadzania akcji na wybrane cele, a 1 posiadanie wyłącznie wiedzy i gotowość do zamienienia jej w prawdziwą broń, amunicję i bomby.

Następnego dnia na całym zaatakowanym terenie powinno rozpętać się piekło. A tym, z czym musi się uporać każdy najeźdźca i z czym uporać się jest najtrudniej, jest chaos.

O tym wszystkim jednak pogadamy sobie innym razem.

 

Kategorie: RSS SG bottom

Pogadajmy, jak faszysta z faszystą

pt., 2012-11-16 13:18

Tak sobie ostatnio rozmawialiśmy, z Wyrusem, że Polacy to jest chyba jedyna znana nam nacja (z tych, o których w ogóle warto wspominać), która nigdy nie miała takiego pomysłu, żeby sprowadzić piekło na ziemię. To jest fundamentalna kwestia i ją sobie zostawiamy na później, bo byśmy musieli zacząć naprawdę bardzo głeboko. Niemniej, to jest fakt. Na ostro widać to najlepiej zestawiając nas z szaleństwami Niemców i Ruskich. Na miękko widać to zestawiając nas z bawiącymi się w eugenikę Szwedami, czy Amerykanami. A historycznie z takimi Spartanami i tym całym systemem Likurga, który był po prostu czymś do cna nienormalnym i chorym.

U nas nigdy czegoś takiego nie było.

U nas widzi się człowieka w człowieku.

To nie jest oznaka słabości. Potrafiliśmy być największym państwem ówcześnie znanego świata przez kilkaset lat. Stworzyć rzeczy piękne. I nigdy nie popaść w szaleństwo, nigdy zapragnąć piekła na ziemi.

Ludzie mi zarzucają rózne rzeczy. Ot się ostatnio dorobiłem nowego fanklubu na salonie. Sorry, że linka nie daję, ale przecież chyba nikt tu nie myśli, że ja teraz pójdę na salon szukać, gdzie to te upośledzone istotki wpadają zbiorowo w amok przerzucając się moim nazwiskiem.

Mówiąc najogólniej chodzi o to, że ja jestem faszysta, antysemita, namawiam ludzi do przemocy i takie tam.

Jako żywo można o mnie powiedzieć wszystko, ale nie to, że jestem faszystą. Oczywiście możemy przyjąć taką definicję lewicowości, że lewicowość, to jest to, co w danym momencie lubią lewicowcy i co im się wydaje fajne. Więc ten cały Mussolini, a po nim Hitler, z tym całym swoim socjalizmem, budową nowego człowieka, tysiącletnimi Rzeszami i wbudowanym w nie marksistowskim determinizmem, totalitarnym prymatem państwa nad jednostką, rugowaniem Boga, masową histerią, łamaniem tabu kulturowych itp.- to wszystko dla lewicy jest jak najbardziej prawicowe. Lewica już Hitlera nie lubi. I w związku z tym, ja jestem faszystą, mimo że te wszystkie lewackie brednie są mi wstrętne. Po prostu faszystą zostaje się dokładnie na takiej samej zasadzie, jak się zostaje antysemitą. Antysemita to taki, którego nie lubią Żydzi, a faszysta to taki, kogo nie lubi lewica. To proste.

Dzięki temu obydwa określenia- i antysemita i faszysta- przestały mieć jakiekolwiek znaczenie. Po prostu wzrusza się ramionami, gdy ktoś kogoś nazywa faszystą, albo antysemitą.

Tu mała glossa, do antysemityzmu, bo warto to sobie przypominać. Ja mam do Zydów stosunek dokładnie taki sam, jak do innych narodów. Na codzień ich istnienie mnie nie interesuje. Mogą sobie być, mogą sobie zniknąć za sekundę i ja tego nawet nie zobaczę. Bo co mnie oni? Natomiast jak mi tu lezą i szkodzą Polsce, a przez to i mi, to mam dla nich tylko jedno- wypierdalać!

I to w podskokach, bo żadnej taryfy ulgowej dla skurwysynów.

Wszystko.

To, jakiej dana nacja używa strategii, by mi tu leźć to kwestia drugorzędna. I jak lezą, to jestem antysemitą, antyrusem, antygermanem, antymerkurianem, czy kto tam akurat lezie. Wypierdalać!

Zostało to namawianie do przemocy.

I tu się robi ciekawie, bo sam się czasami zastanawiam, czy ja tym swoim pisaniem kogoś jakoś dodatkowo nakręcam? No i nie wydaje mi się.

To nie jest przecież tak, że przychodzi tu do mnie jakiś pomylony lewak, albo psychofan Platformy O., którego cały polityczny światopogląd zawiera się w “Kaczor chuj he he he”, czyta sobie to, co ja tu napisałem i nagle mu się ślepięta otwierają, prawda Artura Nicponia spływa nań niczym świetlisty promień na Konioluba Grubasa i od tej chwili ów człowieczek zaczyna dyszeć agresją do dobrego, prawdomównego i gospodarnego Donalda Tuska. I przemyśliwa, jakby tu podpalić Polskę.

No przecież tak może to sobie wyobrażać tylko ktoś głęboko upośledzony umysłowo.

Ja sobie ten mój blogasek piszę w sumie z jednej przyczyny. Oczywiście poza tą jego funkcją, że ja jestem ogólnie ciekawy ludzi i lubię z ludźmi gadać. Ta przyczyna to przygotowanie jak największej liczby ludzi na to, co moim zdaniem nieuchronne.

Moim zdaniem i to chyba wszyscy wiedzą, idzie na zwarcie i to na takie zwarcie, że krew będzie tryskać.

Bo to się nie uda tak zrobić, żeby Polaków po 22 latach NEPu zagnać do łagrów.

Polacy mogli, wychodząc z komunistycznej biedy i rzeczywistości opakowania zastępczego, odpuścić komuchom ich zbrodnie, złodziejstwo i służalczość wobec Kremla. I całe to ich skurwysyństwo, za które oni po prostu powinni wisieć. Tysiącami. Odpuścili im, bo byli głodni świata, a ten świat się właśnie otworzył.

Polaków przekonywano, przez te 22 lata, żeby się szczególnie nie interesowali polityką (poza tresurą, której byli poddawani przez michnikowszczyznę i resztę tej bandy, by reagowali odpowiednimi odruchami na pokazywane obrazki), bo trzeba odbudowywać kraj po komunie. I potrzebne są wszystkie ręce. A ważnymi sprawami zajmą się ludzie światli, którzy wiedzą co robią.

Polacy swoje zrobili dobrze. Wbrew wszystkiemu. Polacy swoją robotę zrobili na medal.

W tym czasie światli i kompetentni “nowi Europejczycy” zrobili bilion złotych manka, stworzyli milion biurewskich stanowisk dojenia podatnika, szykanowania go i utrudniania mu życia, rozkradli majątek wspólny, zniszczyli przemysł, służbę zdrowia, system emerytalny i opletli obywateli siecią totalitarnego prawa, które umożliwia, lege artis, traktowanie obywatela jak szmaty, którą można podeptać i cisnąć nią do kubła z brudną, śmierdzącą breją.

Dlatego jak tym razem pierdolnie, to nie będzie przebacz.

Nie będzie grubej kreski.

Bo nikt się tu w Polsce nie czuje podbity. Za to coraz więcej ludzi czuje się okradzionymi i oszukanymi. Oni swoją robotę zrobili dobrze. Wycisnęli z siebie ostatnie soki, lawirowali w tym chorym systemie prawnym i podatkowym, żeby jakoś związać koniec z końcem i jakoś ogarnąć rodzinę. Byli posłuszni i pracowali tyle, ile się od nich wymagało. Bo miał być sukces. Bo wyszliśmy z komuny i miało być inaczej. Miała być wolność i nie miało być świętych krów. I każdy miał mieć szansę. Zło miało być nazywane złem, a dobro dobre. Kradzież kradzieżą, a zdrada zdradą. Nie mieliśmy wypaść z jednej, sowieckiej tresury, pod rynnę z drugą, która nas usiłuje przerobić na jakichś ojroczłowieków bez tożsamości i twarzy.

My swoją robotę zrobiliśmy super. Najlepiej na świecie. Bo nie ma drugiego tak popieprzonego kraju choćby w takiej Europie, który by był tak dalece przeciwko swoim obywatelom. Gdzie cały system zbudowany jest tylko po to, by ssać z Polaków krew i życie. I my chcemy wreszcie żyć po swojemu. Tacy, jacy jesteśmy, bez tych postępackich połajanek. Bez wciskania nam tu jakichś cudzych „modeli rozwojowych”, które tak naprawdę są tylko inną nazwą na dojenie nas z kasy.

Nie będzie więc grubej kreski i władza o tym doskonale wie, a przecież “władzy raz zdobytej nie oddamy nigdy”.

Będą więc nakręcać te ruskie serwery, na których sobie stoi zliczanie głosów Państwowej Komisji Wyborczej. Polskiej! Sam cień podejrzenia, że Ruscy mogą mieć wpływ na wyniki wyborów w Polsce powinien skutkować urżnięciem łbów całej tej hołocie, która w tym macza paluchy. Bo to jest sprowadzenie bezpośredniego niebezpieczeństwa na prawie 40 milionów ludzi. Na ich majątki, zdrowie i życie.

A jak już serwery nie pomogą, to będą strzelać.

Naprawdę.

I ja tu nie straszę. Ja po prostu relacjonuję to, co widzę. I jakie z tego płyną dla mnie wnioski.

I sugeruję, by się do tego przygotować. Żeby nie było takiej sytuacji znowu, że będą nas wybierać jednego po drugim z opuszczonymi gaciami.

Co z tymi moimi przestrogami zrobią ludzie, to ja na to wpływu nie mam.

Ja bym się naprawdę bardzo cieszył, jakby te tysiące czytelników mojego pamiętniczka, wyciągnęło z tego mojego pisania wnioski konstruktywne i zamiast się tanio emocjonować każdy sobie ściągnął plany warsztatowe stena i wykonał kilka sztuk u zaprzyjaźnionych ślusarzy. Żeby, w razie Niemca, mieć i dla siebie i dla ojca i dla brata.

Byłbym zachwycony, bo mnie ludzka zaradność i pomysłowość zachwyca.

Ale coś mi się nie wydaje, że tak ludzie robią.

Coś mi się zdaje, że to bardziej idzie tak, że chodzą po tym necie ludzie wkurwieni i szukają kogoś, kto myśli tak, jak oni i głośno o tym mówi, co myśli i co czuje. I na tym się kończy.

Jeszcze sobie ludzie pogadają, bo to nigdy, albo prawie nigdy nie jest tak, że się dwaj ludzie są w stanie zgodzić w 100%. Więc są jakieś tam detale do ustalenia i dogadania. I wtedy już koniec całkowity. Nic dalej, nic więcej.

Trzymajmy się tej broni automatycznej, co to ją każdy patriota powinien mieć w ilości sztuk kilku, a do tego jakieś materiały wybuchowe, radiomodem sprzężony z tanim tabletem z Biedronki (do szyfrowanej komunikacji) i takie tam różne, które gromadzą np. Amerykanie, którzy poważnie traktują to, co uważają o świecie. I jakoś oni się cieszą wielokrotnie większą wolnością niż my.  O tym, że każdy taki patriota powinien przynajmniej godzinę tygodniowo spędzać na sali piorąc się po mordzie z innym patriotą nie wspominam. Trzymajmy się tego tylko.

No i jak to wygląda?

Ano wyglada to tak, że przychodzi sobie na nicek.info taki prawicowiec, którego nosi aż całego, któremu się w środku flaki wywracają, jak patrzy na to kurewstwo całe, na tę grabież i zniszczenie, którego system dokonuje i czyta sobie. Czyta sobie o czymśtam czymśtam i myśli tak- “Cie choroba, ma człowiek rację (w sensie, że ja), grozi nam to i to, i to grozi realnie i bardzo. Jak nic ma facet rację”. Po tym wszystkim, mając plany warsztatowe stena na wyciągnięcie myszy, czując całą grozę sytuacji, odchodzi od komputera, idzie do kuchni i robi sobie jajecznice na kolację.

I czeka na następny tekst.

Nie szuka ślusarza, nie dzieli planów karabinka na kawałki, żeby je dać róznym rzemiechom, tak by nie było się łatwo domyślić, do czego części się wykonuje. Nie przygotowuje ładunków wybuchowych, ani nic z tych rzeczy. Nie kupi sobie nawet worka treningowego, żeby w niego po parę minut dziennie tłuc- co wyrabia wiele przydatnych na prawicy cech. Nic z tych rzeczy.

Nasz prawicowiec czeka wciąż, bo tak naprawdę ma nadzieję, że wszystko się rozejdzie po kościach, że nie będzie nic musiał, że nie będzie aż tak źle, a jak będzie, to nie dotknie jego, tylko jak już to Nicponia właśnie, bo pyskuje po necie i prędzej czy później mu się do dupy dobiorą, mimo że ma urzędowy certyfikat (z prokuratury), że tak jak sobie pisze, to jest ok i to nie jest karalne. Przecież wiadomo, jak jest. Wczoraj prokuratura uważała tak, a jutro będzie uważać siak. W zależności od potrzeb. No a wtedy, jak już Nicponia zhaltują, to będzie się można ładnie wzruszyć i być razem. Łączyć się itd.

Tak to wygląda, moi drodzy. Tak to wygląda.

I może być tak, że ja z tymi moimi pisankami, jak to nam grozi to i tamto, nie mam racji. Ja się mogę mylić. Tyle, że ja jestem na to wszystko przygotowany na tyle, na ile może być przygotowany człowiek. I u mnie w domu, pod jednym dachem, cały klan. Dwóch myśliwych i policjant. Każdy z bronią i całą resztą za pan brat. W razie Niemca z nas jakiś pożytek będzie. Coś jesteśmy w stanie zrobić. Niechby tylko nie oddać się tanio.

A wy?

Czytacie to wszystko, zgadzacie się w mniejszym lub większym stopniu, niektórym się te teksty wydają fantastyczne, czemu dają wyraz w komentarzach. To jak to z wami jest? Albo ja bredzę, to wtedy nie wiem, co wy tu robicie i po co to czytacie? Albo czytacie, uważacie podobnie, wyciagacie z tego jakieś wnioski i za tymi wnioskami idą jakieś konkretne działania, albo czytacie, uważacie podobnie i nic z tego nie wynika, więc jesteście jakimiś szaleńcami.

Czasy idą naprawdę trudne i burzliwe.

Nie pora na lizanie się po jajkach.

Naprzeciwko nas ludzie, którzy nie mają żadnych problemów z tym, by sprowadzić piekło na ziemię. Żadnych. Mogą nie dysponować wystarczającym potencjałem, ale mentalnie są na to gotowi. Ich psychofani są tego najlepszym przykładem.

Pytanie brzmi, czy będziecie potrafili oderwać wreszcie dupy do stołków i zrobić to, co konieczne?

Bo ktoś zrobi to tak czy siak.

Ta plugawa skorupa opadnie.

Ten cały postbolszewicki syf spłynie do kanałów wraz z krwią.

I na tym powstanie jakaś nowa elita. Jacyś ludzie, którzy tę krew przeleją. I własną i cudzą.

To tylko od was zależy, jaka będzie jakość tych ludzi. Bo może wśród nich być was więcej lub mniej.

I to jest prosta sprawa w miarę.

Dynamika sytuacji jest taka, że nikogo nie trzeba już namawiać do bitki, bo młodzi się rwą sami. A jak się rwą, to się dorwą.

Mamy sytuację naprawdę rewolucyjną. Poziom eksploatacji Polaków przez system skutkuje choćby tym, że o 20% wzrosła liczba samobójstw na tle ekonomicznym. A to jest tylko jeden taki pik na wykresach. Między tysiącami innych takich pików, które przebijają czerwoną linię bezpieczeństwa. A trudno sobie wyobrazić, żeby miliony Polaków popełniły samobójstwo. Nie popełnią. A żyć się im nie daje. Emigrować nie bardzo już się robi gdzie, bo w całej Europie, tak na chybcika po lewacku sklejanej, właśnie wybuchają nacjonalizmy, czyli to, przeciwko czemu szła taka zmasowana tresura, czego lewactwo się tak bało, że aż ten Bogeyman się zmaterializował i wyszedł z szafy.

Tu są, przed nami, tak naprawdę dwie możliwości. Już kiedyś o tym zresztą pisałem.

Można będzie, za niedługo, wyjść do ludzi i powiedzieć im tak:

No, ludzie, trzeba spłacać te wszystkie długi. To wam zajmie jakieś 3 pokolenia. Wasze wnuki będą jeszcze płacić. To zaś oznacza zaciskanie pasa i pozbawianie was resztek własności. Wszelkich. Bo pacta sunt servanda, a wierzyciele czekają.

albo tak:

No, ludzie, nie ma innego wyjścia, jak powiedzieć wierzycielom, żeby spierdalali. Niech sobie dochodzą od Tuskowych tej kasy, w procesach cywilnych. Oni już nigdzie nie uciekną, bo siedzą w więzieniu. Myśmy tych długów nie zaciagali i my ich nie będziemy spłacać.

Przy czym warto mieć świadomość, że produkt światowy brutto, czyli wszystko to, co wyprodukowano w danym roku, to tylko coś ⅙ tej kasy, która jest w obiegu.

To zaś oznacza, że oni nam pożyczyli cyferki w komputerze, a chcą w zamian prawdziwej ziemi, prawdziwych domów, prawdziwych surowców i prawa do okradania nas z owoców naszej pracy. I poganiania nas jak czarnuchów na plantacji bawełny. Optymalnie byłoby, gdybyśmy jeszcze śpiewali przy tym. Niekoniecznie bluesa, bo Komora woli takie bardziej czastuszki.

No więc ja twierdzę, że ten pierwszy numer się nie uda, choć oni będą próbować.

A to znaczy, że ktoś, w jakimś państwie, jako pierwszy powie owo “wypierdalać!”.

I wtedy się zacznie.

I nie pójdzie łatwo.

I szansę na wygraną mają tylko ci, którzy naprawdę chcą wygrać. Ci, którzy są na to gotowi.

I nie muszą się martwić o zasady, bo te wymyślono po to, by ich ciemiężyć. Po to, by ich oprawcom i złodziejom łatwiej było kraść.

I nie muszą się martwić prawem, bo to prawo jest deptane przez tych, którzy je ustanawiają. Jest to prawo nieważne. Można jeszcze być w oparciu o nie skazanym, ale to skazanie ma wartość zerową. Tak samo, jak nazwanie kogoś faszystą. Przy usłużnych sędziach na telefon, prokuratorach znających swoje miejsce i całej tej ośmiornicy, która nas oplata mackami można skazać każdego, za co tylko się chce.

Takie skazanie jest tylko kolejnym nabojem w lufach radykałów.

I nie trzeba się martwić lojalnością, bo wobec tego odrażającego tworu, jakim jest PRL bis, żaden Polak nie musi się czuć lojalnym. Nie myśmy ten syf stworzyli i nie dla nas on jest stworzony. A ten rak, który na nas żeruje musi zostać odcięty. Bo albo on pożre nas, albo my go wysmażymy rozpalonym żelazem.

I nie trzeba się martwić grzechem, bo nie grzeszy ten, kto bierze udział w wojnie sprawiedliwej. Kto się broni przed agresją. Kto broni siebie, swojej rodziny i swojego dobytku przed bandytami i złodziejami.

I wszystko się to dokona, bo wystarczy dłoń do ziemi przyłożyć, by poczuć jak drży. Jak dygoce, jak się tam kotłuje i kłębi. Jak pęka z trzaskiem ta skorupa i jak się przez nią wylewa.

Napisałem na początku, że Polacy są jedyną nacją, która nigdy nie pragnęła sprowadzenia piekła na ziemię. I to jest prawda i nadal tego nie należy pragnąć, bo to jest grzech niezmywalny. Kto raz go popełni, ten jest na wieki potępiony i ten się już tylko osuwa w czeluść. Coraz głebiej i głebiej.

Mówią rózni ludzie, że Polacy nigdy nie popełnili wielkiej zbrodni, a ta wielka zbrodnia jest warunkiem narodowej dorosłości. Trzeba odrzucić niewinność i to odrzucić ją w wymiarze narodowym, popełnić wielki grzech i żyć w jego cieniu. Z piętnem zła. I ponoć Polacy nigdy się nie wyzwolą, jeśli tego grzechu nie popełnią, jeśli tego zła nie uczynią.

To kłamstwo.

Niczego takiego robić nie trzeba. My nie jesteśmy w sytuacji kogoś, dla kogo jedyną drogą ku wielkości jest wielki grzech i wielka zbrodnia.

My jesteśmy napadnięci. Jesteśmy ofiarą agresji. Jesteśmy okradani, zadłużani, nasze wolności są likwidowane, nie jesteśmy gospodarzami w naszym własnym kraju, a nasi współziomkowie są okłamywani i manipulowani, by bez szemrania tyrać jak raby na obcych. Od 17 września 1939 roku rządzą nami obcy. To są wszystko ludzie, którzy z Polską i Polakami nie mają wspólnego nic, mimo że czasami noszą polskie nazwiska. Ich jedyną rolą jest eksploatacja naszego narodu. To są najeźdźcy. A Polacy stoją w obliczu wojny sprawiedliwej. I mają prawo do odwetu takiego, jaki będzie konieczny, do wszystkich środków, do każdego okrucieństwa niezbędnego, by się tych najeźdźców pozbyć. To jest Polaków niezbywalne prawo. I cała wina spoczywa na tych, którzy zaatakowali.

Oni nam tu sprowadzili piekło na ziemię, my tego robić nie musimy.

Polacy muszą ich do tego piekła wtrącić, pod kotłami im napalić i drzwi zatrzasnąć za nimi na głucho. Na zawsze.

Jeśli więc zaczną używać przemocy- złego słowa nie powiem.

Jeśli zaczną podkładać bomby- nawet się nie skrzywię.

Jak zaczną zdrajców wieszać- przyklasnę.

Uważam to bowiem za dobre i sprawiedliwe.

Kategorie: RSS SG bottom

Rewolucji nie było

wt., 2012-11-13 14:42

Na początek oficjalne wielkie podziękowania dla chłopaków z warszawskipis.pl. Później się zrobi na druki firmowym, z wpisem do akt Na razie- jeszcze raz wielkie dzięki za gościnę.

Teraz sam Marsz.

Najpierw to, co było źle.

Źle było, że się marsz rozdzielił. Nie będę udawał, że wiem czyja to wina. Czy to dlatego, że Sakiewicza pogięło i się wycofał, czy to dlatego (jak mówią narodowcy), że policja im uniemożliwiła przejście pod pomnik Piłsudskiego, czy co tam. Źle się stało i tak być w przyszłości nie może. Niezależnie od tego, czy zostanie powołany do życia Ruch Narodowy, czy nie. Osobiście jestem za tym by powstał, choć to jest realna konkurencja dla PiS i jeśli ktoś naprawdę jest nam w stanie coś ująć, to właśnie radykałowie prawicy. Za nimi po prostu idzie młodzież. Ta cała wkurwiona i agresywna (co cenne i co ja popieram), nie pieprząca się w tańcu, aktywna i gotowa do konfrontacji. Ba, gotowa. Gotowa to mało. I ci ludzie są Polsce bardzo potrzebni, bo Polsce po prostu potrzebni są ludzie, którzy są zdolni przypierdolić. A tych, którym by przypierdolić trzeba jest sporo, mimo że coraz bardziej zestrachani są silni i na rzęsach stają, by na nas wymusić przestrzeganie ich reguł, które sobie sami dla siebie ustanowili, żeby im było wygodnie. Tego się nie skruszy ani pokojowymi marszami, ani krucjatami różańcowymi, ani ogólnie pojętą grzecznością. Tzn. to wszystko jest potrzebne, niezbędne wręcz, ale na końcu tego różańca i tej modlitwy muszą stać ludzie gotowi to całe gadanie o Polsce traktować poważnie i na poważnie wybijać zęby tej całej lewackiej hołocie, tym komoruskim pajacom „maszerującym” w ramach pensji itp. No i radykałowie chyba o niczym innym nie marzą, żeby się za to zbożne dzieło w końcu wziąć i sprawić, żebyśmy wszyscy byli po właściwej stronie stryczka, tzn. po tej, po której się taboret wykopuje, niż po tej, gdzie taboret jest wykopywany.

Ruch Narodowy może być tym, o czym bajali durnie od Ziobry, czyli tym drugim płucem prawicy. Zbrojną pięścią. Tymi, którzy nie mają ochoty na debaty z jakimiś Żakowskimi, Lisami i resztą tego plugawego towarzycha, za to zamiast debaty mogą ww. pyski prać. A z lewusami trochę jest jak z krnąbrnymi, zdradliwymi babami. Trzeba tłuc tak długo, aż krnąbrność ustąpi miejsca szacunkowi i miłości.  Dana krnąbrna i zdradliwa baba uważa bowiem, że w obecnym systemie facet jest po prostu bezsilny, w żaden sposób nie jest jej w stanie zagrozić, przez co nie zasługuje na szacunek i można mu srać na głowę. Remedium na tę nowomodną degenerę, z której nie wynika nic dobrego poza tym, że przybywa tych popsutych bab, jest naga przemoc. Naga przemoc zaś to jest ten niezbędny składnik, bez którego nie ma mowy o miłości kobiety do mężczyzny, czyli specyficznej mieszanki pożądania, strachu i fascynacji zwierzęcą siłą.

Z naszą lewicą jest więc jak z tymi rozpuszczonymi babami. Po prostu jak się lewactwa nie bije, to mu wątroba gnije.

Mamy więc ten rozdzielony marsz i mamy odkopywanie tych przedwojennych trumien Dmowskiego i Piłsudskiego. Dla normalnego człowieka były one zagrzebane w miarę solidnie i z dorobku obu tych panów można było sobie wybrać to co najlepsze, dokonać syntezy i na niej bazując myśleć o tym, co zrobić z tą całą postkomuną i jak sprawić, by Polska pojawiła się na powrót na realnych mapach politycznych Europy i Świata. Okazuje się zaś, że z tej syntezy mogą być nici i zamiast wspólnie to postsowieckie bydło pogonić za Don, będziemy się teraz przepychać między sobą i kłócić o to, który trup ważniejszy.

Tak na moje oko to najbardziej o to chodzi, kto zostanie Michnikiem prawicy. Tzn. każdy z ośrodków, w okół którego zaczyna się koncentrować jakakolwiek prawicowa siła polityczna, natychmiast zaczyna kombinować nad tym, jak tu przejąć rząd dusz nad całą resztą prawej strony. Informuję, że to się nie uda. My nie jesteśmy lewica, czy inna Platforma, żeby po naszej stronie mógł zaistnieć jakiś guru, jak Aaaadam, który będzie całej reszcie mówił, co ma myśleć i tresował ku nowemu, lepszemu mrówkoczłowieczeństwu. Jeśli chcemy wygrać trzeba pogodzić się z tym, że niczego takiego nie będzie, za to naszą siłą jest nasza róznorodność. Różnorodność, która koncentruje się wokół idei Polski. Naszym wspólnym mianownikiem są bowiem słowa Hemara:

Chcemy, aby Najjaśniejsza Rzeczpospolita była wielka, bo albo będziemy wielcy, albo nie będzie nas wcale

I teraz to nie jest ważne, jak sobie różni ludzie wyobrażają tę wielką Polskę. Różnie sobie wyobrażają, bo są różni. I o tym wszystkim możemy sobie dyskutować i spierać się między sobą, bo trzeba nam będzie znaleźć sposób na takie poukładanie Polski, byśmy się w niej zmieścili wszyscy i żeby nikogo Polska w dupę nie kopała. Clou jednak w tym, że taka debata może się toczyć wyłącznie wśród tych, którzy Polski wielkiej pragną i sami się do polskości poczuwają. To zaś od razu wyrzuca poza margines te wszystkie euromichniki, biłgorajskie szumowiny, wszystkich tych leberałów, postkomuchów, zdrajców, jurgieltników i innych Smolarów, te wszystkie Stokrotki, Miecugowy, ryże wnuczki z Wehrmachtu i spoconego posła Olszewskiego, czyli sowiecką progeniturę w gumofilcach od Testoni. No ale żeby temu plugastwu móc powiedzieć gromkie: WY-PIE-DA-LAĆ!!! to trzeba, by po naszej stronie zapanowała zgoda przynajmniej co do tego. To zaś oznacza, że wszelkie ośrodki prawicowe muszą się po prostu ze sobą zacząć porozumiewać i traktować jak partnerów, a nie wrogów. Oczywiście przy zachowaniu proporcji i ważeniu sił, niemniej jednak.

A teraz o tym, jak się na te marsze przygotowała natchnięta Duchem Świętym Bufetowa. Pewnie niewielu o tym pamięta, bo to było dawniej niż przedwczoraj, dlatego ten świński ryjek z warszawskiego ratusza (no nie mówcie, że ona z profilu nie wygląda jak loszka, a ąfas jak zapóźniona w rozwoju pegeerowska młodsza oborowa), może uchodzić w oczach Młodych Zadłużonych z Wielkich Miast, za postępowca i nadzieję na niski kurs franka, ale jeszcze nie tak dawno opowiadała przecież, jak to ją Duch Święty natchnął i jaka to z niej nie jest gorliwa katoliczka. No ale to było w czasach, gdy ryży wnuczek z Wehrmachtu na chybcika się kościelnie żenił i nie było jeszcze rozkazu, żeby nie klękac przed księżmi.

Przygotowano się na nasz przyjazd wspaniale. Kontrole drogowe zaczęły się już przed Bełchatowem (jadąc od Wrocka). Oczywiście podejrzliwość policji wzbudzały pojazdy z polską flagą. No bo, powiedzmy to sobie otwarcie, kto to widział, żeby obywatel wywieszał biało- czerwoną flagę w święto państwowe? W jakieś święto niepodległości? No dajcież spokój! Nie po to dziadzio Szechter AKowcom paznokcie otwieraczem do butelek zrywał, nie po to babcia Wolińska wydawała wyroki śmierci, nie po to tate Popiełuszkę mordował, żeby teraz ich potomstwu w mundurach jacyś Polaczkowie ze swoimi flagami przed oczy leźli. To chyba jasne?

Nas, czyli mnie i mojego sąsiada, zawinięto dopiero w Jankach. Popatrzono do bagażnika, ale tak dobrze ukryliśmy kałasznikowy i wyrzutnie rakiet ziemia ziemia, że ich nie znaleziono. Tu akurat nie wiem jednej rzeczy, bo się nas policjant pytał, po co do Warszawy jedziemy i czy na Marsz. Policjant takie pytanie może obywatelowi zadać w ogóle? Jak to jest?Bo chyba nie ma takiego prawa w Polsce jeszcze, żeby się byle psu spowiadać z tego, gdzie i po co się jedzie swoim prywatnym samochodem, za swoje prywatne pieniądze?

Generalnie, już przed Jankami, wszędzie pełno suk. I małych, takich suczek i takich dużych, nastajaszczych suk. Psiarnia w pełnej zbroi, ochraniacze od stóp do głowy. Wszystko to na sygnałach, choć nie spieszyli się nigdzie. Ot, jedzie sobie taka suka, w środku te jej opancerzone szczenięta, niespiesznie się toczy, ale wyje jak wszyscy diabli. Nie wiem, może to miało kogoś przestraszyć, a może chodziło o to, żeby taką kabaretową atmosferą grozy kogoś wkurzyć, żeby co wyrywniejsi szybciej potracili nerwy. Ogólnie jednak wyglądało to wszystko dosyć żenująco, jak na pokaz siły.

Tu mi się przypomniało, jak kiedyś jechaliśmy z Grześkiem Braunem do Warszawy, całkiem nie po to, żeby demonstrować, tylko do telewizora sprawę załatwić i zatrzymano nas w ramach jakiejś sierpniowej akcji znicz. Zjechałem na pobocze i dopiero wtedy zobaczyłem, że ci policjanci uzbrojeni jak na wojnę w kałasznikowy itp., to dzieciaki jakieś mizerne i trochę przestraszone. Na to Grzesiek otworzył okno i powiedział do jednego z tych dzieciaków w mundurach tak:

- Proszę pana, niech pan lepiej schowa ten karabin, bo jak przyjadą prawdziwi bandyci, to pana zbiją i panu ten karabin zabiorą.

 

Tym razem tych dzieciaków z pryszczami nie było widać, ale gdzież temu nowomodnemu ZOMO Donalda Tuska, do pierwowzoru pod dowództwem ludzi honoru Gazety Wyborczej? Donaldowi Tuskowi rozlicznych talentów odmówić nie sposób, ale powiedzmy sobie prawdę, Cześkowi Kiszczakowi nie godzien czyścić walonek.

Sam marsz, gdyby nie to ZOMO właśnie, odbyłby się bez jednego incydentu.

Tak naprawdę były tylko dwie blokady- ta pierwsza, na samym początku, jak tylko marsz ruszył i to ewidentnie było szykowane dla kamer zaprzyjaźnionych telewizji towarzyszy ojców założycieli i druga, kiedy to ZOMO zastąpiło drogę pomniejszonemu już marszowi, gdy Kluby Gazety Polskiej, czyli w jakichś 60% mohery i ludzie niezdolni do zadym z racji wieku, odłączyły się od radykałów na Rozdrożu i szły w kierunku pomnika Piłsudskiego. Nikt jednak nie chciał w ZOMO rzucać niczym, nawet ich nie wygwizdano, więc po chwili ta bezsensowna blokada została zdjęta i pod pomnik Marszałka doszliśmy.

Teraz odczucia.

Zdarzyło mi się parę razy w życiu być uczestnikiem sytuacji, po których następowała zmiana. Sytuacji publiczno- politycznych. W takich razach, na języku, wyczuwa się taki metaliczny posmak. Jakby w powietrzu unosiła się rozpylona krew. To zapewne tylko projekcja, ale tak to się odbiera. Po prostu czuć, że zaraz będzie bitka i to bitka prawdziwa. Nie jakieś tam ciskanie petardami, tylko bitwa. Że nie będzie się brało jeńców i nie skończy się na guzach. Wtedy to powietrze ma naprawdę inny zapach i czuje się rosnące z chwili na chwilę napięcie, które musi znaleźć jakieś ujście, jest tak wielkie, że trzeba je rozładować i rozładować je można tylko w jeden sposób.

W niedzielę tego nie było.

Nie było tego już od Bełchatowa.

Była za to szopka. Po obu stronach. Oni udawali że są groźni, a my trochę udawaliśmy, że w tę ich grozę wierzymy, ale będziemy niezłomnie maszerować. Do zwycięstwa. Wbrew wszystkiemu.

Tzn. z tym udawaniem, to może nie jest właściwe słowo. Oni po prostu nie potrafią być groźni. A my nie potrafiliśmy się ich bać i bohatersko ten lęk zwyciężywszy rozbić te ich opancerzone zastępy. Po prostu sobie pomaszerowaliśmy śpiewając rózne wywrotowe zwrotki i wznosząc hasła typu „Donald pedał Polskę sprzedał”. Itp.

I można by powiedzieć, że to była obustronna impotencja, gdyby nie to, że po naszej stronie była gotowość, by się z nimi bić. I gdyby poseł Górski nie zatrzymał tej ZOMOwskiej ciężarówki, którą oni chcieli staranować czoło pochodu, to zamiast tych kilkudziesięciu psów Donalda Tuska, do szpitala trafiłoby ich parę setek. Z tej prostej przyczyny, że na czele pochodu nie szedł nikt z różańcem- czyli pokornego serca i łatwy do spałowania, za to jakieś 30 tysięcy wkurwionych chłopaków prosto z sal MMA itp. mordobić. I te chłopaki by tych gliniarzy rozerwały na strzępy. Tak o. I nawet by się szczególnie nie spocili. A mieli na to naprawdę wielką ochotę. Więc jeśli na 13 grudnia, w Warszawie, policja będzie miała pomysł być bardziej stanowcza, to ja już teraz sugeruję, żeby krawężniki brały urlopy, bo ci, którzy demonstrantom drogę zagrodzą, zapłacą za to straszną cenę. I wszystko to za tę uwłaczającą ludzkiej godności pensję. I wszystko to w imię tej odrażającej hołoty nazywającej się rządem.

Żeby nie było, ja tu nikogo do niczego nie namawiam, ja po prostu stwierdzam fakt. Moje gadanie niczego tu nie zmieni. Jeśli władza wyśle psy przeciwko ludziom, to te psy będą skamleć z bólu. Niech lepiej siedzą w budzie.

I na koniec, jakby kto nie wiedział, gdzie się podziewają nasze pieniądze i dlaczegóż to te drogi, co to je nam Donaldu buduje ze starych sedesów są w cenie sztabek złota. Poniższe zdjęcie zrobiliśmy wczoraj, wracając do Wrocławia. To jest odcinek trasy S8 która ma łączyć Wrocław z Warszawą. Odcinek zamknięty dla ruchu, w budowie. A te świecące kropki, to są lampy oświetlające tę pustą, zamkniętą autostradę i pusty, zamknięty parking przy niej. Kilometry lamp świecących psu w dupę. A rachunki płacimy my. Za prąd wytwarzany (dzięki ci DOnaldu za pakiet klimatyczny) nie z naszego węgla, a z gazu kupowanego u pułkownika KGB, Putina, za co ten przemiły dżentelmen i morderca Litwinienki (oraz min. kilkudziesięciu dziennikarzy niezależnych, widzów spektaklu na Dubrowce, czy tych dzieciaków z Biesłanu), kupi sobie trochę nowych rakiet Iskander, które z ukradzionego nam Królewca wyceluje w nas.

Sorry za niską jakość zdjęć, ale nie bardzo miałem się jak bawić komórką śmigając jeszcze o lasce. Bojowej bo bojowej, ale jednak lasce. A o lasce to pstrykanie fotek nie idzie. Zresztą, net pełen jest zdjęć w dobrej i bardzo dobrej jakości. Choćby tutaj.

Te moje fotki, jak je kliknąć, to najpierw się pokaże jeszcze raz miniaturka, a po drugim kliknięciu całe, duże zdjęcie.

Kategorie: RSS SG bottom

Marsz Niepodległości 2012

ndz., 2012-11-11 06:54

Do zobaczenia w Warszawie za kilka godzin. Kto ma do mnie telefon, to wie jak mnie łapać.

Alleluja i do przodu!

11:30 jestesmy juz w Wawce. Na wlocie zostalismy zatrzymani przez MO. Czy jak sie tam teraz ta kurwa nazywa. Okazuje sie, ze jak w swieto panstwowe, dwoch obywateli jedzie porzadnym samochodem pod polska flaga, to to wlasnie wzbudza podejrzenia policji, to jest niepokojace. I zaden policyjny samochod nie jest oflagowany. Za to psiarnia wyje sygnalami w ramach wkurzania ludzi. Tych flag nie maja policjanci, zeby miec komfort palowania. Ewentualnego. Tyle na razie. Idziemy pod Nieznanego Zolnierza.

12:40 bylismy troche na te oficjalke popatrzec. Byly strzaly, ale takie bardziej a la Przybyl. Troche huku i dymu, a Komora jak stal, tak stoi. Bez sensu. Ta kawaleria przygnebiajaca. Zamiast konikow i szabelek tam powinny jechac lawety z naszymi pociskami atomowymi.

15:50 RUSZYLISMY!!!!!

RAZ SIERPEM RAZ MŁOTEM CZERWONĄ HOŁOTĘ !!!!

16:15 no to sobie pomaszerowalismy B-)
Jest sporo petard, huku, dymu, okrzykow bojowych, ale wszystko stoi. Ponoc juz nielegalne.

18:30 jednak poszlismy. Mimo ze gaz lzawiacy puscila na nas milosc. Nie bylo jak pisac w trakcie, zwlaszcza, ze netu nie bylo.

***

Dobra, teraz balangujemy. Jutro napisze, albo we wtorek. Zalezy, jak sie sytuacja rozwinie.

Kategorie: RSS SG bottom

Czy antypedofile zablokują antyfaszystów ?

pt., 2012-11-09 22:33

Z okazji Święta odzyskania Niepodległości na warszawskich ulicach spotkają się i wymienią poglądami przedstawiciele różnych ideowych nurtów i grup parateatralnych. Będą patrioci nazywani „faszystami” i „antyfaszyści” blokowani przez antypedofilów, odbędzie się krucjata różańcowa pod sejmem, będą geje, fleje i antysemici.

Wybierz swój marsz, czyli służby po raz kolejny zdały egzamin

O Marszu Niepodległości nie będę pisać, bo zgodnie z krótką i treściwą definicją Gazety Wyborczej „patriotyzm jest jak faszyzm”, ów marsz jest „faszystowski”. Dla lewicy bulwersujące jest zapewne to, że w skład honorowego komitetu weszli apologeci „zaplutych karłów reakcji” strzelających w latach 1939-1963 do lewaków spod znaku sierpa, młota i swastyki.

O ile marsz prawicowy popierają osoby znane ze swoich kontrowersyjnych wypowiedzi, o tyle dla odmiany marsz lewicowy popierają zupełnie nieznani z wypowiedzi patriotycznych sympatycy post-, neo i pop komuny w jej aktualnym wydaniu.

Rok temu lewica uczciła święto niepodległości Polski podrzucaniem do góry dwóch piłek plażowych oraz przyśpiewkami typu „dymać orła białego”.

Na stronie „Porozumienie 11 listopada” / Niezrozumienie 11 listopada?/ czytamy: „Nie zamierzamy milczeć! Nie będziemy bierni! Nie chcemy drugich Węgier…” A więc do grona wrogów oprócz Polski dołączyły faszystowskie Węgry.

„Niezrozumienie 11 listopada” ma się okazać brzemienne w takie oto skutki:

„Antyfaszyści” protestując przeciwko „szerzeniu nacjonalizmu, ksenofobii i homofobii”, ruszą trasą wiodącą m.in. obok miejsc, w których dochodziło do „aktów przemocy na tle rasistowskim czy antysemickim”. Miejsca uświęcone krwią Polaków, którzy zginęli za Wolność Ojczyzny, nie budzą ich zainteresowania.

Zamiast barw narodowych preferowane są flagi: tęczowa, sraczkowata, unijna, czarna.

Uliczny lewicowy teatr absurdu doczekał się wirtualnej riposty. Demonstrację „antyfaszystowską” mają zamiar zablokować antypedofile z hasłem „pedofilia nie przejdzie”.

Antypedofil, z którym rozmawiałem, powiedział, że z uwagi na szerzącą się tolerancję i relatywizm zawartość pedofili w demonstracji antyfaszystowskiej na pewno będzie większa niż zawartość faszystów wśród innych zgromadzeń, a dodatkowo patron medialny „Gazeta Wyborcza” zamieściła w swoim czasie w Dużym Formacie słynny artykuł „Czy jestem pedofilem?”, w którym można odnaleźć sformułowania, że pedofila jest orientacją seksualną oraz że odczuwane reakcje seksualne w kontakcie z 3-letnią córeczką podczas kąpieli są normalne /Żródła :1, 2, 3/

„Razem dla (Nie)podległej”

Z uwagi na to, iż nie wszystkich użytecznych idiotów dało się przerobić na „antyfaszystów” na front walki z polskim nacjonalizmem został rzucony idący od dłuższego czasu w kierunku przeciwnym do Marszu Niepodległości Bronisław Komorowski. Marsz „Razem dla (Nie)podległej” kojarzony z komunistycznymi pochodami 1 majowymi będzie współczesną i miłą celebrą matriksu.

Przechadzka flejów.

Niezarejestrowane jeszcze spontaniczne Stowarzyszenie przeciw Flejofobii ma zamiar 11 listopada wystąpić ponownie z postulatem zniesienia przemocy estetycznej w sferze publicznej. Fleje mają zamiar udać się szlakiem martyrologii innych flejów, mijając miejsca, w których są narażeni na szykany ze strony służb porządkowych. Z uwagi na to, że fleje to abnegaci niemający estetycznej orientacji i silnej woli, nie wiadomo czy marsz w ogóle się odbędzie.

Marsz antysemitów zwany marszem przeciw dyskryminacji

Antysemici, jako inna orientacja światopoglądowa czują się dyskryminowani i wyłączeni ze sfery publicznej. Zainspirowani teatrem ulicznym organizowanym przez lewicę zaprotestują przeciw brakowi parytetu w mediach, który umożliwiałby im aktywny udział w dyskusji o… antysemityzmie. Ponadto zgłoszą postulat prawa do adopcji jednego Żyda rocznie. Marsz z uwagi na liczne kontrowersje nie został zarejestrowany przez warszawski Ratusz. Niewykluczone, że antysemici przegrali w przetargu z antifą i nie dostali ochrony policyjnej vide „kolorowa niepodległa” 2011.

Oprócz marszów w stolicy ma się odbyć tego dnia kilka innych zgromadzeń. Uczestnicy „Krucjaty różańcowej za ojczyznę” gromadzą się o 11.00 przed Sejmem. Również o tej godzinie na pl. Grzybowskim zbierze się niepodległościowa lewica.

Który marsz wybierasz?

Kategorie: RSS SG bottom

Kobiety zapłacą dużo więcej za polisy. Powód: równouprawnienie

śr., 2012-11-07 13:29

Kobiety zapłacą więcej za ubezpieczenie samochodu i polisę na życie. Spadnie za to cena ubezpieczeń zdrowotnych. Powód? Trybunał zakazał dyskryminacji w ubezpieczeniach.

Kobiety płacą za ubezpieczenia auta mniej, bo statystycznie powodują mniej wypadków i rzadziej łamią przepisy drogowe. Młode kobiety płaciły nawet ok. 40 proc. mniej niż mężczyźni w tym samym wieku. Różnicowanie cen ze względu na płeć stosuje większość ubezpieczycieli. Jednak część z nich, np. PZU czy Ergo Hestia, nie uzależnia wysokości OC od płci.

Tańsze dla kobiet są też polisy na życie, bo średnio żyją dłużej. Panie, które wykupiły polisę w Avivie, płacą taką składkę jak o siedem lat młodszy mężczyzna. I tak na przykład 37-letnia kobieta płaci za ubezpieczenie tyle, ile 30-letni mężczyzna. Podobnie jest w innych firmach ubezpieczeniowych.

Mężczyźni mogą za to mniej oszczędzać dodatkowo na emeryturę, by dostawać takie samo świadczenie jak kobiety, bo statystycznie żyją krócej.

Z drugiej strony kobiety płacą więcej za ubezpieczenie zdrowotne, bo częściej chodzą do specjalistów, np. ginekologa.

Teraz to się zmieni. Powód?

21 grudnia wejdzie w życie orzeczenie ETS, które mówi, że „płeć nie może być kryterium wyliczania składek ubezpieczeniowych”. Sprawę do ETS skierowało belgijskie stowarzyszenie konsumentów Test-Achats, powołując się m.in. na Kartę praw podstawowych Unii Europejskiej i konstytucję. Według Test-Achats np. oczekiwana długość życia kobiet i mężczyzn jest podobna, jeśli oboje prowadzą zdrowy tryb życia.

- Ubezpieczyciele już zaczęli podwyższać ceny polis komunikacyjnych dla kobiet. Do tej pory dwudziestokilkuletnia kobieta była uważana za najbezpieczniejszego kierowcę, więc cena ubezpieczenia była dla niej dużo niższa niż dla mężczyzny w tym samym wieku – mówi ekspert ubezpieczeniowy Marcin Broda. – Teraz to się zaczyna powoli zmieniać, ceny ubezpieczeń już zaczęły rosnąć.

Na wyrok krytycznie zareagowali ubezpieczyciele: – To tak, jakby wprowadzić równe ceny usług fryzjerskich dla kobiet i łysiejących mężczyzn. Czynnikiem ryzyka bywa również płeć i kalkulowanie stawek na jej podstawie nie jest aktem dyskryminacji, ale wyrazem rzetelności i dbałości o jak najlepsze wykorzystanie środków powierzonych przez klientów.

Co teraz z OC? – Wbrew krzywdzącym stereotypom, nasze klientki nie okazały się wcale gorszymi kierowcami od panów. Dobrze widać to na przykładzie właśnie kobiet w wieku od 20 do 30 lat, które zasadniczo powodują mniej szkód niż ich rówieśnicy. Dlatego też ujednolicając składki, co wiązało się z kilkuprocentową podwyżką dla klientek w ww. przedziale wiekowym, równocześnie wprowadziliśmy wiele promocji, w tym związanych z mistrzostwami Europy, zniżkę wakacyjną i inne – mówi Beata Wójcik z Allianz.

Wzrosną też ceny ubezpieczeń na życie.

- W przypadku indywidualnych ubezpieczeń na życie stawka za ubezpieczenie rzeczywiście jest zależna od płci. Stawki dla kobiet są niższe. Jest to związane z średnią długością życia, która jest wyższa od długości życia mężczyzn – mówi Arkadiusz Bruliński z Ergo Hestii. I dodaje, że istnieje jednak prawdopodobieństwo, że po 21.12.2012 roku ze względu na uśrednienie składki ceny ubezpieczeń dla kobiet mogą wzrosnąć.

Źródło: wyborcza.biz

 

Kategorie: RSS SG bottom

Jacek Inglot, „Wypędzony”

śr., 2012-11-07 13:21

Od razu dam takie info, że nie zamierzam tej książki czytać, ani wydać na nią choćby pół grosza, oraz serdecznie ją wszystkim odradzam.

To tak dla porządku, żeby od początku było wiadomo, o co chodzi.

Z Jackiem Inglotem znamy się coś 20 lat z okładem. Tak się poznaliśmy, że on był moim polonistą, w ogólniaku, w maturalnej klasie. I to dla nas, gówniarzy, była oczywista cyna, że mamy nauczyciela pisarza. Zwłaszcza, że fantastyka. Jak kto pamięta, to w tamtych latach, w Polsce, nie było żadnej literatury poza fantastyką. Do wyboru był bełkot zwany eksperymentem formalnym i na to komuna dawała kasę (i skutecznie wykopała rów między częścią inteligencji a resztą ludu- bo skoro inteligencja tak niemożliwie pierdoli na piśmie, to lud nie miał co u niej szukać, a i sama inteligencja się od tego otorbiła, niedoceniona. Tym łatwiej później wpadła w łapy Michnika), tych tFurcóF promowała i wydawała, a z drugiej strony była fantastyka. Ot, jacyś inżynierowie sobie zaczęli bajki pisać. Kto by się tam tym przejmował? Z tego wszystkiego nasza fantastyka tak przesiąknięta była i jest polityką. Zaczęła od diagnozy rzeczywistości w róznych tam „kosmicznych” sztafarzach, by dojść do projekcji in futurum. Co nam z tego wynika, jak nam się to dalej potoczy? To była wielka niezależność i spora niepokorność. Przy czym zapomnieć należało o tym, że ktoś takiego pisarza fantastę zaprosi na jakiś oficjalny konwent, doceni i przytuli. To było traktowane jako chała, coś niewartego splunięcia, czym się żaden poważny literat (którego czytali wyłącznie jego koledzy, ale też na wyrywki) nigdy by nie splamił. Więc pisarz, fantasta, to było dla nas, gówniarzy, spore coś. Oczywiście robiliśmy wszystko, żeby sobie nie myślał, że cośtam cośtam, ale chyba wiedział, bo i on nas lubił. I sporo naszych szkolnych odjazdów puszczał mimo.

Pierwszą wspólną wódkę walnęliśmy po maturze, bo tak nam wyszło, że się już nie ma co obcyndalać i skoro się nam dobrze gada, to się trzeba napić, zacząć sobie tykać itd.

Później sobie jeździliśmy na rózne konwenty, w tym ten słynny, w Chorzowie, „Fantastyka i ekologia”

To ten, gdzie szturmowaliśmy posterunek policji, która nam wcześniej uprowadziła kapitana żeglugi bardzo śródlądowej, a my przez to nie popływaliśmy sobie pijacką nocą, statkiem kapitana, po tym chorzowskim jeziorze- tam koło tych dinozaurów niedaleko. Ech… łza się w oku kręci. Tak na marginesie- te konwenty, to jedne z lepszych imprez, na jakich życiu byłem. Trzeba się jeszcze kiedyś będzie kiwnąć na jakiś Nordcon. O ile nadal jest w Jastrzębiej Górze w domu wczasowym Hutnik Bo tam jest basen kryty, a w tym basenie super pływają butelki szampana i nagie kobiety.

Wracając, bo się coś rozrzewniłem.

To Jacka pisanie zawsze było takie trochę niedorobione. Jak kto nie wierzy, to niech z nim pogada. Potwierdzi, że zawsze mu to mówiłem. Ja miałem do niego zawsze w sumie jeden zarzut, taki mianowicie, że on to wszystko pisze z pozycji człowieka, który podobnych przygód nie przeżył nawet w ułamku procenta. I po prostu zmyśla. Od strony języka, jego poprawności itd. zmyśla poprawnie. Tyle że nie ma w tym życia za bardzo. No bo umówmy się, jak ktoś opisuje, że rżnie jakąś pannę, ale tak rżnie, jak wroga, czyli za kudły i twarzą w poduchę, aż zaskuczy z rozkoszy, to warto by było najpierw coś w podobieństwie zrobić. Ja już nie mówię, żeby każdy był zaraz jakimś wyczynowcem w te klocki, żeby jak jakiś Rocco Siffredi zaskuczały mu pod biodrem kobiety w ilości pięciu czy coś. Ale ta jedna, jak nie zawyje, jak nie zacharczy, orgazmem się nie zakrztusi, to licho. To nie ma o czym pisać taki pisarz, który by chciał taką scenę oddać.

Toteż (i Bóg mi świadkiem) zrobiłem dla polskiej literatury co mogłem próbując człowieka sprowadzić na złą drogę, przez te parę lat naszego takiego częstszego kolegowania się. Wiecie o co mi chodzi. Żeby pójść w miasto, dać w palnik, wdać się w bójkę itd. Wziąć trochę życia na język i posmakować. Niestety. Bezskutecznie.

To wam da pogląd na styl pisarski Jacka Inglota.

To będzie bardzo poprawne formalnie patataj, patataj. Bez tego, co dla każdej książki jest niezbędne. Przerażenia, które rośnie w człowieku, gdy widzi jak kartek ubywa i do końca jest coraz bliżej i już za chwilę cała ta uczta się skończy. Niczego takiego tam nie znajdziecie. To pewne i za to gwarantuję.

Jacek jest do tego taki lewak bardziej. Tzn. on wierzy trochę w te wszystkie nowomodne pierdoły. Piszę, że trochę, bo tak naprawdę chyba nie wierzy, ale za słaby jest, albo się czuje za słaby, żeby wypaść z konwencji. Dlatego nawet przy piwie potrafił opowiadać rózne tam głupoty i się o nie wykłócać. Takie lewackie głupoty. Jak taki leming.

Tu jest bowiem clou- Jacek, mimo że fantastyka, środowiskowo jest gazownikowy. I ma te właśnie gazownikowe rozterki współczesnego ęteligenta. I trochę jest tchórzem podszyty. I koniunkturalizmem.

I po wysłuchaniu wywiadu z nim, o tej jego książce, który sobie tu wysłuchajcie (na dole, pod tekstem są dwa pliki dźwiękowe, koniecznie je proszę wysłuchać), tak mi się wydaje, że mu ten koniunkturalizm spuchł. I wybił na czole w postaci wrzodu.

Już sam ten kontrowersyjny tytuł- „Wypędzony”, kontrowersyjny jest pewnie tylko dla jakiegoś ciemniaka spod budki z Wyborczą. Bo jakież to są kontrowersje i dla kogo? Dla Eryki Sztajnbach? Ktoś jeszcze, poza nią, jej naziolkami i polskojęzycznymi, pożytecznymi idiotami widzi w tym jakieś kontrowersje? No błagam!

Mówi, Inglot, że on tu nie ukrywa, ale on tu oddaje punkt widzenia Niemców, których, achtung, achtung! niewinnych wypędzono. Z dwoma walizkami raptem. Bidulki! Ja już tu pomijam tę oczywistość, że Niemcy nie mają żadnych problemów z tym, żeby propagować gdzie się da swój punkt widzenia, za to  w Polsce mamy potworny deficyt autorów, którzy by mieli ochotę popatrzeć na to wszystko okiem polskim. Wspaniale się tu Inglot wpisuje w tę całą regermanizację Wrocławia i okolic.

Mamy więc sytuację, w której naród niemiecki wybiera sobie tego całego Hitlera, te wszystkie Niemry szczają po majtach na jego widok, te wszystkie niemieckie chłopy hajlują na kazdym kroku, cała ich nacja dostaje kompletnego pierdolca i po prostu jest zachwycona tym wszystkim, co się dzieje. I nagle ci agresorzy, ci mordercy i psychopaci przegrywają. Przegrywają i czują się niesprawiedliwie potraktowani, bo ponieśli konsekwencje swojego nazistowskiego szaleństwa.

Ktoś powie- ale to odpowiedzialność zbiorowa! No jasne, że zbiorowa. A jak Niemcy mordowali nas milionami, to ta nasza wina była niby jaka?

Tu byśmy sobie mogli pogadać o tym, że jednostką to sobie można być, ale tylko w obrębie własnej zbiorowości, własnego plemienia itp. Te wspólnoty stwarzają ramy, w których indywidualność może sobie raz w taki, raz w inny sposób rozkwitać. Z zewnątrz jednak postrzegani jesteśmy jako część plemienia. Niezależnie od tego, jak postępowe, leberalne und kosmopolityczne mamy poglądy- o ile ktoś jest na tyle głupi, żeby takie poglądy mieć. Jeśli więc jedna zbiorowość napada brutalnie na drugą, to może się w odwecie spodziewać wszystkiego. Atakując daje napadniętemu prawo odwetu nieograniczonego. Niczym, poza wolą napadniętego. Patrząc na Niemcy, to i tak i tak obeszliśmy się z nimi łagodnie. Nawet w promilu nie tak bestialsko, jak oni z nami. Nawet w promilu.

Będzie to więc taka właśnie książka. Poprawnie napisane czytadło bez nerwu wpisujące się doskonale w regermanizacyjną, rewindykacyjną i rewizjonistyczną politykę niemiecką.

Wrocławski autor, związany z niemieckimi wydawnictwami, pisze powieść o początkach powojennego Wrocławia, oddając niemiecki punkt widzenia- skrzywdzonych i okradzionych niewiniątek. I wypędzonych, nie wolno zapominać, że ich wypędziliśmy. I oni tęsknią.

Macie więc odpowiedź, dlaczego ja takie info dałem na początku. Właśnie dlatego. Raz, że ta książka nie jest warta pół złotego, dwa, że jest nam wbrew.

Cała nadzieja w tym, że tu nie pomoże żadna promocja, bo jednak Inglot sobie nazwiska na fantastyce nie zrobił. Grona czytelników się nie dorobił. A jak nie ma bazy, to i kłopot z nadbudową. Jest więc mała szansa, że komuś tam zostanie mózg popsuty. Najwyżej ci, którzy i tak i tak są klientami gazownikowej propagandy. No ale oni i tak już straceni, więc co tam?

Mi osobiście przykro patrzeć, jak Jacek zszedł na psy i robi za narzędzie w rękach Eryki Sztajnbach. Przykro naprawdę. Dobrze, że już w szkole nie uczy.

Kategorie: RSS SG bottom

Po co Kukiz stał się „nasz”?

wt., 2012-11-06 20:21

A choćby po to.

Mój Boże, co to za szmaciarz!

Kategorie: RSS SG bottom

Lewica chce parytetu w metrze. Kobieta ma czytać nazwy stacji

czw., 2012-11-01 22:32

Skoro komunikaty w I linii czyta spiker, drugą należy oddać kobiecie – uważają działacze SLD i domagają się parytetu w metrze. Wniosek w sprawie głosu lewica złożyła u prezydent miasta. O równouprawnienie spikerów będzie też zabiegać na sesji Rady Warszawy.

Choć II linia metra to perspektywa kilku lat, SLD twierdzi, że walkę o parytet wśród czytających komunikaty spikerów trzeba zacząć z wyprzedzeniem. Animatorem akcji jest szef warszawskiego Sojuszu i radny Sebastian Wierzbicki. Podkreśla, że wprawdzie tylko rzucił hasło, ale nie jest sam. Ma wsparcie partyjnych szeregów i krajowego lidera. – Leszek Miller jest w tej sprawie z nami – zapewnia.

Sojusz równouprawnienie płci niesie na sztandarach. Ostatnio gorzej było z praktyką. Rzecznik partii Dariusz Joński, komentując możliwą dymisję minister sportu Joanny Muchy (PO), odniósł się do kuluarowych plotek o jej ciąży w następujący sposób: „Jeśli jest w ciąży, nie ma czasu i chce się zająć ciążą, a później swoim dzieckiem, tym szybciej powinna złożyć rezygnację i kibicować z boku”.

Inne nastroje prezentuje warszawski SLD. Zapewnia, że inicjatywa nie jest podyktowana politycznym interesem. Pojawia się teraz, bo – jak tłumaczy – wprowadzanie równouprawnienia do struktur metra wymaga czasu. Chodzi przede wszystkim o rozważny dobór głosu. – Powinien być czysty, przyjemny i zrozumiały. Chcę przypomnieć, że podobny eksperyment w Olsztynie zakończył się fiaskiem. Brzmienie kobiecych komunikatów płynących z głośników w autobusach drażniło mieszkańców.

W skargach olsztynianie uznali, że głos jest sztuczny, a w dodatku źle akcentuje nazwy przystanków. Lektorkę zastąpił więc syntezator mowy, zresztą ten też nie podoba się w Olsztynie.

Będą lobbować

SLD zamierza prowadzić lobbing na dwóch poziomach: wśród polityków ratusza z Hanną Gronkiewicz-Waltz na czele i w radzie miasta, czyli w klubach Platformy i PiS. Na najbliższą sesję w listopadzie działacze przygotują stanowisko w sprawie głosu.

List do prezydent Warszawy mówi o atutach nowego rozwiązania. Jest więc „walor praktyczny”. W nim głosy męski i kobiecy pełnią funkcję akustycznych drogowskazów. Pozwolą „każdemu – nawet cudzoziemcom – na rozróżnienie od siebie obu linii, a co za tym idzie ułatwi orientację w topografii naszego miasta”.

Jest „wymiar symboliczny”. Kobiecy głos czytający komunikaty w II linii metra „będzie dowodem na to, że w Warszawie robi się wszystko, by zasady równouprawnienia kobiet i mężczyzn były wprowadzane w życie”. – Liczę, że uwzględniając te dwa wymiary, pani prezydent nas wesprze. Liczę też na klub Platformy, gdzie większość radnych stanowią panie.

Wierzbicki uprzedza, że politycy nie powinni mieć wpływu na głos, który popłynie z megafonów metra. SLD nie widzi ich w komisji wybierającej spikera.

- Jeżeli do tego by doszło, to każda zmiana rządów w Warszawie oznaczałaby zmianę spikera, np. za PO z pani Hanny Gronkiewicz-Waltz na panią minister Annę Fotygę za PiS czy Katarzynę Piekarską, gdy stery przejmie SLD. Walczymy o prawdziwe równouprawnienie.

Z pierwszych komentarzy płynących z rządzącej miastem Platformy wynika, że w tym przypadku PO chce się poddać opozycji bez walki. – Pomysł jest fantastyczny – komentuje Jarosław Szostakowski, lider klubu PO.

Większy dystans ma PiS. Radny Jarosław Krajewski, rzecznik warszawskich struktur partii, mówi, że jego ugrupowanie jest za równouprawnieniem. – Jednak w tym wypadku nie uważam, by męski głos w głośnikach metra był przejawem dyskryminacji kobiet. Obecny lektor jest odbierany bardzo dobrze przez pasażerów, są już do niego przyzwyczajeni. Nikt przed SLD nie miał zastrzeżeń. Uważam, że powinniśmy go zachować także w II linii metra. To tradycja, zaś lepsze jest wrogiem dobrego.

W I linii kolejne stacje od lat zapowiada Ksawery Jasieński.

Źródło: gazeta.pl

Kategorie: RSS SG bottom

MANE, TEKEL, FARES

wt., 2012-10-30 13:00

Donald Tusk

Bronisław Komorowski

Tomasz Arabski

Radek Sikorski

Jerzy Miller

płk Zbigniew Rzepa

gen. Krzysztof Parulski

Andrzej Seremet

Ewa Kopacz

‚Janusz Palikot

Tomasz Lis

Jan Osiecki

Adam Michnik

2 x Klich

itd.

Nie trzeba będzie dobierać z niewinnych.

Kategorie: RSS SG bottom

Szopka bez Jezusa w Szwecji

ndz., 2012-10-28 12:51

Szwedzki Helsingborg postanowił, że w Bożonarodzeniowej żywej szopce nie będzie Jezusa i Trzech Króli. Tamtejszy Kościół wycofał się z miejskich obchodów Bożego Narodzenia, nazywając tą decyzję antyreligijną fobią.

Brak Jezusa i Trzech Króli urzędnicy tłumaczą faktem, że chrześcijańska tradycja nie pasuje do dzisiejszych realiów, i wydarzenie organizowane przez miasto nie powinno mieć „religijnych i politycznych” powiązań. Jednocześnie urzędnicy są zaskoczeni, że ze współorganizowania żywej szopki wycofał się miejscowy Kościół.

Jego rzeczniczka Eva Åsare powiedziała mediom, że jest zszokowana decyzją urzędników i nie wie w takim razie, co chcą oni tak naprawdę świętować. W jej opinii to przejaw antyreligijnej fobii, i pyta jednocześnie czy z powodu religijnych konotacji, urzędnicy postanowią usunąć też gwiazdę z szopki i zakażą śpiewania chrześcijańskich kolęd podczas planowanej przez siebie imprezy, czy też zlikwidują kalendarze adwentowe. Nikt nie będzie zmuszony spojrzeć na szopkę i jestem pewna, że wielu pragnie przypomnieć, co stało się dwa tysiące lat temu w stajni w Betlejem – powiedziała rzeczniczka lokalnej wspólnoty.

Urzędnicy z Helsingborga zapowiedzieli negocjacje z lokalnym Kościołem.

Źródło: narodowcy.net

Kategorie: RSS SG bottom

Rybobranie

śr., 2012-10-24 10:25

Jeśli ktokolwiek zagląda jeszcze na tego bloga i tym razem się rozczaruje, bo nie będzie ani nic o polityce, ani o bieżączce. W tej materii nie ma po prostu co pisać i komentować. Na naszych oczach rozgrywa się właśnie nędzny koniec Donalda Tuska i jego plugawej ferajny. I jak każda obrzydliwość, ci …mhm… ludzie, toną w sposób obrzydliwy. Nie wiem, czy ktoś już opisywał gówno wirujące w klozetowej muszli podczas spuszczania wody, być może jakiś awangardowy artysta. No to właśnie tak wygląda to zanurzanie się Platformy O. Jak gówno wirujące w klozecie. Trochę się obija o ścianki, koziołkuje, tu i ówdzie rozsmarowuje się po powierzchni muszli, ale pęd wody jest nieubłagany, a na końcu drogi czeka na nie szambo. Te resztki się później doczyści szczotką, spryska kibelek jakąś chemią, odkazi i po kłopocie. Tyle po ryżej małpie z brzytwą, jej Mirach, Zbychach i innych Bobach Budowniczych montujących wiadukty ze starych sedesów w cenie czystego złota. Platforma O. to nie problem. Gówno nie jest problemem. Problemem jest to, kto to gówno z siebie wydalił. Ten ktoś, wraz z tym swoim gównem, nie spływa. On sobie siedzi w cieniu, żre i już mu w kichach wzbiera następna porcja obrzydliwości.

Fakt, że perystaltyka już nie ta, co wcześniej i polityczna sraczka różnych tam, ogólnie pojętych Dukaczewskich, zapowiada się mizernie. Bo kogóż to oni jeszcze mogą nam tu wysrać? Towarzysza OMC magistra Aleksandra „kontuzja goleni” Kwaśniewskiego? Wołodię Cimoszenkę? Palikota? Jakichś struganych z banana konserwatystów pokroju Gowina, za którego sznureczki pociąga Grzegorz Schetyna? Frakcję Komoruskiego, czyli mumie z UW tak głupie, że wyobrażając sobie partnerstwo nie czują kremlowskiego kija w tyłku i kręcącej nimi ręki? To są wszystko gówienka, moi drodzy. Uciążliwe i śmierdzące. Zwłaszcza to Komoruskiego, bo to czysto sowieckie fekalia, a więc efekt przetrawienia diety składającej się z cebuli, łbów wędzonych śledzi i wiadra brudnego samogonu. Niemniej, to wszystko są już tylko gówienka.

Bo Polska się budzi.

Dokładnie tak, jak ja to pisałem już dawno, że najlepszym nauczycielem mądrości ludu jest sojusz dupy z batem. Bat lud ukręcił sobie na tyłek sam obsadzając na tronie ekipę cudotwórców i jak to z magikami, błysło, świstło, dymu trochę i zanim publika zdążyła się połapać w clou spektaklu, już było po portfelach.

A ostrzegał przecież Donald Tusk, że „poważna ekipa się bierze za portfele”. Ostrzegał! No, może zapomniał dodać, że to o niego chodzi i jego kolegów, ale nie bądźmy drobiazgowi.

Nie będziemy więc rozmawiać o ostatnich chwilach gówna i czekających w kolejce gówienek, ani o tym naszym sraczu, który nas tymi gówienkami uracza. Nie dzisiaj.

trzeba na zdjęcie kliknąć, to się powiększy

Dziś będzie luz i relaks.

Zwłaszcza że pogoda się robi coraz mniej sympatyczna, to zawsze miło popatrzeć, niechby na zdjęciach, jak ładnie u nas jesienią potrafi słońce świecić.

Otóż zrobiliśmy odłowy takiego jednego stawu, którego ani nikomu nie dzierżawimy, ani w nim żadnych ryb nie hodujemy. To jest taki staw „przy ognisku”. Tam gdzie ten „wigwam” postawiliśmy, gdzie wyspa i gdzie się biesiaduje. My, do tego stawu, dopuszczaliśmy zawsze te ryby, które gdzieś tam pozostawały po odłowach innych zbiorników. Ot, żeby dla dzieci i gości była frajda, że sobie można wędki zarzucić i coś się zawsze na nie złapie. Co roku więc coś się dopuszczało, a staw od jakichś niecałych 10 lat był nie ruszany, pełen wody. I rybki sobie w nim rosły.

No i porosły niezłe sztuki.

Nie liczę drobnicy, bo po co to liczyć, ale to co wyjęliśmy duże, jest duże naprawdę.

Mamy otóż w tej chwili kilkadziesiąt sumów o rozmiarach świniaka. Największe sztuki po 40 kilogramów. Najmniejsze około 10 kg. To „stadko”, żeby tylko przeżyć, musi zjeść rocznie parę ton ryby. Z tym nie ma większego problemu, bo u nas się w stawach rozpleniły karasie, które nam kaczki na łapach przyniosły i my tego po kilka ton rocznie puszczamy wraz z wodą precz. Bo nie ma co z tym robić. No a w tym stawie, gdzie te sumy były- czysto. Karaski wymiecione do jednego prawie. Ale i wszystkie inne ryby. Nawet szczupaki. Szczupaków nam się chyba 2 uchowało, takich grubo powyżej 10kg. I karpi takich między 10 a 20kg około 60 szt. Wszystko mniejsze wyżarte.

To zresztą widać na zdjęciach, jakie to smoki tam grasowały. Mój bratanek, Adaś, twierdzi że już nigdy nie będzie się tam kąpał I jego racja, bo po tym jak 34 kilowy sum chapnął jego starszego brata za rękę i łyknął ją prawie do łokcia tnąc skórę i paznokcie tymi swoimi drobnymi haczykami, nie ma się co dziwić dziecku o połowę krótszemu od takiej ryby.

No i teraz jest zagwozdka, co z tymi rybami zrobić?

Jedna opcja jest taka, że można je sprzedać do jakichś restauracji na przykład. To gratka dla knajpy, taka sztuka (zwłaszcza, że sum im większy, tym smaczniejszy), bo gdzie niby można kupić dwumetrową rybę, upiec ją i podać w całości? Tak licząc po średnich cenach, to takie największe sztuki kosztowałyby po 1000 do 1400zł. Za jedną. No a ja się pytam, co to jest te 1ooo cośtam złotych? Rozejdzie się w ułamku sekundy i nawet człowiek nie poczuje, że te pieniądze w ręku miał. I jakoś jestem dziwnie pewien, że to na pierdoły pójdzie taka kasa.

Druga opcja jest taka, żeby wygospodarować u nas jeden staw na same sumy, do którego by się rocznie kilka ton tego karasiowego śmiecia szurnęło i niech tam sobie sumy żrą i rosną. No i teoretycznie taki staw by się dało wydzielić. Ok. 2,5 hektara, ładnej, czystej wody. Tyle, że to musiałoby być po coś, bo trzymać te sumy tylko żeby zobaczyć, jak duże urosną, to bez sensu, bo wiadomo, że duże. To by musiało być nastawione na jakieś łowisko komercyjne, gdzie by sobie ludzie przyjeżdżali specjalnie na takiego wielgaśnego suma się zaczaić i go sobie złowić. I wypuścić.

Pech, że ja się na wędkarstwie nie znam nic a nic i kompletnie nie wiem, czy to jest jakiś rynek wart uwagi, czy są ludzie, których by interesowało takie coś?

Niby mam tam na Lesieńcu (pod jednym z dzierżawców) staw komercyjny, gdzie są karpie wielkie, kilkudziesięciokilowe i tam ludziska przyjeżdżają i je sobie łowią, ale z tego co wiem, to karp jest ryba wędkarsko wdzięczna, bo fest walcząca. A sum? Czy to też daje taką frajdę? Nie będę ukrywał, że oczekiwałbym na jakieś sugestie. Czy taki staw sumowy, z naprawdę dużymi sztukami (i wciąż rosnącymi!!!) miałby branie na tyle, żeby warto się było w to bawić?

Może jacyś wędkarze tu zaglądają, to niech się który odezwie i powie, jak jest.

Teoretycznie, na takim stawie 2,5 ha, można by zrobić 5 ładnych łowisk. Nie więcej, żeby sobie ludzie nie wchodzili w drogę i mieli tyle ciszy i spokoju ile trzeba. 2 i pół hektara, jak kto nie wie, to taki obszar wielkości 250 na 100 metrów. Żebyście mieli orient o jaką skalę mniej więcej chodzi. Ten staw, na którym by można te sumy zrobić, nie ma kształtu tak regularnego. Na mapach googla wygląda tak:

i nasze dzieciaki mówią na niego „delfinek”. Chyba mają rację, bo kształt taki delfinkowaty właśnie.

To jest ładne i ciche miejsce. 20 minut jazdy samochodem od Wrocławia. I to takiej jazdy nie mojej, ale normalnej

Naokoło lasy, w tym takie, które sam posadziłem kilka lat temu. Swoją drogą, mówi się, że las powoli rośnie. Nic bardziej mylnego. Las rośnie jak wściekły. Drzewka, które 5 lat temu sięgały mi ledwie do kolana są dziś dwukrotnie większe ode mnie.

Przy tym stawie, z każdej strony, jest łąka z dobrym dojazdem, można więc byłoby wokół tego stawu, przy tych łowiskach, zrobić jakieś biwaki, ogniska itp., żeby ci ludzie, którzy by mieli ewentualnie sobie tam łowić, mieli wszystko, czego im potrzeba.

Naprawdę, jak ktoś z czytelników jest wędkarzem, lub zły los pokarał go wędkarzem w rodzinie niech mówi, czy to ma ręce i nogi, czy nie?

Jak raz idzie zima, więc idealny czas na przygotowanie takiego łowiska.

Jest też opcja trzecia, z tymi sumami, która zawiera w sobie opcję drugą. Polegałoby to na tym, że być może ktoś chciałby sam się zabawić w prowadzenie takiego łowiska. Nie ukrywam, że to by była dla mnie najlepsza opcja- wydzierżawić. Więc jak ktoś by był chętny, to niech pisze maila. Być może to byłby pomysł na lepsze życie niż zapieprzanie za raba w jakiejś firmie i wypruwanie sobie flaków. Zawsze to jednak lepiej (gdyby w grę wchodziły te same pieniądze), spędzać sobie czas na łonie natury degustując trunki z gośćmi, niż taplać się w miejskim bagnie behawioralnym.

Jak jednak napisałem- nie wiem, nie znam się na wędkowaniu, nie znam środowiska, nie wiem, czy to jest jakikolwiek interes wart uwagi i bardzo proszę o wszelkie sugestie.

Kategorie: RSS SG bottom

Sierp i młot wpisany w unijną gwiazdę

ndz., 2012-10-21 18:15

„Europa dla wszystkich. Wszyscy możemy dzielić tę samą gwiazdę” – głosi przesłanie plakatu promującego UE. Wszyscy, czyli kto? Obok symboli chrześcijaństwa, judaizmu, dżinizmu i islamu znalazł się sierp i młot.

O sprawie promowania przez Unię Europejską symbolu totalitarnego systemu komunistycznego, który w okrutny sposób pozbawił życia miliony ludzi, zaalarmował na swoim blogu konserwatywny brytyjski europoseł Daniel Hannan:

Dla trzech pokoleń, ten symbol sowieckiej rewolucji oznaczał ubóstwo, niewolnictwo, tortury i śmierć. Zdobił czapki przychodzących w nocy czekistów. (…) Powiewał nad reedukacyjnymi obozami i gułagami. Dla setek milionów Europejczyków, był symbolem obcej okupacji. Węgry, Litwa i Mołdawia zakazały jego używania, a byłe komunistyczne kraje uważają, że symbol ten powinien być traktowany jak symbole nazistowskie.

Widać bezrefleksyjni decydenci, odpowiedzialni za budowanie propagandowej jedności ponad podziałami, pozbawieni są podstawowej wiedzy historycznej. Inaczej trzeba byłoby ich oskarżyć o działanie świadome.

 

Źródło: wpolityce.pl

Kategorie: RSS SG bottom

Nie przyjęli jej na studia, bo jest biała

ndz., 2012-10-14 15:00

Przed amerykańskim Sądem Najwyższym ponownie ważą się losy akcji afirmatywnej – kontrowersyjnego systemu preferencji etniczno-rasowych, m.in. przy przyjmowaniu do szkół wyższych. Sprawę rozpoczęła niedoszła studentka Uniwersytetu Teksasu, która nie została przyjęta na studia, bo… jest biała.

Sąd rozpoczął w środę rozpatrywanie sprawy 22-letniej Abigail Fisher, która oskarża Uniwersytet Teksasu, że nie przyjął jej na studia, ponieważ jest biała. Fisher argumentuje, że uczelnia przyjęła innych kandydatów, którzy mieli gorsze od niej wyniki w nauce, ale należą do mniejszości murzyńskiej lub latynoskiej.

SN: Akcja afirmatywna „pożyteczna dla społeczeństwa”

System preferencji etniczno-rasowych – także przy zatrudnianiu i przyznawaniu kontraktów rządowych – istnieje w USA od 1978 r. Sąd Najwyższy postanowił wówczas, że jest on pożyteczny, gdyż Ameryce potrzebna jest większa różnorodność elit jako odbicie rosnącej różnorodności etnicznej, rasowej i religijnej społeczeństwa.

Od tego czasu akcja afirmatywna była wielokrotnie kwestionowana w pozwach sądowych jako sprzeczna – zdaniem powodów – z 14. poprawką do konstytucji, czyli zasadą równości obywateli wobec prawa.

Za każdym razem jednak Sąd Najwyższy – do którego spór trafiał z sądów niższych instancji – podtrzymywał legalność systemu.

Ostatnio wydał taki werdykt w 2003 roku, rozstrzygając pozew innej białej kandydatki na studia, nieprzyjętej na Uniwersytet Michigan. Sąd orzekł wtedy, że uniwersytety mogą uznawać rasę za jedno z kryteriów przyjęć, aby na uczelni powstała „masa krytyczna” studentów z mniejszości etniczno-rasowych.

Nadreprezentacja mniejszości na UT

Po tej decyzji Uniwersytet Teksasu wzmocnił swoją politykę uprzywilejowania kandydatów czarnoskórych i latynoskich. Poprzednio polegała ona tylko na przyjmowaniu 10 procent najlepszych absolwentów wszystkich szkół średnich w Teksasie, co zapewniało nadreprezentację mniejszości rasowych, gdyż chodziło o wszystkie szkoły – w tym publiczne z biednych dzielnic, o niższym poziomie, gdzie uczą się zwykle młodzi Afroamerykanie i Latynosi.

Po 2003 roku zaczęto przyjmować także studentów z tych mniejszości, używając rasy jako jednego z kryteriów. Ta właśnie praktyka została zakwestionowana w pozwie Abigail Fisher. Uniwersytet twierdzi, że nawet gdyby Fisher nie była biała, i tak nie dostałaby się na studia, bo przy rekrutacji oprócz rasy bierze się pod uwagę wiele kryteriów (m.in. osiągnięcia muzyczne, sportowe czy pracę społeczną). W środę sędziowie z Sądu Najwyższego wysłuchali argumentów jej adwokatów i przedstawicieli Uniwersytetu Teksasu.

Uważa się, że o orzeczeniu sądu zaważy najprawdopodobniej stanowisko sędziego Anthony Kennedy’ego, który zwykle pełni rolę języczka u wagi w rozstrzyganiu sporów w sytuacji, gdy w składzie sądu jest czterech sędziów konserwatywnych i czterech liberalnych.

W 2003 roku sędzia Kennedy wypowiedział się przeciwko akcji afirmatywnej, przyłączając się do konserwatywnej opozycji przeciw orzeczeniu, które ją sankcjonowało.

Źródło: gazeta.pl

Kategorie: RSS SG bottom

Poważna sprawa

sob., 2012-10-13 12:47

O tym cyrku, który nam zafundowała wczoraj ryża małpa z brzytwą, nie ma co gadać, bo i o czym gadać? Że plenum KC udzieliło poparcia pierwszemu sekretarzowi? Widać aparat jeszcze nie jest gotowy, by przegryźć gardło umiłowanemu przywódcy. Jak to mówią: „Tusk ma wisieć, więc nie utonie”.

W związku z tym, że wczoraj były sprawy kompletnie niepoważne, to dziś będą sprawy poważne bardzo. Choć trochę zdezaktualizowane.

Otóż, w czwartek, u mnie na ranczu, skończyliśmy budowę imprezowiska.

Kto był u mnie na imprezie, czy na łykendzie blogerskim, ten wie z grubsza, jak to tam u mnie wszystko wygląda i wie, że imprezowisko, a raczej jego dojmujący brak, to sprawa arcypoważna. No i przede wszystkim konkret- w odróżnieniu od tych bajęd Donaldu. W odróżnieniu także od autostrad, które zamienione zostały na drogi w stanie przejezdności, moje imprezowisko zostało zbudowane.

Wygląda tak:

 

Mamy tu 100 metrów kwadratowych pod dachem. Kawał landary, jednym słowem. To zaś oznacza, że spokojnie można zrobić imprezkę na 40 osób bez oglądania się na aurę i jej kaprysy. Tutaj jeszcze dojdą pewne elementy. Np. zamówiłem brezentowe ściany, z oknami, które będą rolowane pod powałą i opuszczane według potrzeb. To ma być tak zrobione, że te brezentowe ściany będą przypinane do słupów na takie szybkie klipy, żeby całe to zamykanie obiektu nie nastręczało trudności. No a to oznacza, że jak się taki obiekt zamknie, to można w nim balować i zimą, co jest jak raz fajne, jako że mam bajeranckie sanie konne, które się z takim ogniskiem zimowym ładnie rymują.

 

W czwartek, po zakończeniu prac stolarzy, zrobiliśmy mały chrzest na prowizorycznie zaaranżowanym ogniu. Cała „posadzka” pod dachem, co oczywiste, będzie wybrukowana. Nie wiem, czy to się uda zrobić jeszcze przed zimą, czy dopiero wiosną, niemniej ma to być połączenie grubego łupka granitowego i kamienia polnego. Powinno być ładnie.

 

A tu mamy widoczek spod dachu na wyspę na stawie. Na tej wyspie wybudowany będzie jeszcze jeden element ogniskowiska, czyli wielki piec na świniaka i wędzarnia. Piec będzie naprawdę wielki, bo tam ma do niego wchodzić taki 100 kilowy kaban. Imprezy mają być konkretne, a nie jakieś pitu pitu przy suszi, czy innych serkach na patyczkach. Człowiek jak sobie na świeżym powietrzu usiądzie, wódki się napije, pieczonym świniakiem zagryzie, to od razu ma inny ogląd spraw, niż jakiś wielkomiejski leming.

Skoro już mamy więc to nasze imprezowisko, to chyba trzeba sprawę postawić jasno i już dziś zapowiedzieć, że przywracamy nową świecką tradycję łykendów blogerskich u mnie, na ranczu.

Mam tylko nadzieję, że zdążymy tę imprezę, wiosną 2013, zrobić jeszcze jako blogerzy, a nie już jako partyzanci

Dopisane:
Łupek granitowy wygląda tak:

Kategorie: RSS SG bottom

Nie chce mi się pisać

śr., 2012-10-10 12:55

Jestem już chyba ponaprawiany. Tzn. to się zobaczy jeszcze, gdzieś tak do końca roku, jak te wszystkie mięśnie i ścięgna porozciągam i wzmocnię na nowo. Wtedy będzie wiadomo, czy maszynka działa i możemy się brać za obalanie tej obrzydliwej postkomuny.

Sorry, że tak długo nic nie pisałem, ale z tego szpitala pisać się nie chciało. Panuje w nim tak piekielna nuda, tak dojmująca, że nie chce się nic. Całkowite zamulenie pały. Niby człowiek coś czytał, ale tak naprawdę w dupie to wszystko miał i jakoś nie był się w stanie emocjonować na tyle, żeby się wyjęzyczać na piśmie. Przynajmniej towarzystwo miałem rozrywkowe: policjanta i kibicowskiego fanatyka, łóżko w łóżko Można więc powiedzieć, że robiliśmy sporo, aby się w nas jakieś bakterie nie zagnieździły i wszystko to bez antybiotyków! Czystym kartoflem! Ekologicznie.

Z drugiej strony bieżączka oszalała kompletnie i nawet jak człowiekowi przyszedł do głowy jakiś pomysł na tekst i już, już, już za pisania miał się brać, to tu nagle jeb i już po temacie, bo życie wyprawia rzeczy, które się nawet zoofilom nie śniły. Czy tym, filozofom.

Mam tylko nadzieję, że Jarosław nie oszalał i nie ma zamiaru realnie zawalczyć o władzę dla rządu technicznego już teraz, jesienią. Ryże małpy z brzytwą rujnują nam państwo i rozszabrowują, ale to się trudno mówi i trzeba im jeszcze dać się nażreć. Ich nie można teraz, odpasionych i silnych, od koryta odegnać, bo za słabi będziemy, żeby koryto przed nimi obronić, gdy już się przeformują i zaczną nacierać ponownie.

Oni żrą z taką prędkością i tak ciasno tam ryje w tym korycie tkwią, że tworzy się- między tymi ryjami a dnem- coś w rodzaju podciśnienia. Im więcej te ryże świnie żrą, tym to podciśnienie większe, tym te ryje bardziej o brzegi koryta zakleszczone, zassane, nie do oderwania. Oni sami już się nie są w stanie oderwać. Już tymi ryjami w korycie tkwią na amen. A im więcej zżarli, tym im tam mniej powietrza, tym bardziej im żyły na ryje wychodzą, tym bardziej  ślepia przekrwione. Nam ich trzeba tedy przy tym korycie jeszcze przytrzymać. Mimo, że będą wierzgać coraz bardziej, dusić się i kwiczeć. Zadławić ich trzeba, do cna. Żeby zdechli. Bo jak ich żywcem puścimy, to nas zagryzą za chwilę.

Mam więc nadzieję, że prawdziwe uderzenie ma Jarosław wykalkulowane na wiosnę 2013. Trudno, nas też dupa zaboli, ale trzeba, żeby to tępe Polactwo, posmakowało piwka, którego sobie nawarzyło. Inaczej nici z nauki i zapomną szybciej, niż możemy się tego spodziewać. Wystarczy postawić gospodarkę na nogi. O tyle o ile. I zaraz się znowu okaże, że spory procent naszych współziomków uzna, iż stać ich na to, by być głupcami.

Tu jest ciekawa sprawa z tym 157 expose Tuska.

Bez jakiejś bomby sie nie obejdzie. Bo jak? Nie da się przekierować uwagi ludożerki bez bomby. Ciekawe więc, czy już teraz pójdzie wniosek do TK dla Kaczyńskiego, czy jeszcze to trzymają na gorsze dni? A tu czas gra akurat na niekorzyść. Im później się zdecydują tego narzędzia użyć, tym większa szansa, że im się omerta załamie, a odpowiedni ludzie nie staną na wysokości zadania. Wielu może bowiem uznać, że i tak już jest po Tusku i jego kamaryli, że Kaczor wraca i nie warto się podkładać, bo i tak będą rozliczać. Niektórych, być może, na ulicach i latarniach.

Nic innego, na bombę, nie przychodzi mi do głowy. Bo co on może niby jeszcze, ten ryży pajacyk? No niewiele już może. W obiecanki cacanki nikt mu już nie uwierzy, tych najgłupszych i najbardziej sfanatyzowanych POjebów jeszcze trochę pobuja obiektywnymi trudnościami, z którymi zmaga się władza, ale to już końcówa.

Swoją drogą, jak ten język, tej ekipy, brzmi prlowsko! Posłuchajcie sobie tego ich bełkotu. Przecież to czysty PZPR. To tylko potwierdza, co pisałem już kiedyś, że ta hołota zzuła po prostu walonki, ale im nadal sterczy słoma z azjatyckich stepów, z tych ich wypucowanych gumofilców od Testoni. Nie chce się za to jakoś sprawdzać teoria „konserwatystów” spod znaku Wielomskiego, że z komuchów, w którymś tam pokoleniu, będziemy mieli nastojaszczą nową szlachtę. Z honorem itp. sprawami. Wystarczy popatrzeć, co wyrosło z takiego posła Olszewskiego. Tego takiego spoconego, ryżego szczurka. To jest taki właśnie komuszy pomiot, kolejne pokolenie. Za sam ryj ze dwadzieścia batów się należy. Tu ciekawostka, bo przecież ktoś tę kreaturę wybrał w demokratycznych wyborach i ja sobie po prostu nie jestem w stanie wyobrazić kogoś, kto widzi tę mordę, kto raz posłuchał, jak on tę mordę rozdziawił i z czystym sumieniem oddał na to coś swój głos. Nie umiem sobie po prostu wyobrazić wnętrza głowy kogoś takiego, kto uważa, że „tak, chciałbym, żeby to poseł Olszewski mnie reprezentował, żeby to on był moją wizytówką”. No przecież nikt przy zdrowych zmysłach nie dałby mu (jak to mawia Jarecki), 5 złotych potrzymać.

Bąkowi seniorowi nie zostaje więc nic więcej, jak we wszystkim iść w zaparte, chwalić się nieistniejącymi osiągnięciami rządu i próbować anihilować Kaczora. Co zresztą doradza ten pokraczny typ- Libicki. Kolejna budząca zaufanie twarz PO.

Przestańmy już jednak rozmawiać o politycznych (i daj Boże fizycznych) trupach. To już jest agonia tego avatara, przy pomocy którego Polska i Polacy są eksploatowani jak niewolnicy. Będą nam, co oczywiste, rychtować podmiankę, ale i nią nie warto się zajmować. Pisałem już o tym kiedyś i szybko powtórzę- każda kolejna podmianka nic już nie da i niczego nie załatwi. Dochodzimy właśnie do biologicznej granicy eksploatacji. Można ją, tę eksploatację, jeszcze pogłębić, ale wyłacznie w sytuacji całkowitego odrzucenia obecnego systemu, gdzie ważnym elementem budowy dojarki jest system bankowy. Po prostu raby nie są w stanie wyrobić i na bankowe i biurokratyczne hieny i jedne będą musiały odejść, albo zmniejszyć żerowisko, a to oznacza wybicie systemu z równowagi. I to w skali globalnej.

Kolejna upudrowana postkomuna niczego już nie zmieni. Upadnie tak czy siak, bo oni po prostu są niezdolni do zrobienia czegokolwiek dobrze. Nie posiadają ani instynktu państwowego, ani żadnej etyki, ani korzeni w tradycji i wierze. To szarańcza, która ogryzać będzie ciało Rzeczpospolitej do nagich kości. Nie będzie więc tak, że po rządach ryżego wnuczka z Wehrmachtu przyjdzie naraz jakiś Schetyna z Gowinem i cokolwiek naprawią. Nie naprawią bo by musieli podważyć podstawy ustrojowe III RP. Musieliby zakazać kolegom kraść. Musieliby przestawić służby specjalne na służbę państwu polskiemu. Musieliby wypieprzyć na bruk swój wierny, urzędniczy elektorat i odciąć od cyca tych wszystkich szwagrów i kuzynki, którzy żyją z tzw. zamówień publicznych. Słowem musieliby zanegować wszystko to, co ich wyniosło do władzy i przy władzy utrzymuje.

Przed nami więc budowanie Nowej Polski. I tu od razu lepiej się nastawić na to, że to będzie budowanie długotrwałe. Nawet, jeśli w wyniku zajść nagłych, uda się przejąć władzę, z tysiąc największych skurwysynów powiesić, nakradzione złodziejom odebrać, Michników i ich żydokomunę precz wygnać, to budowanie Nowej Polski trwać będzie dziesięciolecia. I tu rozmawiamy o samych podwalinach Nowej Polski. Bo prawdziwymi Nowymi Polakami będą dopiero ci, którzy nie tylko urodzą się i wychowają w Nowej Polsce, ale pochodzić będą od takich samych jak oni rodziców i dziadków. Nowa Polska będzie dla nich jak powietrze, na poziomie odruchów.

Ktoś mi teraz może zacząć gadać, że ja tu mowię o jakimś projekcie ideologicznym, czyli czymś z gruntu lewackim. Że Nowa Polska, Nowi Polacy itd. Lepiej się od razu wytłumaczę, żeby nie było pitolenia.

Sytuacja jest taka, że funkcjonujemy w obrębie próżni aksjologicznej. To jest stan chaosu. Są „naukowcy”, którzy twierdzą, że tak już będzie, że trzeba się do tego przyzwyczaić i potraktować jak element krajobrazu. Nie ma jednej prawdy, nie ma jednej drogi, nie ma jednego autorytetu. Jest róznorodność, wielość dróg, miliardy subiektywnych „prawd”, a każdy może mieć taki autorytet, jaki sobie wymarzy. To jest oczywista bzdura. Chaos jest tylko pozorny a próżnia aksjologiczna jest mozolnie generowanym matrixem. Wszystko to oczywiście po to, by zdezorientować masy i móc nimi zarządzać przy pomocy nowoczesnych technik multimedialnych, systemu bankowego dyscyplinowania niewolników, podatkowej eksploatacji i cichcem wprowadzanego systemu kastowego czerpiącego garściami z bolszewizmu. Trzeba się albo odpowiednio urodzić, albo z systemem skurwić. Innych dróg kariery się nie przewiduje.

Próżnia aksjologiczna sprawia, że słowa Chestertona, że :

gdy ludzkość przestanie wierzyć w Boga bynajmniej nie będzie wierzyć w nic. Będzie wierzyć w byle co.

stają się ciałem. Wystarczy odrzucić Boga, jako najwyższy Autorytet, a natychmiast pojawiają się nam gazowyborcze „autorytety moralne”, czyli różne tam Szechtery, Kuronie i Geremki. Pojawiają się też rózne Dawkinsy, Kazimiery Szczuki i Jany Hartmany- czyli ten cały lewacki ściek domagający się min. rzezi ludzi bardzo małych, oraz starych i chorych.

Skoro więc próżnia aksjologiczna jest pozorna, jest omamem rozsnuwanym przed oczyma ogłupianego ludu, to oczywistym jest, że jeśli chcemy Polski i chcemy być Polakami, to nie da się powiedzieć- ej, ale po co nam jakaś Nowa Polska, Nowi Polacy? Niech będzie po prostu Polska i po prostu Polacy. OK, to tylko słowa i nazwy, nie upieram się.

Ale co to właściwie oznacza: Polska i Polacy?

Dzisiaj.

Przecież to nie tylko my, ale też i ogólnie pojęci oni. Lemingi też. Gdzie tu, w słowach Polska i Polacy, jakiś wspólny mianownik dla nas i dla lemingów? I dla tych biznesmenów, którzy łapówy dają, bo muszą ze względu na taką a nie inną specyfikę rynku. I dla tych, którzy tchórzami są i głowy nie podnoszą. I dla tych, co się w komunę umoczyli, ale nie za bardzo, ni na tyle, żeby msty na nich chcieć. I tych, co na kurewstwo obecnej ekipy przymykali oko i się nie wychylali.

Tu jest 38 milionów ludzi. Podzielonych jak jasna cholera. Podzielonych również głownie fikcyjnie. Nasyconych róznymi lękami, wyssanymi z dupy animozjami i idiosynkrazjami.

Te 38 milionów ludzi, jeśli chce przetrwać w świecie, który właśnie zmienia swoją formę, gdzie budzą się nacjonalizmy,a twarda polityka wraca w wielkim stylu i coraz mniej medialnie pudrowana, ci ludzie muszą znaleźć coś, co ich połączy i z masy etnicznej zmieni ich w Naród.

W przypadku Polski i Polaków nie jest, wbrew pozorom, specjalnie trudno o taki wspólny mianownik. Pomimo róznych zabiegów, jakie nam fundują od stuleci sąsiedzi ze swoimi pomagierami, mamy tu w Polsce wytworzony specyficzny charakter narodowy. Jak się weźmie w sumie dowolną osobę na wódkę i z nią szczerze pogada, to jak już przebrnie się przez to wszystko, co dzieli, to okazuje się, że wszyscy my, Polacy, chcemy tak naprawdę podobnych, jeśli nie takich samych rzeczy. Ta rozwrzeszczana, postępacka mniejszość, to naprawdę mniejszość. Oni, co oczywiste, drą się i fikają rózne koziołki, żeby sprawić wrażenie, że jest ich więcej niż w rzeczywistości. Ale to garstka. Nie warta tak naprawdę wzmianki. Więĸszość ma praktycznie wspólny wzorzec tego, czym jest tzw. dobre życie. I wystarczy tak naprawdę tej większości nie przeszkadzać, by ten ideał dobrego życia każdy tu sobie wcielał na własną rękę i budował wspólny ład. Tu, co zrozumiałe, nie ma miejsca na żadną spontaniczność, ani liberalizm, bo tego, żeby się Polakom nikt nie wtrącał w „spontaniczne” tworzenie narodowego ordo, trzeba pilnować i wszelkie chwasty wyrywać na pniu. Inaczej tuskizm i ambergoldyzm.

Na to wszystko nakłada się jeszcze sacrum.

Ja się będę upierał przy tym monopapizmie. Przyszłość świata rozgrywa się w Polsce. Tu jest Ziemia Święta. Stąd był Jan Paweł II, z serca tego Narodu głosił swoje nauki, odświeżoną Ewangelię. Powiedzianą językiem współczesnym. I to w niesamowity sposób współgra z tym naszym charakterem narodowym, czyli słowiańską podmiotowością i samorządnością tuningowaną katolicyzmem. Niewielu sobie to uświadamia, ale to u nas rodzi się światowy standard na najbliższe milenia. Przebyliśmy bowiem długą drogę od wilczego Rzymu, przez drapieżne, acz święte średniowiecze, przez załamanie katolickiego paradygmatu, wszystkie te postoświeceniowe liberalizmy, marksizmy itp. obłąkane utopie stworzone po to, by dokonać wymiany kadry biorącej lud za mordę, by dojść do Solidarności. Nie Solidarności jako związku zawodowego, ale Solidarności, jako nowego modelu na urządzenie świata. Do miejsca, w którym skrzyżowała się specyficznie uformowana słowiańszczyzna, Bóg, krew niewinna i człowiek, który opowiedział światu o Bogu na nowo.

Dlatego wszyscy Oni tak Polski nienawidzą. Bo Oni są tej siły Polski świadomi. Wiedzą, że wystarczy chwila ich nieuwagi, by tu znowu, w środku Europy, rozbłysło światło nadziei i wolności.

Żeby jednak to światło zabłysło, żadnej próżni aksjologicznej być nie może. Tylko Naród będący zwarty, jak pancerna pięść, jest w stanie realizować zadania wielkie. I to zadanie dla Narodu musi być sformułowane jasno i czytelnie. A wtedy się okaże, że poza tą grupką lewicowych pojebańców, żydokomuny, złodziei i kurew, cała reszta do realizacji takiego zadania przyłączy się dobrowolnie. Jeśli bowiem przestać Polaków tresować na tych, kim nie są, jeśli Polakom pozwolić pokazać to wszystko, co w sobie noszą prawdziwego, rozwinąć skrzydła, nie eksperymentować, to nasze naturalne, instynktowne ciążenie, jest właśnie w kierunku Boga, wolności, solidarności. U jednych mniej Boga, a więcej wolności itp. ale całość ciąży właśnie w tym kierunku. I to ciąży mimo rzucanych pod nogi przeszkód, wykrwawiania, wynarodowiania, systemowego chamienia ludu itp. zabiegów. Wystarczy tylko na chwilę tę grawitującą masę uwolnić od zewnętrznych wpływów, by w krótkim czasie stała się ona zdolna do niesienia światła dalej. Innym ludom.

Możemy też być, jak ten człowieczek z obrazka.

Kategorie: RSS SG bottom

Grodzka żąda usunięcia reklam zupy jarzynowej

pon., 2012-10-08 17:30

Anna Grodzka (RP) żąda usunięcia reklam zup Profi, bo na billboardach, obok zupy jarzynowej, znalazło się też hasło „Bo zupa była prawdziwa”. – Na plecach tej zupki wiele osób i instytucji chciałoby się wypromować i zaistnieć w mediach – odpowiada szef agencji reklamowej.

Wrzawa wokół reklam zupek Profi zaczęła się we wrześniu, gdy część internautów zwróciła uwagę, że jedno z haseł kampanii reklamowej zup brzmi podobnie do tego z kampanii społecznej sprzed lat.

Na to podobieństwo zwróciła uwagę też posłanka Ruchu Palikota – Anna Grodzka. Wystosowała pismo do prezesa Profi, agencji MCM Promotion i Rady Reklamy.

Napisała tak: „Nie mam wątpliwości, iż hasło przewodnie kampanii brzmiące »Bo zupa była prawdziwa« jest oczywistym nawiązaniem do kampanii społecznej Niebieskiej Linii z 1997 r. pt. »Bo zupa była za słona«, której celem było zwrócenie uwagi opinii publicznej na poważny problem przemocy w rodzinie”.

Dalej stwierdziła, że wykorzystanie sloganu („Bo zupa…”) jest „niedopuszczalne”.

„Zwracam też uwagę na fakt, że wspomniana reklama utrwala negatywny stereotyp dotyczący roli kobiety w społeczeństwie. Liczę, że państwo zajmiecie się zbadaniem kampanii reklamowej firmy Profi i podejmiecie stosowne kroki prowadzące do usunięcia szkodliwych społecznie billboardów” – zakończyła.

Pismo Anny Grodzkiej trafiło też do Jacka Feichnera z MCM Promotion (agencji, która jest autorem kreacji), który z argumentami krytyków reklamy się nie zgadza.

- Najbardziej aktywne w działaniach wymierzonych w tę kampanię reklamową są środowiska LGBT i organizacje próbujące zyskać przy okazji popularność lub dodatkowe środki – mówi Feichner Onetowi. Podkreśla, że sygnały, które docierają do agencji, są pół na pół – pozytywne i negatywne.

Feichner podkreśla też, że w kampanii Profi wykorzystano trzy hasła – „Prawdziwa zupa”, „Bo zupa była prawdziwa” i „Dziękuję” – a nie tylko jedno, które wywołało negatywną reakcję części internautów i niektórych środowisk.

Wskazuje też, że zestawianie wprost – plakatu z kampanii społecznej (z hasłem „Bo zupa była za słona”) z plakatem reklamowym stworzonym z myślą o zupach Profi jest manipulacją obliczoną na wywołanie oburzenia.

A posłance Ruchu Palikota odpowiada tak: – Tezy postawione w piśmie pani Grodzkiej uważam za fałszywe i mające się nijak do rzeczywistości. Pomijam fakt, że temat został „podsunięty” pani posłance przez środowisko LGBT (innastrona.pl) i reprezentuje głównie punkt widzenia tego właśnie środowiska.

Szefostwo Profi wcześniej zareagowało na wrzawę. Wiceprezes Bogdan Śliwa stwierdził, że kampania „nie miała nawiązywać do kampanii Niebieskiej Linii”. – (…) Przepraszamy wszystkich, którzy poczuli się dotknięci lub zaniepokojeni.

Zapewnił też, że firma „od lat działa na rzecz inicjatyw wspierających osoby potrzebujące i pokrzywdzone”.

Rada Reklamy właśnie otrzymała list posłanki. Stanowisko zajmie pod koniec października.

 

Źródło: onet.pl

Kategorie: RSS SG bottom

Dolce & Gabbana oskarżeni o rasizm

śr., 2012-10-03 19:40

Włoski duet projektantów Dolce & Gabbana został oskarżony o rasizm i gloryfikowanie handlu niewolnikami. Nie spodobały się kolczyki w kształcie głowy czarnej kobiety w turbanie, które modelki nosiły na wybiegu w Mediolanie. Oburzenie wywołały także podobne motywy nadrukowane na ich strojach.

Kolekcja mody Domenico Dolce i Stefano Gabbana na sezon wiosna-lato 2013 zdobyła pozytywne recenzje krytyków mody. „Włoski duet zabrał nas na wspaniałe wakacje na południe Włoch. To szafa naprawdę gorących ubrań” – napisała Lucinda Chambers z „Vogue’a po niedzielnym pokazie Dolce & Gabbana na Milan Fashion Week.

Jednak, gdy zdjęcia z wybiegu zaczęły krążyć w internecie, Włosi zaczęli zbierać cięgi – oskarżono ich o rasizm. Nie spodobały się plastikowe kolczyki w kształcie głowy czarnej kobiety oraz sukienki, topy i spódnice, na których również wydrukowano ten sam motyw. Krytycy zarzucili projektantom „gloryfikowanie handlu niewolnikami” i świadomy „powrót do Europy z czasów kolonializmu, gdy biały człowiek gardził innym kolorem skóry”.

„Murzynki na wzorach Dolce & Gabbana są jaskrawo pomalowane, noszą turbany na głowach i kojarzą się z podporządkowywanymi niegdyś białemu człowiekowi Afrykanami” – napisał portal Fashionista.

„Obcięta głowa Murzynki? To jest zabawowe uosobienie wyzysku” – dodał inny modowy portal, Refinery29. Zauważono także, że wszystkie z 86 modelek na pokazie w Mediolanie były białe.

Inspiracją Sycylia

Dopiero, gdy oburzenie w internecie przeniosło się do mediów, autorzy kolekcji zabrali głos. Ale nie przeprosili.

„Biżuteria przypomina ozdobną ceramikę, która często pojawia się w sycylijskich domach, restauracjach i hotelach. I jest inspirowana Maurami, którzy w X wieku byli mieszkańcami Sycylii: miejsca, które jest ojczyzną Domenico Dolce i stale pojawia się w modzie Dolce & Gabbana. Kolczyki są hołdem dla Maurów, a motywy na ubraniach symbolizują opowieści i legendy z sycylijskich miast” – projektanci na swojej stronie Swide.com wyjaśnili kulturowy i historyczny kontekst swojej inspiracji.

W historii sztuki dekoracyjnej takie motywy występują pod nazwą „blackamoors”. Przedstawiają wizerunki czarnych ludów Afryki – głównie mężczyzn – w rzeźbie, biżuterii, heraldyce, a także designie przemysłowym. Szczególnie popularne były w XVIII i XIX wieku, od Rosji po Wenecję (np. Puszkin na swoim biurku w Sankt Petersburgu trzymał figurkę nagiego Murzyna). Zaś flaga Sardynii do dziś zawiera cztery motywy z głowami Maurów.

Kolczyki i rasizm? To nie pierwszy raz

W świecie mody pierwsza wykorzystała „blackamoors” projektantka Diana Vreeland. W swojej autobiografii „DV” w 1983 roku tak napisała o motywacji stworzenia specjalnej kolekcji z motywem czarnoskórych Maurów: „Powiedziano mi, że to już nie jest w dobrym tonie nosić taką biżuterię, ale ja myślę, że jest odwrotnie – ona zasługuje na to, by ją ponownie ożywić”.

To nie pierwszy raz, gdy kolczyki były przedmiotem dyskusji o „rasizmie”. W zeszłym roku włoska edycja „Vogue’a” opublikowała sesję z czarnoskórą modelką, która nosiła duże złote kolczyki w stylizacji przypominającej „czarną niewolnicę”. Magazyn przeprosił na złe skojarzenia, których miał nie chcieć wywoływać.

Źródło: TVN24.pl

Kategorie: RSS SG bottom

„Ojczyzna jest jedna, a przez nią idziemy do Nieba”

ndz., 2012-09-30 12:05

Tak się zastanawiałem, czy aby wczoraj, na tym marszu, nie będzie się tworzyć historia? No i nie wiem w sumie, czy się tworzyła, czy nie?

Z jednej strony ta Stankiewicz, w którymś momencie, pod telewizornią reżymową, rzuciła takie hasło, że daje telewizorni 10 minut na wyjście tu, do ludzi, bo jak nie, to ludzie pójdą do telewizorni. Przyznam szczerze, że jak to usłyszałem, to mały diabełek w mojej głowie, rozchichotał się na całego i jął wybijać raciczkami na modłę egzekucyjnych werbli. Z egzekucyjnymi werblami jest tak, że długo nie wiadomo, komu one tarabanią.

Akcja okazała się kapiszonem. Ale śmiesznym przynajmniej, bo się okazało, że telewizja nie jest zainteresowana tym, że jakiś tłum ją pikietuje i próbuje się wedrzeć do środka. I to jest, proszę państwa, prawdziwie sowiecki profesjonalizm. Michniki histerycznie informowałyby świat o postępach szturmu na bramy gwiazdy śmierci, nakręcając tylko bardziej atakujących i skłaniając do jeszcze agresywniejszych zachowań. A tu- cisza. Nikt nic. Końce w wodę. Tu trzeba by z dziesięciu zdeterminowanych chłopa pod bronią, żeby się tam wedrzeć i budynek realnie opanować i utrzymać parę godzin, żeby można było w tym czasie nadawać. I tego Stankiewicz nie zrobi ze swoimi wkurwionymi emerytami. Sorry. Lepiej było nie grozić, bo się kończy równie żenująco, jak apostazja Palikota.

Tu się nam więc historia wymknęła i poleciała do głównej demonstracji. I tam historię tworzył Ojciec Inwestor.

Ale najpierw tak- zobaczcie sobie, co Wirtualna Polska wypichciła dla lemingów w roli relacji z marszu „Obudź się Polsko!”.

Takie coś.

No i ja nie wiem, o co chodzi, bo to wygląda tak, jakby Kaczyński z Rydzykiem posmarowali dobry grosz chłopcom z WP za ten materiał. Zobaczcie sobie: chłopaki z Rajdu Katyńskiego, roześmiane blond dupy na motorach, młodzi ludzie, jakieś mohery z krzyżami, ale w sumie wolność jest i każdy sobie może wyrażać się, jak mu się podoba. No i do tego pytanie, czy PiS jest alternatywą i wszyscy pytani, że owszem, że będą głosować na Jarka.

No ale to było tylko dla lemingów, tych, których zakorci, żeby linka sobie kliknąć z sg WP i materiał sobie obejrzeć. I to na leminga zadziała. Bo to jest pod niego uszyte. Brawo ten, kto to zrobił. Niezależnie od tego, dlaczego to tak zrobił i jakie miał intencje.

Historię tworzył jednak o. Rydzyk, bo dosyć umiejętnie wszedł w buty ks. Skargi. I wygłosił przemowę, w moim przekonaniu, historyczną.

Była na prawicy dyskusja odnośnie doktryny dla Polski. No to już po dyskusji, bo własnie doktryna została podana na tacy słowami tak przystępnymi, że rozumie to już chyba nawet najtępszy korwinista.

Jest doktryna i jest pokazany skuteczny, działający z sukcesem system działania.

Informacja, formacja, organizacja i akcja!

Nie ma się co dziwić, że tak go nienawidzą. Bo to jest siła w formie czystej.

Obejrzyjcie to dokładnie, całe. OK, można sobie darować ten wstęp z dialogiem z „Wesela”. Nie, że nie wnosi, wnosi, ale można sobie darować bez straty dla reszty.

Całą resztę dokładnie posłuchajcie. Każdego słowa, bo tam żadne słowo nie znalazło się przez przypadek. To, co powiedział o. Rydzyk, to niezwykle konkretny, łatwo przekładalny na rozwiązania techniczne, komunikat cywilizacyjny.

Posłuchajcie sobie podziękowań. To da wam obraz tego, jak wielkiej trzeba pracy, żeby taki marsz zorganizować. Przy czym znakomita większość za „Bóg zapłać”.

Zobaczcie, co się z tego komunikatu wyłania. Kim jest Polak w świetle tej religii? Polak jest wolnym człowiekiem, uosobieniem chrześcijanina, nad sobą ma tylko Boga i nikogo innego. To jest taki pałer, że trzeba by tu naprawdę wielu słów, żeby moc tego drobiazgowo rozebrać i pokazać.

Napisałem, że to religia. I to jest religia. Doktryną Polski nie jest żadna ideologia, żaden mroczny plan. Ojciec Inwestor mówi taką rzecz, jak w tytule, dziękując wszystkim za pomoc- wierzącym i niewierzącym, różniącym się od siebie na wszelkie sposoby:

Ojczyzna jest jedna, a przez nią idziemy do Nieba

Nie wiem, czy to jest do końca jasne? Tu się nam pojawia sacrum. I to nieliche. Polskość, jako chrześcijańskie bushido. Droga do zbawienia.

Tu nieskromnie przypomnę te moje dumanki nad turbokatolicyzmem i „monopapizmem”. Proszę sobie na to popatrzeć w tym kontekście.

I w tym wszystkim solidarność, jako nasza specyficznie słowiańska i polska cecha marynowana w katolicyzmie. Gdzie ruch Solidarność, to emanacja tej cechy. A to jest nowa jakość w dzisiejszym świecie, bo to jest organizacja społeczna o całkowicie innym charakterze niż te wszystkie postoświeceniowe mutacje „judaizmu plus wieprzowiny”*. I to jest dla układu na świecie cholernie niebezpieczne.

Oglądajcie, ludziska, Ojca inwestora i pomyślcie o tym, co on tam tak naprawdę powiedział. Jak on to powiedział, jak cały swój komunikat skonstruował.

To było przemówienie historyczne.

 

————————

*) judaizm plus wieprzowina, to oczywiście protestantyzm i wyrosłe z niego -izmy: socjalizm, komunizm, liberalizm sralizm

Kategorie: RSS SG bottom
 

 

 

 

 

wywczas
O mnie wywczas

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka