We wsi na „Świętej Warmii”, kilkanaście kilometrów od miasta wojewódzkiego, pewna żona postanowiła się wyzwolić z okowów małżeństwa. Mąż był nierokujący. Lubił wypić, choć nie to mu chyba miała za złe, bo też i ona, i reszta rodziny lubiła. Zdrowie mu nie służyło. Rak krtani, rurka w gardle i świszczący oddech nie dość, że był irytujący, to szans ani na pracę, ani na inny sposób zdobywania środków do życia nie dawał. W sezonie zbierał jagody, potem grzyby, i tyle tego było. Marzył się kobiecie chłop bardziej zdatny, ale który weźmie sobie babę z takim garbem.
Szczęściem zięć był zdatniejszy. Gardła nie suszył, a i innym zajęciem się nie brzydził. Miał też kolegę, nie mniej zdatnego od siebie. Upodobania mieli podobne, a że też pieniądz się ich nie trzymał, pili, gdzie i z kim się trafiło. Często gęsto u tej teściowej, co od świszczącego małżonka chciała się uwolnić. Kobieta flaszkę stawiała, pragnienie ich zaspokajając, więc wdzięczność jej się w zamian należała, taka żeby i jej pragnienie zaspokoić. Szczególnie że gotowa była do flaszki dołożyć całe pięćset złotych na dwóch do podziału.
Czy bardziej chodziło o wdzięczność, czy raczej pięćset złotych przeważyło, trudno powiedzieć. W każdym razie podjęli się oni rzecz załatwić bez zbędnej zwłoki. I tak wdzięczny zięć z kolegą poderżnęli teściowi to świszczące gardło ku pociesze żony (i teściowej).
Chyba nie zdążyli ich przehulać, bo na ogół nierychliwa miejscowa policja tym razem spisała się gracko i bezpośredni sprawcy zostali zamknięci w odosobnieniu prawie natychmiast. Co do szczęśliwej wdowy (trudno nazwać ją niepocieszoną) to tak jakoś pamiętam, że łagodnie i wyrozumiale została potraktowana. Zresztą i zięć z kolegą już cieszą się wolnością. Ale mniejsza o to, bo zgoła inna refleksja przywiodła mi tę historię na pamięć.
Działo się to wszystko jakieś 10 lat temu, może piętnaście (czas szybko leci). Nie było wojny, a z tego co wiem, teść nie był Żydem ani żadną inną mniejszością. Nie stała za tym żadna ideologia, żadne zgoła -izmy. To marne pięćset złotych okazało się wystarczająco godziwą zapłatą. Po dwieście pięćdziesiąt na głowę. Czy, gdyby rzecz się działa w innym czas – kiedy za głupi i nie wymagający żadnych zachodów donos można było dostać – a choćby i tylko flaszkę, ostałby się w tej wsi choć jeden taki, za jakiego należała się ta flaszka? Czy to musiał być Żyd? Czy to mogło mieć jakiekolwiek znaczenie, kto miałby to być? To mógł być przecież i mąż, i teść, i pewnie też ojciec. Ktokolwiek.
Dorabianie (bo tak, to jest w ogromnej większości, jeśli nie wręcz w całości, dorabianie) ideologii antysemityzmu do najniższych instynktów kreatur zdolnych do dosłownie wszystkiego za parę groszy, jest moim zdaniem ogromnym nadużyciem. Ludzie pozbawieni moralności, wynaturzeni, są w każdym miejscu i w każdym czasie. Różnica jest taka, że w sytuacji uporządkowanej, kiedy obowiązują normy egzekwowane przez prawo, tacy ludzie mają ograniczone pole działania. Muszą się liczyć z karą. Kiedy za czyny najbardziej ohydne i niemoralne czeka na nich nagroda, nie muszą się krępować. Pozwalają grać swoim prymitywnym instynktom z całą swobodą.
To nie oni jednak są reprezentacją ogółu i ten ogół ma prawo w zdrowym odruchu bronić się przed nimi, piętnować ich i karać. To dlatego były wykonywane wyroki konspiracyjnych sądów na zdrajcach, agentach i szmalcownikach. Próby odwrócenia sytuacji, ukazania nie tylko przez liczne żydowskie środowiska, ale wręcz przez oficjalną reprezentację żydowskiego narodu takich wyrzutków jako reprezentacji narodu polskiego, jest nadużyciem, i to nadużyciem haniebnym.