Xylomena Xylomena
766
BLOG

Co najlepszego można zrobić dla zdrowia i sprawności

Xylomena Xylomena Moda i uroda Obserwuj temat Obserwuj notkę 7

Podejścia do ciała trudno nie wartościować, na złe i dobre (właściwe – niewłaściwe), nawet kiedy przyglądać się cudzemu, a nie własnemu. Bo wiadomo, że co rzutuje na samopoczucie,  kondycję, psychikę, to tak, czy inaczej będzie też oddziaływać na otoczenie, relacje danej osoby z ludźmi. Ale co to jest podejście idealne do ciała, jak się objawia? Teoretycznie takie, że już nic do skrytykowania nie ma, a za wzór idealny obrać je sobie można. Czy do znalezienia, wypatrzenia?
Z obserwacji na pewno nie podoba mi się, ani podejście do swojego ciała jak do niewolnika, ani jak do pana.
Jak niewolnika traktują je wszyscy zajeżdżający je, bo moje-moje, i mogę. Tych dewizą jest – tyle mojego, co ze swego ciała wyduszę i nikt mnie za to nie osądzi, bo samotnie będę w nim umierać, a nie z wami. Tym łatwo się je wystawia na wszelkie tortury i zaniedbania, wedle zachcianek – zapijanie alkoholem, niesypianie/niedosypianie, ohydne żarcie, czy w ogóle obżarstwo, jakieś prochy, narkotyki, bezruch/bezczynność, albo forsowanie wysiłku, izolacja od światła słonecznego i powietrza, warunki ekstremalne, niebezpieczeństwa, ciało jako zabawka, tablica rysunkowa lub do farbowania itp. itd.  Szybkość zabijania proporcjonalna do żądzy posiadania. 
Ich przeciwieństwem – a niczym piękniejszym, czy zdrowszym na umyśle -  jawią mi  się wszyscy pokładający nadzieję w ciele jako zbawcy, który przeniesie ich do nie wiadomo jakich stanów, da im żyć długo i w samym zdrowiu, a najlepiej w ogóle nie zestarzeć się i nie umrzeć.  Często to ci pierwsi, tylko tacy odmienieni o 180 stopni po otarciu o śmierć, czy tylko dojściu do wieku średniego, że już świata nie chcą widzieć poza swoją fizyczną doskonałością, dążeniem do niej. 
Aczkolwiek troskę o ciało uważam za coś zupełnie właściwego, dobrego, tak jak niedbałość, znęcanie się nad nim, za coś nagannego, złego. I też w zupełnie społecznym kontekście, a nie tylko dla siebie. Troska skutkuje otwarciem na ludzi, bo podzielaniem też troski o ciała innych, czujniejszym zauważaniem ich niedostatków. I to proporcjonalnie do zdrowia, niczym wchodzenie sumienia na coraz wyższe obroty, w poczucie zobowiązania wobec innych pod tym względem (pod innym z powodu innych sprawności). Szukasz pomocy, zwróć się do zdrowego, bo tylko ten ci nie odmówi bez zadręczania się i udzieli jej z serca. Tylko ten ma zdrowy odruch pomagania, a chorzy czują z niego zwolnieni, odchudzeni z obowiązków wobec ludzi proporcjonalnie do choroby (stąd nawet niejeden lubi się w nią wpędzać i przymulać swoje myślenie o innych; znosić ją). 
Natomiast kult ciała skutkuje przeciwnie - alienacją. Skradającą się najczęściej stopniowo, bo w przeświadczeniu, że ja się tylko troszczę. Dopiero za chwilę z dodatkami – ale uformujmy jakąś grupkę, jakiś ruch dla odznaczenia, że to ja czymś obdzielam, albo przynajmniej nazwę dla diety, którą stosuję, moje imię dla treningu w taki, a nie inny sposób, zdrowego wypoczynku, rozkładu dnia, dla kompozycji ziółek, suplementów, składu dania lub całej książki kucharskiej, czy też o tym moim zdrowiu w ogólności. Bo przecież da to rozmach, który przetrwa moje sumienie, moje życie i z samego faktu nośności ponad mną rozmnoży pożytek, stworzy naukę, o której się dowiedzą i ci co o nią proszą i nie. Zwolenników, przeciwników, mierzenia, ustalania, nowe idee. Ale dzielenia czym? W tym problem, że już tylko widzialnością pod pretekstem troski. I chociaż to się może wydawać nie wiadomo jak mądre, żeby ludzi złaknionych idoli skupiać wokół sprawy tak zacnej jak zdrowie, sprawność, samopoczucie i wszystko co najlepsze z troski o ciało wynikać powinno. Tak lepsze w morzu treści bezwartościowych podawanych do interesowania się. To jest tylko zazdrościorodne, bez powstania prawdziwej wdzięczności, która mogłaby być poniesiona dalej, bo ani to pomaganie osobiste, ani bez odpłaty, skoro jak nie w zyskach materialnych wprost, to przez rozsławianie/popularyzację, która do nich się sprowadza. 
A gdy już wystąpi rywalizacja o ową widzialność, pozycję i podważanie jej, podważanie wszystkiego co się podało, czy też dokładnie – za podane przez siebie miało, to nie wiadomo kiedy powstaje skorupka z niechęci do ludzi, z zawodu nimi. Jałowe spory o racje, które  wartościowymi racjami w ogóle nie są, z powodu bronienia nimi siebie i już tylko siebie.
Ponieważ z prawdą tzw. obiektywną w sprawie ciała, to jest tak jak z opisowym tłumaczeniem miłości, albo obrazkowym. Pokaż zbliżenia ludzi, a nawet jakąś ofiarność, tym, których to nie dotyczy, którzy nie uczestniczą w tym własnymi doświadczeniami z konkretnymi ludźmi, z danymi ludźmi - tymi, a nie innymi, a wyjdzie z tego tylko filmik, mogący wpływać na odczucia wprost przeciwnie (szczególnie bez doświadczeń choćby analogicznych), niż stałoby się to w rzeczywistości.  Może wyjść nawet tylko pornos blokujący własny potencjał oglądającego na całe życie. Blokujący wszystko co w nim dobre, dawcze, unieszczęśliwiający i w opozycji do troski o ciało i zdrowie.
Tak człowiek, który z mówcy sumieniem przeobraził się w mówcę rozumem, kończy swój byt prawdziwie społeczny, bo jego świat staje się bezludną wyspą z ludźmi - a to bezrozumnymi, którym musi coś klarować, a to niezrozumiałymi od nawijania w swoich sprawach (co na jedno wychodzi pod względem wypalenia się potrzeby pomagania na rzecz walki o swoje znaczenie).
Złoty środek w podejściu do swojego ciała – taki owocujący tylko dobrze dla siebie i innych – zdaje się być czymś bardzo trudnym do uchwycenia i łatwym do zgubienia, póki tego ciała.  Im bardziej chciałoby się go rozpoznawać w sobie tryskającym zdrowiem, optymizmem i witalnością, jakimś wielkim zadowoleniem z siebie i ludzi,   które się pamięta z dzieciństwa, czy snów lub tylko przeczuwa (widzi u innych?), że może/powinno istnieć, tym łatwiej potknąć się o własną zapobiegliwość o nie. Rozum. Gorliwe wyłapywanie tych wszystkich wiedz o ciele, w których chaosie jest się w końcu splątanym i pewnym już tylko tego, że się nic nie wie w tym względzie bez wątpienia, skutkuje nawet zatruciem troską o siebie, bo z takich zmartwień zdrowia nie da się utrzymać żadnym cudem.  Człowiek może sobie selekcjonować i udoskonalać wszystko na zewnątrz przed przyjęciem do ust - że będzie to sama ekologia i natura z najdoskonalszym nasłonecznieniem i bez chorób, w przemyślanych proporcjach i składach, w odstępach mających optymalizować apetyt i wysokie obroty układu trawiennego, z codzienną lewatywką, żeby być nosicielem samej świeżości bez toksyn rozkładu pokarmu, łącznie z jakimś strukturyzowaniem wody, by ona jak najszybciej i najgęściej przenikała komórki ciała - a wielki elektromagnes, którym jest się samemu, ustrukturyzuje to i tak po swojemu, według własnego mechanizmu, że nawet może to wszystko zamienić w trutkę na szczury; tak jak potrafi też uzdatniać - łączyć i budować, odpoczywać i regenerować, burzyć i odrzucać zbędne.  
I w gruncie rzeczy to wszystko każdy wie sam, w oparciu o znajomość siebie - kiedy nie myśli o ciele i czuje się świetnie, ma siły, a kiedy zabiega o nie i niczego to nie poprawia na lepsze. Nie trzeba mieć stada dzieci, żeby to widzieć, że wspólna dieta i tryb życia, to i tak różnorodne oddziaływania/skutki, łącznie z tymi wizualnymi, że ten będzie tęgi, a ten szczupły, ten zasmarkany, a ten ze sraczką. Bo nigdy nie liczyło się to, czym się człowiek napycha i ile kilometrów na rowerku spędza, czy innym basenie obowiązkowym, a tylko, co po sobie zostawia; kto go obchodzi i czy w ogóle jeszcze ktokolwiek poza samym sobą.
Czy to źle? Nic lepszego wyobrazić sobie nie mogę.

Xylomena
O mnie Xylomena

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości