Zbyszek Zbyszek
170
BLOG

Samoobrona :)

Zbyszek Zbyszek Kultura Obserwuj notkę 1

Płuca pracowały jak miech. Bose stopy odbijały się od śniegu. Raz, dwa, raz, dwa. Dalej. Zima. Białe ulice, place, ludzie gdzieś obok. Głowy i ramiona kolegów przede mną i za mną, w grupie raźniej. Zakręt. Nie czuje się chłodu. Uwaga jest skupiona do maksimum, bo cała sytuacja nie jest komfortowa. Potem powrót na salę gimnastyczną. - Junbi... - podaje prowadzący. Przyjechał z dalekiego kraju. Ma skośne oczy i tobok obszyty czarną lamówką.

Pierwszym dotkliwym doświadczeniem chłopaka nie jest czułość, miłość, ani pokojowe współistnienie. To wszystko jest sfera dzieciństwa, doświadczenie dziecka, o ile oczywiście miało to bezmierne szczęście, że jego matka, objęła go tym, co tworzy cały świat, co wyłania i utrzymuje w każdej nanosekundzie istniejącą rzeczywistość - miłością. Ale potem, po dzieciństwie zaczynamy konfrontować się ze światem. Właśnie tak, konfrontować się. Przynajmniej tak było, dawniej. Nie wiem jak teraz, bo z tego co słyszę, to złowrogie siły wzięły się za usuwanie tej naturalnej, życiowej konfrontacji, tworząc, w jej miejsce nową postawę  przewrotną, sprowadzającą się do posłuszeństwa i spolegliwości wobec siły.

Więc nie miał racji Jean Jack Ruseau. Życie w stanie natury, to nie jest piękna baśń, zniszczona przez cywilizację i kulturę. Natura to zmaganie i walka. I każde dziecko płci męskiej, chcąc nie chcąc, tego doświadczało. W szkole nie było różowo. Kluczowe było - nie ustępować. To zupełnie fundamentalna zasada. Nie wolno tego czynić. Cena? Za żadną cenę.


- Hoop - brzmiała komenda. - Wcale jej nie rozumiałem na płaszczyźnie intelektu. Te gardłowe polecenia nie były z naszego języka, ale docierały zupełnie bezpośrednio. Do mięśni, ścięgien, ciała. Jakby całkiem z pominięciem umysłu. Umysł - tak, wydaje się to nie do uwierzenia - czasem zawadza. Może nawet nie czasem? Umysł może stać się naszym wrogiem. Przeciwnikiem, który nas będzie upokarzał, zamęczał, dręczył, odbierał chęć życia...

Znów komenda. Każdy następny wysiłek bardziej ekstremalny. Bieganie z kolegą na plecach? Proszę bardzo. Skakanie po brzuchach. Dalej nie ważne. Bo słowa są nie ważne. Bo dociera się do przestrzeni, gdzie ich nie ma. Gdzie zaczyna się "wolność długodystansowca".

Pytanie - Dlaczego to robiliśmy? Bo. Bo... Oglądaliście ten film z Brucem Lee? No właśnie. Ale też dlatego, że życie to konflikt i do niego trzeba się przygotować. Życie mazgajskie, kundelskie, jakie dzisiaj wydaje się być doceniane, nie było wówczas w poważaniu.

Więc potrzebujmy... siły. Zdolności. Odporności. Inaczej, fala agresji i zła, nas zaleje. To podstawowa nauka dorastającego chłopaka, znów dodam... dawniej. Ale pewnie i dzisiaj. Nie dorastamy wystarczająco. Nigdy. Ale próbujemy. Zaczynamy... - trenować. A to - wielka nauka.


- I zwróćmy kochani uwagę na karate i inne tak zwane wschodnie sztuki walki - natchnionym, perswazyjnym tonem, ksiądz prowadził nauczanie. - Jakie zło czai się w tych sztukach - kontynuował.


Diabeł pewnie w każdej z nich. W każdym treningu, geście. Szczególnie w medytacji. Ta medytacja to ciekawa sprawa. No bo zasuwasz szybciej, coraz szybciej. Robisz kolejne serie powtórzeń. Dyscyplina i plan. I nagle dziura. Brak. Przerwa. Cisza. Jak makiem zasiał.

Medytacja w ogóle nie była określona. To był po prostu czas bez wypełnienia. I może taki czas też jest potrzebny. Potrzebny wręcz rozpaczliwie - właśnie współczesnemu człowiekowi. Przestrzeń, której nic nie wypełnia. W miejsce czasu, wypełnionego przez wszystko. Siedziało się na podłodze. Była twarda. Niewygodna. Nie miało to żadnego znaczenia. Bo nie było tego, kto nadaje znaczenia.


Samoobrona uczy kilku rzeczy. Tu mam na myśli realne, czasem wieloletnie treningi, a nie gówniany biznesik, uczący pań w dwa tygodnie bronić się przed napastnikiem w windzie za pomocą ciosu karate lub chwytu "dżudżitsu". Uczy przede wszystkim pokory. Bo brutalnie poznaje człowiek własną słabość, własne ograniczenia. Dowiaduje się, że zawsze znajdzie się silniejszy od niego. Że nigdy nie można być pewnym wygranej. Że każde podniesienie swoich zdolności, okupione być musi morzem potu, bólu, rzędem godzin, dni, tygodni wysiłku.

Więc - przynajmniej w większości przypadków - to jest ewolucja. Od pragnienia siły, by dominować, do uzyskania pokory, by nie wchodzić w konflikty lekkomyślnie. Owszem, są tacy, których taki trening wbija w pychę. Ale to głupota. Jakaś wada prenatalna, zakodowany w psychice błąd, który prędzej czy później doprowadzi do tragedii tych, co tak czują lub innych ludzi.

Żeby się bronić przed innymi, trzeba się wziąć za bary, wstąpić w szranki, zacząć walkę z największym swoim przeciwnikiem. Z samym sobą. Luke Skywalker, wchodząc w mrok, by skonfrontować się z ostatecznym wrogiem spotkał... siebie. Ta wiedza jeśli pozostaje w warstwie słów czy obrazów, nic człowiekowi nie przynosi. Dopiero gdy się pojawia w formie bezpośredniego doświadczenia, jest oświecająca.

Musimy zaczynać od siebie. To, co mamy. Czym jesteśmy. Całe nasze ja, z zespołem myśli, uczuć, emocji, mięśni, reakcji i zdolności, to jest przestrzeń do formowania, a nie bóstwo do składania mu ofiar w samouwielbieniu, w samozapatrzeniu. Jeśli człowiek chce podnieść swoje zdolności do samoobrony, to najpierw musi narzuć sobie dyscyplinę, musi stanąć wobec samego siebie, tego, co za siebie uważał. Musi sam, sobie nałożyć ograniczenia i przymus. By potem mieć więcej wolności i zdolność do postawy wyprostowanej, a nie ustawicznie pochylonej.


Dzisiejszy świat... - jaki tam znowuż świat? - to ludzie, jedni psychopaci na szczytach, szaleni z chciwości, by mieć, wszystko łącznie z sobą, inni mniejszego kalibru, ale też żądni panowania, więc ci wszyscy, ujmowani jako świat, robią wszystko, by nam odebrać zdolność do samoobrony. Człowiek ma być infantylny i sfeminizowany. Ma być wielkim dzieckiem, podążającym za swoimi impulsami. Czułym na każde zagrożenie i ból. Bezradnym i stale potrzebującym opieki i ochrony. Od rządu. Od ekspertów. Od silniejszych, którzy "wiedzą i mogą".

Jedna z wojen prowadzona przez amerykańskie towarzystwo psychologiczne toczona jest przeciw... męskości. Niekończąca się "Amazonka pieniędzy" dla feminizmu. Nawet hierarchia kościelna od lat feminizuje wiernych. - Zło dobrem zwyciężaj - pobrzmiewali pasterze, przekazując wymóg braku odpowiedzi na zło, w postaci użycia siły. Utożsamiali, tak samo jak lewicujący postępowcy, siłę i jej stosowanie ze złem właśnie. Może tak mówili z troski o ludzi, z wiedzy, że zagraża im taka siła, która ich zniszczy?

Stąd, z tych tendencji i procesów, to zawzięte, nonsensownej natury, potępianie klapsa, formowane przy użyciu kłamliwej identyfikacji, że klaps to - bicie dziecka. Propagowane przy równoczesnej apoteozie egoizmu dorosłych, w szczególności kierowanej do kobiet, sprawiającej, że dziecko otrzymuje bardziej krzywdzące je razy, w postaci braku dojrzałej miłości, uwagi, akceptacji, bo mama, bo tata, też ma "swoje prawa" do samorealizacji, do zaspokajania siebie. Gówno prawda. Nie ma. Dziecko, gdy przychodzi na świat, te "prawa dorosłych" wrzuca do kosza. Chyba, że... chcemy żyć dla siebie, ale religia, kultura i cywilizacja, odradza takie strategie.


Więc może pora wrócić do paradygmatu samoobrony. Do tych dwóch wielkich jej odniesień, pokory i wymogu zmagania z samym sobą. Wszystkich nie pokonamy. Staniemy być może wobec sił i przeciwników, którzy będą mocniejsi. Ale wtedy, tak wysoko, jak wcześniej nisko daliśmy radę ugiąć siebie, podniesiemy głowę i staniemy wyprostowani. I będziemy tak stać na swoich warunkach. Ze spokojem. Nie w skamleniu i ucieczce. Nie z białą flagą zgłaszającą poddaństwo. "My way" - taką piosenkę śpiewał Frank Sinatra.


Z tego właśnie, z takiego osobistego wysiłku, z takich dążeń rodzi się... wolność. Najpierw jednostkowa. Potem, jeśli więcej, jeśli zazębiać się będą takie wysiłki, to grupowa. Bo wolność i dobro, nie są stanami natury. Stanem natury jest walka. Rousseau plótł od rzeczy, bo sam nie miał kontaktu z naturą, tylko z kulturą. Wolność to owoc. Wysiłku i walki. Cywilizacja i kultura to nie jest raj, słoneczna kraina wśród szczęśliwego lasu, gdzie patki śpiewają, gdzie wszystko człowiekowi sprzyja, tak iż może jak dziecko, być szczęśliwy. To jest wypracowana w pocie czoła rzeczywistość, którą trzeba chronić, która ulega stałej erozji, wskutek lenistwa i głupoty.

"Gdy byłem dzieckiem, mówiłem jak dziecko, czułem jak dziecko, myślałem jak dziecko. Kiedy zaś stałem się mężem, wyzbyłem się tego, co dziecięce" - (źródło). Więc cywilizacja, wolność społeczna i jednostkowa, jest jak latarnia na skale, wciąż miota o nią swe wściekłe fale morze natury. Ale światło z niej panuje nad ciemnościami, bo usytuowane jest na fundamencie, bo utwierdzone jest znojem wysiłku i pracy ludzi.

Ostatecznie - to w pewnym odróżnieniu od kulturowej tradycji wschodu - na czymś się człowiek jednak musi oprzeć, na czymś te kamienie latarni morskiej ustawić, umocować, poukładać jeden na drugim, by na końcu - zapalić światło. Tym fundamentem, jest to, co spotyka go u początku. To słowa matki, gdy nas jeszcze nie było na świecie, ale już byliśmy w niej, a ona mówiła do nas bezsłownie, swoją miłością. I sama Miłość, gdy matka jeszcze nic nie wiedziała, ani przyszły ojciec nie wiedział, ale ona - Miłość - sprawiała, że powstawało nowe życie, unikalne, jedyne - "my / ja / ty".

Więc to jest fundament. Nie jesteśmy sami. Mamy na czym stanąć.

Ta Miłość, kiedyś, tak przynajmniej wierzę, stała się właśnie małym dzieckiem. Malusieńki - o Nim śpiewamy. Ale potem nie był malusieńki. - Nie płaczcie nade mną - mówił torturowany, idąc na śmierć. Upadał i podnosił się. Nie skamlał. Nie prosił o łaskę. Nie przeklinał. W końcu zawisł. Wysoko. I ze względu na Niego właśnie, Jego samego też wybierając jako tę skałę, na której radził by budować dom, możemy zacząć nasz "trening samoobrony". Łatwo i przyjemnie nie będzie. Ale stręczona nam przez Nich alternatywa jest jeszcze mniej zachęcająca. Trenujmy!



Zbyszek
O mnie Zbyszek

http://camino.zbyszeks.pl/  Kopia twoich tekstów: http://blog.zbyszeks.pl/2068/kopia-bezpieczenstwa-salon24-pl/

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura