Zbyszek Zbyszek
159
BLOG

O tym jak ksiądz w dobrej wierze, wszystko poplątał w niedzielnym kazaniu

Zbyszek Zbyszek Społeczeństwo Obserwuj notkę 4

"Jeśli ktoś przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i siebie samego, nie może być moim uczniem. Kto nie dźwiga swego krzyża, a idzie za Mną, ten nie może być moim uczniem".

- Oczywiście drodzy bracia i siostry  nie chodzi o to, żeby nienawidzić swoich najbliższych. Chodzi o to, żeby nie kochać ich bardziej niż Pana Boga - słusznie rozpoczął kazanie ksiądz proboszcz.

Więc odetchnęliśmy z ulgą. Można i należy kochać swoją żonę i dzieci, braci i siostry, tylko Pana Boga, Jezusa Chrystusa bardziej. Pytanie czy rzeczywiście słuchacze, my, kochają Pana Boga bardziej. Niż ukochaną osobę, bliską sobie.

Potem było o tym, że powinniśmy się kierować miłością i o tym, że nie można zmuszać do miłości. O tym, że do kościoła przychodzimy przecież z miłości. Że jak zechce się kogoś przymuszać, to uzyskuje się efekt odwrotny, efekt buntu, niechęci. Że należy własnym przykładem pociągać ludzi do tego, aby się zachwycili Panem Bogiem, pokochali Go i dlatego poszli do kościoła.

Z mojego doświadczenia życiowego wynika, że owszem, nawracanie jest dobre, gdy wynika z przykładu życia. Na tym zresztą bazuje ogromna kampania antykatolicka rozpętana w całym świecie, bo pokazuje przykłady życia dostojników kościoła, które właśnie od religii i od Pana Boga głoszonego przez nich, odrzucają na wiele kilometrów.

Jednak najistotniejszy wydaje mi się błąd polegający na tezie, że do kościoła powinniśmy chodzić z miłości,, a nie z przymusu. Że wtedy jest dobrze i tak, jak powinno być. Ja sądzę, że jest dokładnie odwrotnie. To nie miłość powoduje praktykę religijną, tylko praktyka religijna prowadzi do wykreowania miłości.

Czytanie niedzielne wyraźnie wskazuje, że ze względu na Boga człowiek ma mieć w nienawiści samego siebie. Ale co to znaczy? To znaczy, że nie ma służyć własnym odczuciom i czuciom. Że jego impulsy i emocje, nie są ważne? Że to, co jest celem i istotą, bierze się z zewnątrz niego, z Boga. Że siebie powinien w tej drodze zostawić, bo... jesteśmy tylko maszynami. Maszynami zdolnymi do dostrajania się. Do dobrego i złego. Do korzystnych i niekorzystnych źródeł funkcjonowania.

Więc to jest odwrotnie. To dyscyplina i wola człowieka jest na pierwszym miejscu i kościół katolicki poprawnie odczytał tę normalną, psychologiczną, ale i duchową rzeczywistość. My swoim działaniem i czynami "gramy role" i poprzez owo "granie ról" stajemy się tym, czym owe role są. Nawiązuje do tego wątek Christine z Westworld, która odgrywając rolę Hale zaczyna się nią stawać. "Fake it, till  you make it" - "Naśladuj to, aż tym się staniesz" - podpowiada angielskie przysłowie. Zaskakujące bywają efekty terapii rodzinnych polegających właśnie na odgrywaniu ról. To nie w nas, gdzieś głęboko istnieje prawda o nas. My tę prawdę kreujemy swoim życiem i postępowaniem. Dlatego, kto ze względu na Boga, nie ma w nienawiści samego siebie" nie może być Jego uczniem, no bo jak?

Stąd najpierw są decyzje oraz dyscyplina w ich wykonywaniu. Możemy być wolni w ten sposób, że służymy swoim odczuciom i impulsom albo możemy być wolni tak, że służymy naszej wolni i rozumnie podjętym wyborom. Chodzenie z miłości, to ten pierwszy rodzaj postaw. Mam odczucie, to zachowuję się zgodnie z nim. Chodzenie z obowiązku, to ten drugi rodzaj zachowania, zdecydowałem, wybrałem, to chodzę. A miłość, jeśli to robię właściwie, staje się owocem wysiłku, decyzji, podjętej drogi. Miłość jest na końcu, miłość jest skarbem, miłość jest efektem zachowań. W perspektywie księdza odwrotnie, miłość jest na początku, miłość jest przyczyną zachowań, finałem jest bycie w kościele.


Zbyszek
O mnie Zbyszek

http://camino.zbyszeks.pl/  Kopia twoich tekstów: http://blog.zbyszeks.pl/2068/kopia-bezpieczenstwa-salon24-pl/

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (4)

Inne tematy w dziale Społeczeństwo