1. Ranek.
2. Palma przy drodze.
3. Wśród zakupów taki kartofel. Głosowaliśmy, co z nim zrobić :)
Wszystko co dobre, kończy się. Choć tego nie chcemy. 116 dnia szlak Camino odchodził od Atlantyku i zmierzał w głąb Galicji, hiszpańskiej prowincji o bliskiej Polakom nazwie. Hiszpanie nie mogli uwierzyć, ze w Polsce jest rejon określany też jako "Galicja". W sumie to nie wiem dlaczego, bo "Galicja" jest do Galów, czyli Celtów, a u nas chyba nie mieszkali.
Ponieważ byłem pielgrzymem indywidualnym, a ponadto Polakiem, no i sobą, to nie poszedłem tak jak szlak nakazywał. Za bardzo zżyłem się z moim wielkim niebieskim przyjacielem, żeby go zostawiać od tak... bo niby jakiś Hiszpan w ten sposób szlak wyznaczył. Co on tam wie o Polakach?
Poszedłem więc po swojemu, dalej wybrzeżem, wzdłuż Atlantyku, by jeszcze nacieszyć się jego nieskończonością, barwą, brakiem granic. Dopiero w San Cosme musiałem odbić na południe w stronę Mondonedo i szlaku Camino.
Tego dnia odpoczywałem jeden raz, 10 minut przed San Cosme, gdzie w markecie kupiłem arbuza i jadłem go, krojąc scyzorykiem. Poza tym, 36 kilometrów bez żadnej przerwy. W Mondonedo Justyna i Staszek, dwa jasne punkty w mojej pielgrzymce. Zrobiliśmy zakupy i zrobiliśmy obiad.
---------------------------------
Album zdjęć z tego dnia(link zewnętrzny).
Całość relacji w książce(link zewnętrzny) dostępnej w wydawnictwie Gaudium(link zewnętrzny):
Komentarze