Zbyszko Boruc Zbyszko Boruc
257
BLOG

Sprawiedliwość po rzymsku w sosie ulpianowskim

Zbyszko Boruc Zbyszko Boruc Prawo Obserwuj temat Obserwuj notkę 5

Sprawiedliwość to pojęcie z gatunku trudnych. Trochę tak jak dobro albo mądrość. Terminy trudne, bo ich definicje wzbudzają wątpliwości i każda poddaje się stosunkowo łatwo „uelastycznianiu”, czyli interpretacji, czyli rodzi wątpliwości, co do zakresu obowiązywania. Dzięki swojemu epokowemu spostrzeżeniu o mądrości i dobru (tutaj) wpisałem się w poczet mężów owe definicje tworzących, więc postanowiłem pochylić się nad myślą jednego z mych poprzedników na tym polu, niejakiego Ulpiana, prawnika rzymskiego, który gdzieś tak na przełomie drugiego i trzeciego wieku wyłożył rozumienie sprawiedliwości krótko i treściwie: „oddawanie każdemu, co mu się należy”.

To klasyczne sformułowanie jest przez wielu uznawane za wzorowe i ja też uznaję je za absolutnie genialne. Poznałem je wiele lat temu, wielokrotnie się z nim mierzyłem, badając jego podatność na obróbkę i wciąż nie znalazłem lepszej definicji. Nie oznacza to, że nie można dać sobie z nią rady uznając za spełnioną w wielce karkołomnych przypadkach, gdzie, jako żywo, spełniona nie jest. W pierwszym rzędzie aż się prosi, by przywołać różne sprawiedliwości „poszerzone” (nazwijmy je „przymiotnikowymi)”: społeczna, socjalistyczna, klasowa, demokratyczna, dziejowa,... Nie wyczerpałem pewnie zasobu owych sprawiedliwości po faceliftingu, ale wszystkie one mają jeden wspólny mianownik: nie są sprawiedliwościami w rozumieniu ulpianowskim.

Ujęcie rzymskiego jurysty jest bardzo silne. Tak uważam. Swą potęgę ujawnia choćby w temacie tak fundamentalnym jak własność. Zwłaszcza, nie bójmy się tego słowa, własność prywatna; mam coś co uczciwie nabyłem, więc w oczywisty sposób mi się to należy – i to jest sprawiedliwe.

Zbadajmy je w sytuacji bardziej złożonej; jest sobie ktoś biedny – co by to nie miało znaczyć – i przychodzi ktoś bogaty i mówi: pomyślałem, że tobie, biednemu, przydałaby się walizeczka banknotów studolarowych. Proszę, oto ona, weź ją i nakarm swoje głodne dzieci.

Czy takie darowanie sporej kwoty jest sprawiedliwe? Ha, myślę, że akurat w tym miejscu pytanie takie nie jest dobrze postawione, bo trudno poddawać testowi na sprawiedliwość akt woli kogoś, kto rozporządza swą własnością. Ale, ale, czy sprawiedliwe jest, że walizkę otrzyma ten, a nie inny ? Ulpian spyta: czy mu się należy? Owszem, należy mu się - zgodnie z wolą ofiarodawcy, tak jak należałaby  mu się wygrana w loterii (bo też walizeczka to rodzaj takiej wygranej). Należy się, bo z własnej woli jeden człowiek dał coś drugiemu, coś czym miał prawo dowolnie dysponować – nie ma tu niesprawiedliwości.

No tak, ale dlaczego akurat dostał ten, a nie inny, może bardziej potrzebujący? Dlaczego tak dużo? Może lepiej rozdzielić między wielu potrzebujących? I tu znowu geniusz Ulpianowskiego ujęcia: nie pytamy o to czy rozważnie, roztropnie, miłosiernie - to inne kategorie. Tak jak nie rozważamy, czy sprawiedliwe jest, że ktoś jest mądry i piękny, a drugi nie, albo że ktoś miał pecha i piorun spalił mu dom. Szczęście, pech, dopust Boży to nie są pojęcia rozpatrywane w porządku sprawiedliwości – wiem, że to bolesne, ale tak jest, czy nam się to podoba, czy nie. Pytamy o sprawiedliwość i ona nie doznała uszczerbku.

Pominąłem – świadomie – jeden parametr. Pojawił się, trochę zamaskowany, przy pytaniu o ewentualny podział studolarówek. Równość. O, to dopiero hasło co się zowie. Wrażliwcy społeczni bardzo chętnie utożsamiają ją ze sprawiedliwością właśnie: sprawiedliwie to równo. Nie chcę się tu znęcać nad tą brednią i wiem, wiem, społecznie wrażliwi nie są (przynajmniej nie wszyscy)  takimi prostakami, co to by chcieli tak dosłownie po równo; ich tylko boli rozwarstwienie, rażące nierówności, wykluczenie - ich boli niesprawiedliwość… społeczna. Dlatego – argumentują - należy dawać „biednym”:  bo to nie ich wina, bo nie mieli szansy, bo mają prawo do tego i owego, bo… im się należy. Należy się! Czyli – Ulpian najwyraźniej potwierdza – będzie sprawiedliwie.

Czy na pewno? Odpowiadając posłużę się logiką nie wprost, bo – co poczytuję sobie za małe odkrycie – wydaje się ona bardziej obrazowa przy zmaganiach z logiką wyrównywaczy. Otóż jeśli sprawiedliwe jest oddanie komuś tego, co mu się należy, to niesprawiedliwe będzie odebranie mu tego – to chyba spójne rozumowanie? Cóż to ma do równości społecznej? Ano, skoro w społeczeństwie jest grupa obywateli, którym coś się należy, to skądś się to coś musi wziąć. Bierze się od innych, takich którzy to coś mają, a to znaczy - zakładając, że mówimy o uczciwych obywatelach - że spełniają oni kryterium sprawiedliwości. I oto niesprawiedliwość  jako żywo: odebrać im mamy coś, co im się należy.

Czyżby sprzeczność? A i owszem: jednym się niby należy, ale by tak rozumianą „sprawiedliwość” zrealizować trzeba odebrać innym w akcie niesprawiedliwości. Ponieważ niesprawiedliwość wykazaliśmy po ulpianowsku, więc coś jest nie tak z tym „należy się”. I tu dochodzimy do kwintesencji takiej społecznej „sprawiedliwości”. Należy się otóż rzekomo. To po prostu nieadekwatne określenie – możemy ubolewać, że nie mają, życzyć im zamożności i rozważać, jak by to było fajnie gdyby mieli, ale pomysł, by ich uszczęśliwić, nie może być budowany na niesprawiedliwości. Chyba że przyznamy uczciwie: zawieszamy sprawiedliwość na kołku i wyrównujemy, sprawiedliwość musi ustąpić równości.

Mało kto ma odwagę przyznać wprost, że oręduje za takim konceptem. Czy ktoś powie: nie jestem za sprawiedliwością? Powie inaczej, najlepiej przy okazji nasładzając się i uwznioślając odrobinę. Dlatego tak ochoczo przyjęto pomysł dookreślenia pojęcia sprawiedliwości, dlatego przeszło ono ewolucję „wzbogacającą” i wypączkowało. Dlatego proste prawdy są pomijane, jako rzekomo zbyt proste, nie odpowiadające skomplikowanej naturze świata. Dlatego nie przekonam wrażliwców, co to szukają jednostek i grup społecznych do obdarowania w imię „należenia się”. Nie ma do nich dostępu prosta prawda o tym, że jeśli ktoś ma obligatoryjnie coś dostać, to niestety - cóż za niedogodność - trzeba znaleźć przymusowego dawcę dóbr. Przyznanie, że trzeba się zachować niesprawiedliwie, trzeba ukraść, zawsze zakrzyczane jest arbitralnym, acz cokolwiek niekonkretnym „ale to nie tak, to bardziej skomplikowane, coś trzeba przecież zrobić”.

Pamiętajmy o Ulpianie, nie bójmy się prostoty: Sprawiedliwość to stała i wieczna wola oddawania każdemu tego, co mu się należy. Zasady prawa są takie: żyć uczciwie, nie szkodzić drugiemu, oddać każdemu, co mu się należy. Albo jeszcze silniej: Tak, tak; nie, nie. A co nadto jest, od Złego pochodzi.

Zupełnie nie rozumiem świata i chyba to napędza moją chęć, by się tym podzielić z innymi. Nie rozumiem świata, ale staram się go fotografować - zapraszam: Zbyszko Boruc - fotografia

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka