Zbyszko Boruc Zbyszko Boruc
293
BLOG

Symbole są ważne

Zbyszko Boruc Zbyszko Boruc Rozmaitości Obserwuj notkę 59

Tytułowa teza chyba nie wzbudza kontrowersji. Symbole, te dosłowne i te bardziej przenośne towarzyszą nam na wielu poziomach, na co dzień i od święta. Pełne ich są kultura i technika, idee i religie. Symbole tyczą rzeczy podniosłych, tzw. imponderabiliów albo zupełnie przyziemnych, praktycznego znaczenia i użycia. Ot, dziś np. symbole graficzne stały się tak wszechobecne, że zastępują inne symbole, starsze, zwane literami i wyrazami z nich składanymi. Otoczeni jesteśmy logami instytucji i firm, których same nazwy bywają symbolem jakości czy prestiżu, lub wręcz przeciwnie, tandety i taniochy. I tak dalej i dalej, długo by o tym można….

Z tych prostych refleksji wywieść można tę tytułową: symbole są ważne. Niekiedy bardzo. Niedaleko szukając: biały orzeł patrzy na nas z godła i biało-czerwona powiewa dumnie nad najważniejszymi gmachami – wiadomo.

Ten przydługi wstęp służy wprowadzeniu do wytłumaczenia się z pewnej przypadłości. Jestem otóż zawziętym antymaseczkowcem. Dobre półtora roku oglądam maski na każdym kroku i przypadłość nie mija. Wręcz przeciwnie. Mam z tym, jak to się fajnie mówi, problem. Problem mam sam ze sobą i inni mają ze mną, więc bywa, że jestem krytykowany za przewrażliwienie i niepotrzebne emocje. Oczywiście nie wspomnę o oskarżeniach dużo cięższych, ale te mnie tu nie interesują, choć też są jak najbardziej w temacie, bo maski są dla wielu (większości?) symbolem właśnie: bezpieczeństwa i odpowiedzialności. Ot i sedno: maska jako SYMBOL. Niestety, dla mnie dokładnie odwrotny niż wspomniany przed chwilą i mój maleńki rozum jest w tej ocenie zadziwiająco zgodny z emocjami.

Maski są symbolem i to bliskim doskonałości, bo poza treścią przenośną niosą tę jak najbardziej użytkową. Jako ochrona przed wirusami są wprawdzie kpiną, ale to właśnie sprawia, że zawierają w sobie kwintesencję szaleństwa, a zarazem stanowią rewelacyjny ZNACZNIK. Są jednym i drugim i te dwie cechy sprawiają, że to temat tak ważny, że może najważniejszy. Tak jak sztandar na polu bitwy, jak godło na hełmie. Bo to SYMBOLE.

Ze strony organizujących „pandemię” maski są prostym, silnym komunikatem: „Macie pamiętać, podporządkować się. Oznaczyć!”. Dodatkowo  darmowy sondaż: „Łażą od półtora roku, nic im to nie przeszkadza? Oswoili się?  – można więc w najlepsze kontynuować ”. Im bardziej poniżające jest to „zakolczykowanie” tym lepiej – świadczy o stopniu ubezwłasnowolnienia, strachu, oddania się propagandzie i bezkrytycznemu zaufaniu władzy. Jeśli dodatkowo jest oznakowanie ośmieszające, upodabniające ludzi do klaunów to wręcz wspaniale. Doskonałe testowanie stopnia poddaństwa.

Próbując zdiagnozować swoją fobię wpadłem na ten właśnie trop: śmieszność. Nie lubimy wystawiać się na pośmiewisko. Publiczna kompromitacja, drwiący ludzie - myślę, że dla większości z nas to potencjalny koszmar. Ja też się tego boję. I za dobrowolne ośmieszenie uważam paradowanie z nic nie dającą i szkodliwą szmatą na gębie. Groteska jak z nagim, Andersenowskim królem paradującym dostojnie przed gawiedzią. Dziś król rozmnożył się w miliony i paradują ci monarchowie  z całą powagą obnosząc się ze szmatą na gębie zaszczepieni przekonaniem, że zagrodzili dostęp do siebie strasznemu wirusowi. Albo może, by nie narazić się na „straszne” szykany, albo z poczucia odpowiedzialności, bo, jak wiadomo, w tym względzie społeczeństwem jesteśmy nadzwyczaj akuratnym i praworządność miłującym.

Tak więc wstydzę się przed samym sobą, boję odbicia w lustrze. Czy wstydzę się innych ludzi? Zasadniczo nie, bo przecież jest już powszechne, że ludzie nie mają twarzy i to ja wzbudzam w sklepie rodzaj sensacji. Jednak jest obawa, że zobaczyłby mnie ktoś znajomy, nawet taki w masce, nawet znajomy covidianin i zaliczyłby mnie do „swoich”, uznał, że jestem jak on „normalny”, nie wyobrażający sobie, że można mieć ha, ha, ha „problem z godnością”. Tego się boję. Coś we mnie krzyczy: nie daj sobie zakryć twarzy, nie daj się ośmieszyć. NIE POD TYM ABSURDALNYM PRETEKSTEM. Nie możesz, nie możesz…

Patrzę zdruzgotany na te strojnisie paradujące w „gustownych” maseczkach dobranych do koloru kiecki, przystrojonych w jakieś cekiny, czy co. Patrzę na facetów w garniturach z kneblami sterczącymi przed twarzą i plastikowym filterkiem na czubku. Patrzę na rozmnożonych nad miarę „chirurgów”, na przygotowane do akcji na nadgarstkach, pod brodami, niebieskie, żałośnie iluzoryczne „zabezpieczenia”. A już czarną groteską są namordniki „patriotyczne”, w barwach narodowych, albo z „dumnym orłem” – jakby się ptaszysko jakie rozbiło i przylgnęło zdechłe do gęby. Symbol dwuwarstwowy, na symbolu poddaństwa i bezrozumności symbol narodowy - zgroza. Drwina jakaś przewrotna, coś jak papier toaletowy w narodowych barwach. Czekam na kolejny krok, na „praktyczne” podpisy na szmatach: imię, nazwisko, pesel. I kod kreskowy z numerem szczepienia – cóż za wygoda: wystawia się łeb do skanera i gotowe.  Nie trzeba tatuować.
Kompromitacja, wstyd, poniżenie.

Cóż, taki mam objaw covida: przygnębienie odmaseczkowe. Maski to jak opaska na rękawie, tylko gorsza, śmieszna i wyeksponowana jak czerwona kulka na nosie klauna i straszna jak knebel. I jeszcze ubzdurałem sobie, że poza maską jest inny, odwrotny jakby symbol: własna gęba. Ale, ale, kto to słyszał: żeby symbolicznie traktować potrzebę zachowania twarzy?

Zupełnie nie rozumiem świata i chyba to napędza moją chęć, by się tym podzielić z innymi. Nie rozumiem świata, ale staram się go fotografować - zapraszam: Zbyszko Boruc - fotografia

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości