zdecydowany zdecydowany
244
BLOG

Lenino to była zbrodnia na Polskim narodzie

zdecydowany zdecydowany Społeczeństwo Obserwuj notkę 10
Historia prawdziwa co się zdarzyło pod Lenino w 1943 roku. Przeżyjecie szok.

KATASTROFA POD LENINO

12 października, obchodzimy 82. rocznicę bitwy pod Połzuchami i Trygubową, znanej szerzej jako bitwa pod Lenino. Bitwy tragicznej, ale symptomatycznej dla „ludowego” Wojska Polskiego na Wschodzie.

Bitwy, o której napisano całe Studebakery kłamstw. Wykreowano kłamliwy obraz heroicznego zwycięstwa, powodu do dumy. Ukryto prawdziwe oblicze: dotkliwej klęski, pełnej dramatu i rozpaczy, oraz wstydliwą kartę dezercji chwackich "kościuszkowców' na niemiecką stronę.

O formowaniu polskojęzycznej 1. Dywizji Piechoty imienia Tadeusza Kościuszki, o kulisach i intrygach sowieckich, o zdradzie Berlinga i kliki jemu podobnych oportunistów, o komunistycznej propagandzie i terrorze - stworzyłem osobny wpis. Link poniżej. Dzisiaj więc tylko wpis o samej bitwie pod Lenino. O jej październikowej tragedii. Jest to zmodyfikowana wersja tekstu, jaki pojawia się u mnie od 2019 roku, a na tej stronie był w 2021 i 2023 roku.

Jeśli podobają Ci się moje wpisy, zachęcam do wspierania mnie przez Patronite lub BuyCoffee pod adresem "wojnawkolorze". Linki poniżej. Każde wsparcie motywuje mnie do dalszej działalności. Zachęcam do śledzenia i lektury poprzednich wpisów, oraz udostępniania i komentowania.

Pierwotnie polskojęzyczna dywizja, sformowana w maju 1943 roku w Sielcach nad Oką, miała trafić na front w połowie września. Jednak polscy komuniści obawiali się, że data ta zbiegnie się z rocznicą agresji ZSRR na Polskę 17 września, dlatego wymusili zmianę daty na 1 września z przyczyn propagandowych - w 4. rocznicę agresji niemieckiej na Polskę.

Po forsownym marszu w deszczu i błocie przez 250 km pieszo, jednostkę dołączono do sowieckiej 33. Armii gen. Wasilija Gordowa w rejonie Orszy. To odbiło się nie tylko na jej zmęczeniu, ale też na wyposażeniu i wyszkoleniu. Żołnierze maszerowali dniami i nocami po ''koszmarnych karykaturach dróg, gdzie nie tylko każdy wóz, ale nawet każdy samochód i każde działo trzeba było co kilkadziesiąt metrów wyciągać z dziur rękami żołnierzy'', jak wspominał dowódca jednostki, awansowany przez Stalina na generała Zygmunt Berling.

Z powodu zniszczeń dróg i torów kolejowych wskutek działań wojennych i niemieckiej polityki spalonej ziemi, oraz opadów deszczu i potoków błota, nie dojechało do niej całe zaopatrzenie, szczególnie amunicja. Marszałek Błoto, tak wierny dotąd Armii Czerwonej, przywdział teraz mundur Wehrmachtu, by powstrzymać sowieckie uderzenie.

Celem było uderzenie na tzw. Linię Pantery - niemiecką linię obronną w tzw. Bramie Smoleńskiej - pasie ziemi między Dźwiną, a Dnieprem. Drzwi w głąb Rosji - i na zachód. Kto trzyma Bramę Smoleńską, ten ma dostęp nie tylko do Moskwy, ale i do Warszawy.

Wasilij Gordow był zawodowym żołnierzem, jednak niespecjalnie zdolnym. Popełniał wiele błędów i wielokrotnie odwoływany za nieudolność. Ale w oczach Stalina miał jedną zaletę: w 1920 roku brał udział w wojnie z Polakami, podobnie jak Stalin, i podobnie jak on, patologicznie ich nienawidził.

Dywizja miała atakować w centrum, po bokach mając dwie sowieckie jednostki: na północy 42. i na południu 290. Dywizje Strzeleckie. Pierwsza miała atakować Sukino, druga Lenino. Obie jednostki były dużo słabsze od polskiej. 1. Dywizja liczyła blisko 13 tys. ludzi, sowieckie - po 4 tysiące. Kulało rozpoznanie - nie zbadano ani niemieckich pozycji, ani nawet koryta biegnącej przed pozycjami błotnistej rzeczki Mierei, przez którą miały przejechać czołgi.

Dowodzący dywizją gen. Berling nie znał planów operacji i jej celu. Sam Berling zresztą nie miał pojęcia o dowodzeniu na nowoczesnym polu walki - ostatni raz udział w boju brał 23 lata wcześniej, podczas wojny polsko-bolszewickiej. Współdziałanie czołgów, artylerii, lotnictwa i piechoty na polu walki to widział chyba tylko na kronikach filmowych. Co gorsza, niemieckie pozycje były oparte o dwa ufortyfikowane wzgórza i trzy wsie, które można było zamienić w punkty oporu, a które górowały nad Miereją i pierwszą linią niemieckich okopów. Nie wiedziano też, że przeciwnikami Polaków ma być wzmocniona niemiecka 337. DP z XXXIX. Korpusu Pancernego, licząca 18 tys. ludzi.

Polacy atakować mieli w trzech rzutach dwoma pułkami, wcześniej miał nastąpić 100-minutowy ostrzał artyleryjski.

Tuż przed bitwą do niemieckich linii zdezerterowało kilkudziesięciu (mowa o od 21 do nawet 80) polskich żołnierzy. Ich liczba miała wzrosnąć do kilkuset w trakcie bitwy - w 1944 roku Niemcy podali listę 250 nazwisk dezerterów. Powiadomili Niemców o planach ataku, czasie rozpoczęcia, kierunkach natarcia. Niemcy dobrze wiedzieli, że przed nimi stoi polska dywizja. Przez megafony po polsku zachęcali do rozprawienia się z bolszewickimi politrukami, zapraszali na swoją stronę, odegrali też polski hymn.

Jak się miało ironicznie okazać, dla wielu żołnierzy 1. Dywizji żołnierz niemiecki był sojusznikiem, a nie wrogiem...

Sowieci rozkazali podjąć rozpoznanie bojem 1. batalionem przed operacją, co wywołało protesty polskich oficerów. Rozkaz wydano dwie godziny przed atakiem. Dowodzący batalionem major Bronisław Lachowicz powiedział wtedy: ''No, to połowy mojego batalionu już nie ma''.

Bitwa zaczęła się 12 października 1943 r. o 5:55 atakiem batalionu majora Lachowicza, a o 10:30 - pozostałych sił. Sowieci skrócili ostrzał ze 100 do 40 minut, po czym kazali Polakom nacierać. Skrócenie ostrzału wynikało z braku amunicji, której nie dostarczono na czas do jednostek. Przez kolejnych 30 minut Polacy stali w okopach, czekając na rozkazy do ataku. Gdy się ruszyli, wzbudzili uznanie. Szli do ataku wyprostowani. Jednak nie z powodu pogardy śmierci. Polscy żołnierze nie umieli posuwać się zakosami, nie osłaniali się wzajemnie ogniem, nie kryli się. Biegnąc i strzelając dodawali sobie animuszu. Dopadli do pierwszej linii okopów, ale szybko zaczęło im brakować amunicji.

Obie sowieckie dywizje zaległy daleko za polską, odsłaniając jej skrzydła. W efekcie polska dywizja została wystawiona na niemiecki atak z trzech stron. Sprawę pogorszył fakt, że Sowieci nieoczekiwanie skrócili wał artyleryjski, pod który wpadły polskie oddziały. Polacy, ostrzeliwani z każdej strony, w tym z tyłu, przez Sowietów - wpadli w panikę i zaczęli uciekać. W błotnistej Mierei ugrzęzły czołgi 1. pułku.

''Moje plutony znalazły się w samym korycie bagnistej Mierei. Upaplani w błocie niektórzy żołnierze zaczęli się tarzać i tracić grunt pod nogami. Tonąc, wzywali pomocy, która znikąd w takim wypadku w ciemności nadejść nie mogła. Krzyki tonących mieszały się z jazgotem artyleryjskim. Do dziś nie jestem w stanie określić strat podczas forsowania tej nieszczęsnej Mierei. Ilu ludzi tam zalało i ilu utopiło się w błocie'', wspominał porucznik Jan Komorowski z 1. pułku.

Niemcy zaś - konkretnie trzymający linię 688. pułk piechoty - sprawnie wycofali się z pierwszych linii obrony na przygotowane, ufortyfikowane pozycje. Co gorsza, zaczęli kontratakować - i w odróżnieniu od Polaków, posiadali na miejscu broń pancerną: 18 dział szturmowych StuG III ze 185. batalionu dział szturmowych i 8 niszczycieli czołgów Marder z 742. batalionu niszczycieli. Jedna niemiecka kompania była w stanie powstrzymywać i odrzucać ataki całego polskiego 1. pułku. ''Nie myśmy trzymali nieprzyjaciela za mordę, ale on nas'', pisał rozbrajająco szczerze Berling.

''Do mnie podszedł duży Niemiec, chwycił od przodu za hełm i począł ciągnąć do tyłu. Pasek od hełmu zaczął mnie dusić, więc rękami chwyciłem za hełm… w czasie tej szamotaniny spod hełmu wysunęła się furażerka z orłem. Gdy Niemiec to zobaczył zapytał

- Rus?

Odpowiedziałem:

- Polak.

Wtedy przestał mnie dusić, dał papierosa i po polsku powiedział:

- Idź sta metrów do tyłu.''

Poległ major Lachowicz, przepadła połowa batalionu. Cały 1. pułk w kilka godzin stracił 3/4 stanu i został rozpędzony przez improwizowany kontratak kilkudziesięciu Niemców. Podpułkownik Franciszek Derks, dowódca pułku, podobno osiwiał w jedną noc, chociaż miał 36 lat. Po zakończeniu bitwy próbowano zrzucić na niego odpowiedzialność za katastrofę (pojawiły się doniesienia, że ukrywał się pijany w okopach ze swoją kochanką), ale wbrew Berlingowi wybronili go oficerowie jego własnego pułku.


Szwankowała łączność, brakowało map, Sowieci nadawali otwartym tekstem, a Niemcy tylko na to czekali i przewidywali kolejne ruchy atakujących. ''Polscy'' oficerowie wydzierali się na żołnierzy po rosyjsku i dopiero na polu bitwy studiowali mapy. Połowa broni została porzucona, bo dramatycznie brakowało do niej amunicji. Samopowtarzalne karabiny SWT - obiekty zazdrości w Sielcach - zacinały się masowo od piachu i błota. Żołnierze zabierali broń rannym i zabitym, bo nie mieli czym walczyć, ani czym strzelać. Ranni zalegali w błocie i umierali z ran, bo nie ewakuowano ich spod ostrzału. Sowieci co rusz otwierali ogień na pozycje zajęte przez Polaków. Na domiar złego, koło południa mgła się podniosła i do akcji wkroczyła Luftwaffe, demolując polskie oddziały atakami Stukasów. Niemcy szaleli w powietrzu bezkarnie - Sowieci nie zapewnili osłony lotniczej dla polskiej dywizji. Luftwaffe zresztą bardzo precyzyjnie zbombardowała sztab 33. Armii, bo położenie tego sztabu wskazali dezerterzy z 1. Dywizji.

Czołgi, przerzucone wieczorem, bardziej szkodziły niż pomagały. Dowódca 1. pułku czołgów, płk Anatol Wojnowski, leżał całkowicie pijany w jakiejś stodole, a dowodzenie pułkiem przejął jego szef sztabu, ppłk Piotr Czajnikow. Wojnowski, znany ze swojego pijaństwa, od dawna narzekał, że został przydzielony do ''polskiego'' wojska wbrew swojej woli i że on czuje się obywatelem ZSRR, a nie Polakiem. Z podkomendnymi rozmawiał wyłącznie po rosyjsku. Wojnowski jeszcze zresztą z okresu formowania zasłynął historiami lżenia polskich żołnierzy, kradzieży żywności z magazynów, a nawet strzelania do wartowników po pijanemu.

Do dzisiaj nie wiadomo, gdzie zniknęło pięć czołgów 1. pułku. Ten z etatowej liczby 39 pojazdów po bitwie miał sprawnych tylko 18...

''Ludzie ginęli, bo ktoś zapomniał dostarczyć amunicji, bo ktoś nie wiedział, że na drodze ataku znajduje się bagno, w którym trudno było się poruszać ludziom, a cóż dopiero czołgom, bo ktoś zaniedbał wezwanie na pomoc sowieckiego lotnictwa i żołnierze byli ostrzeliwani przez bezkarne niemieckie samoloty jak we wrześniu 1939 r. Ginęli, bo ktoś nie sprawdził sprawności radiostacji i pozbawił walczące oddziały elementarnej łączności. Ginęli, bo jacyś dowódcy idioci podrywali ich do ataku bez broni i amunicji'', pisał o bitwie nieżyjący już historyk, Dariusz Baliszewski.

By ratować sytuację, Sowieci rzucili do walk 5. Korpus Zmechanizowany, który przetoczył się po polskich pozycjach i zdarzało się, że czołgi rozjeżdżały polskich żołnierzy. Do 18 października sowiecki korpus został niemal w całości zniszczony przez Niemców, tracąc 70 % pojazdów.

Straszna, zimna noc z 12 na 13 października w mokrych, błotnistych okopach i polach pokrytych ciałami przeplatała się odgłosami wystrzałów i eksplozjami pocisków z odgrywaniem przez Niemców Mazurka Dąbrowskiego i krzykami zrozpaczonych Polaków. Będący po niemieckiej stronie frontu Ślązacy z Wehrmachtu nawoływali i prosili, by ich rodacy do nich przeszli. Obiecywali jedzenie, koce, papierosy, tylko chodźcie do nas i nie gińcie tam...

Ciężkie walki trwały i następnego dnia, a wsie Połzuchy i Trygubowa przechodziły z rąk do rąk, jednak gen. Gordow widział, że Polacy nie są w stanie kontynuować walki i do niczego się nie nadają. Linia niemieckiej obrony nie została przełamana. Po kłótni z Berlingiem, polskojęzyczna dywizja została wycofana.

Bitwa nie przyniosła absolutnie nic. Natarcie zostało zatrzymane, Polacy nie zdołali przełamać linii obronnych XXXIX. Panzerkorps, Niemcy wyprowadzali zaciekłe kontrataki i zdołali zlikwidować wyłom. Berling pokłócił się z Gordowem i wreszcie polską dywizję, poharataną w boju o jakieś dwie nic nie warte wiochy, pagórek i błotnistą rzeczkę, wycofano z frontu na rozkaz Stalina. Sowieci bali się, że cała dywizja pójdzie w rozsypkę i podda się Niemcom.

Polacy stracili 527 poległych, 776 zaginęło (spora część z nich dostała się do niewoli, albo zdezerterowała, ale wielu uznano za zabitych), rannych było 1772. Było to 25 % stanu wyjściowego dywizji. Z 2800 żołnierzy 1. pułku piechoty po bitwie doliczono się raptem 500...


Biorąc pod uwagę, że większość zaginionych w rzeczywistości zginęła, to wychodziłoby na to, że samego 12 października 1943 r. 1. Dywizja straciła więcej zabitych, niż cały 2. Korpus Polski podczas całej bitwy pod Monte-Cassino. I to wliczając jeszcze walki pod Piedimonte.  

Nazwać to katastrofą, to nie powiedzieć nic.

Niemieckie straty w propagandzie PRL mocno je zawyżono do 1800 ludzi zabitych, co jest absolutną bzdurą. 337. Dywizja Piechoty między 11, a 20 października 1943 na całej szerokości frontu (gdzie walczyła nie tylko z Polakami, ale też jednostkami sowieckimi) straciła... 418 zabitych, 1321 rannych i 268 zaginionych. Jednostki, które walczyły z Polakami, czyli 688. pułk i 261. batalion straciły w tym okresie odpowiednio 126 i 58 zabitych. Można więc przyjąć, że w trakcie bitwy pod Lenino Niemcy stracili najwyżej 80 zabitych.


Warto tutaj też dodać, że istnieją dowody na to, że polskie żołnierki z 1. kompanii kobiecej mordowały na miejscu branych niemieckich jeńców. Wstydliwy aspekt popełniania zbrodni przez część oddziałów także został ukryty - wszak w propagandzie PRL nie można było mówić, że "kościuszkowcy" zabijali bezbronnych jeńców...

Nie wiem, czy może być bardziej dobitny symbol klęski...

1. Dywizja wyszła ze swojego pierwszego boju tak straszliwie poharatana, że wycofano ją z frontu na osiem miesięcy i dopiero latem 1944 roku nań wróciła. Bramę Smoleńską zaś Niemcy utrzymywali aż do czerwca 1944 roku.

Bitwa była dla Niemców znakomitym prezentem propagandowym. Zdjęcia setek uśmiechniętych dezerterów i jeńców z ''polskiej'' dywizji obiegły okupowaną Europę. Polscy dezerterzy zaś bardzo chętnie pozowali do zdjęć i udzielali wywiadów. Odwiedzali też zakłady w Generalnym Gubernatorstwie i opowiadali o sowieckim ''raju''. W 1944 wydano broszurę z listami polskich dezerterów i jeńców. W listach tych opisywali straszne warunki nie tylko w kołchozach i kopalniach, ale też w samej dywizji. Pierwsze co uderza z nich, to straszliwa bieda w jednostce: braki jedzenia, ciepłej odzieży, lekarstw. Serce się kraje, czytając listy tych prostych ludzi do rodzin. Historia polskich dezerterów był jednym z najbardziej skrywanych epizodów ''ludowego'' Wojska Polskiego aż do końca PRL.

''Teraz ja zawsze dziękuję Bogu i proszę Boga o zwycięstwo dla nich, niech Bóg opiekuje się nimi, bo oni mnie życie uratowali'', pisał polski żołnierz.

Oczywiście, żołnierz ów nie miał bynajmniej na myśli Sowietów i Berlinga, nie mówił też o Aliantach...

Dla mnie symbolami jest znamienny los dwóch oficerów o tych samych nazwiskach. Obaj byli przedwojennymi oficerami i weteranami walk we wrześniu 1939 r.

Kapitan Władysław Wysocki, wykazał się wielką odwagą podczas obrony szkoły w Trygubowej, został śmiertelnie ranny. Pośmiertnie otrzymał Virtuti Militari oraz - jako jeden z trzech Polaków - tytuł Bohatera ZSRR. Pozostałymi byli szer. Aniela Krzywoń i major Juliusz Hübner.

Porucznik Adolf Wysocki, podczas walk, okrążony wraz z większością swojej kompanii, przeszedł na stronę niemiecką. W niewoli poszedł na współpracę z Niemcami i opowiadał w radio o sowieckim ''raju''. Był pracownikiem słynnej kolaboracyjnej radiostacji ''Wanda''. Nadawał audycje m.in. pod Monte Cassino. W 1945 roku został zatrzymany przez żołnierzy 2. Korpusu, ale ci po krótkim przesłuchaniu go wypuścili. Co ciekawe, w LWP uznano go za poległego i otrzymał on ''pośmiertnie'' Virtuti Militari. Tymczasem zamieszkał po wojnie w Argentynie i domagał się wydania mu tego odznaczenia od władz PRL.

''Trup z naszej strony nadal gęsto padał. I wtedy błysnęła mi myśl: uciekać z tego piekła, przejść na stronę niemiecką, uratować życie. Rozumiałem, że przejdę do drugiego naszego śmiertelnego wroga. Lecz to nie Niemcy mnie aresztowali, to nie oni torturowali w śledztwie i nie u Niemców przeżyłem piekło Kołymy'', wspominał.

Tak różne losy charakteryzują dobrze sytuację tych, którzy ''najkrótszą drogą do Polski wracali'', wyrywając się z nieludzkiej ziemi.

Warto wymienić też innych ''bohaterów spod Lenino''.

Wacław Krzyżanowski - prokurator. Zasłynął zażądaniem dla niepełnoletniej Danuty Siedzikówny ''Inki'' kary śmierci (wyrok wykonano), takiej samej kary dla niepełnosprawnego Heinza Baumanna (upolował sarnę ze znalezionego karabinu, wyrok wykonano), oraz takiej samej kary dla 16-letniego Benedykta Wyszeckiego, który zbierał do zabawy karabiny bez zamków (wyrok zamieniono na 7 lat więzienia).

Konrad Świetlik - politruk. Słuchacz kursu NKWD w Gorkim w 1941 roku. Od 1945 roku szef Głównego Zarządu Polityczno-Wychowawczego WP, od 1946 roku dowódca KBW, odpowiedzialny za zwalczanie podziemia niepodległościowego. Od 1948 roku wiceminister bezpieczeństwa publicznego.

Eliasz Koton - ubek. Absolwent kursu NKWD w Kujbyszewie. Zastępca szefa WUBP kolejno: w Białymstoku, Krakowie, Szczecinie, Wrocławiu, Gdańsku. Brał udział w zwalczaniu oddziałów WiN i NZW w Białymstoku (m. in w walkach z oddziałami kapitana Romualda Rajsa ''Burego'' z NZW). Ciężko ranny w wyniku wybuchu miny podłożonej przez Wyklętych. Przez to do końca życia kulał. Osobiście torturował wziętych do niewoli partyzantów AK. Nakazał aresztować ''Inkę''.

Znany już dobrze w tym roku Maksymilian Sznepf - ochotnik do Armii Czerwonej z 1940 roku. Uczestnik walk z podziemiem niepodległościowym. W lipcu 1945 roku dowódca dwóch kompanii z 1. Praskiego pułku piechoty, które uczestniczyły w tzw. obławie augustowskiej (zamordowano wówczas ok. 2000 Polaków).

Kazimierz Graff - prokurator. Zasłynął żądaniem kary śmierci dla kapitana Stanisława Sojczyńskiego ''Warszyca'' z KWP i co najmniej 12 innych żołnierzy AK. Nakazywał stosowanie tortur w celu wymuszania zeznań. Prześladował byłych żołnierzy AK i PSZ. Kierownik Prokuratury Warszawskiego Okręgu Wojskowego.

Tadeusz Krawczuk - ubek. Pod Lenino był szefem kompanii zwiadu. Funkcjonariusz WUBP w Białymstoku. Na własną prośbę przeniesiony do ''walki z bandytyzmem'' w Wysokiem Mazowieckiem. Dowódca grupy operacyjnej UB, która zamordowała majora Władysława Żwańskiego ''Błękita'' z NZW. Za ten czyn otrzymał hojną nagrodę: awans o dwa stopnie, 20 tys. złotych, Krzyż Walecznych i przeniesienie do Legionowa. Zginął w wypadku kolejowym, gdy po pijaku wskakiwał do pociągu.

Hilary Minc, Józef Światło, Juliusz Hübner i inni ''bohaterowie'' Polski Ludowej też tam byli. Oczywiście, nie znaczy to, że wszyscy żołnierze 1 DP byli komunistami i zdrajcami.

Ba, nawet nie była to większość, bo większość stanowili najzwyklejsi Polacy - prości ludzie, nierzadko bardzo, ale to bardzo patriotycznie usposobieni, próbujący uciec z specposiołków, kopalń i kołchozów, zostawiwszy na tyłach swoje rodziny. Opisywałem ich losy i tragedię w osobnym wpisie. Warto tu podkreślić, że po Lenino kontrwywiad Informacji Wojskowej - w rzeczywistości złożony w całości z funkcjonariuszy sowieckiego SMIERSZ - przeprowadził akcję czyszczenia szeregów 1. Dywizji z potencjalnych "wrogów ludu", których aresztowano. Omawiałem to w lipcu.

Ale nie można zapomnieć, że ci wymienieni wyżej ludzie, stanowiący kadry i dywizji, i całego LWP, brali później czynny udział w instalacji komunizmu w Polsce.

1. Dywizja zresztą niemal od razu po zakończeniu wojny włączyła się w walkę o komunizm w Polsce. Aktywnie uczestniczyła w zwalczaniu polskiego podziemia niepodległościowego, jej jednostki brały udział w zbrodniczej Obławie Augustowskiej, a także fałszowaniu referendum ''3XTAK!'', zastraszaniu legalnej opozycji z PSL i agitacji propagandowej.

Smutną refleksją jest tylko to, że Polacy musieli walczyć obok armii, która dwukrotnie najechała Polskę (z czego raz z Niemcami), ograbiła ją z połowy ziem, rabowała i paliła całe wsie i miasta, mordowała jej obywateli, gwałciła kobiety, a na koniec uczyniła swoim wasalem.


Ludowe Wojsko Polskie było niczym więcej, jak sowiecką wersją ukraińskich, łotewskich i estońskich jednostek Waffen-SS. Tak samo jak Ukraińcy i Bałtowie zostali propagandowo wykorzystani przez Niemców, nierzadko przymusowo wcielani do tej formacji, tak i Polacy zostali wykorzystani przez Sowietów. Tu zasadza się tragedia tych, którzy "najkrótszą drogą wracali do Polski".

Bitwie ''pod Lenino'' nadano bardzo duży rozgłos propagandowy. Stalinowi bardzo zależało na tym, by ''jego Polacy'' wzięli udział w walce przed planowaną konferencją w Teheranie w listopadzie 1943 roku. Fakt poniesienia ciężkich strat został umiejętnie wykorzystany propagandowo. Sowiecki dyktator zaprezentował wówczas przywódcom USA i Wlk. Brytanii swój ''rząd'' w postaci marionetek z tzw. Związku Patriotów Polskich jako alternatywę dla legalnego rządu polskiego w Londynie, w dodatku dysponującą własną siłą bojową, zdolną do walki na froncie. Kontrastowało to z Polskimi Siłami Zbrojnymi, które od lat nie walczyły w bitwach lądowych...

Przez cały okres PRL ''bitwę'' tę (którą należałoby nazywać raczej rzezią) fetowano jako święto ''ludowego'' Wojska Polskiego, powód do dumy i wielkie zwycięstwo.

Jeszcze jeden to przykład zbrodni na narodzie polskim, gdy został on tylko mięsem armatnim sowieckiego dyktatora...


https://historiamniejznanaizapomniana.wordpress.com/2018/10/12/75-rocznica-bitwy-pod-lenino/


https://przystanekhistoria.pl/pa2/tematy/propaganda/113136,Bitwa-pod-Lenino-Falszywy-mit.html


 

zdecydowany
O mnie zdecydowany

Dziennikarz obywatelski

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (10)

Inne tematy w dziale Społeczeństwo