Pogodny Pogodny
266
BLOG

Ostatni partyzanci PRL-u i pierwsi terroryści

Pogodny Pogodny Rozmaitości Obserwuj notkę 5

Można tych ludzi określić mianem ostatnich partyzantów PRL-u, chociaż wielu będzię widziało w nich zwykłych bandytów.

Nie da się jednak ukryć, że działalność podziemia niepodległościowego w latach 1944-1956 odcisnęła się głębokim piętnem na kolejnych pokoleniach. Historia nieugiętego żołnierza wyklętego, kaprala "Lalka" (Józef Franczak), który zginął z bronią w ręku zastrzelony w wyniku donosu i obławy przeprowadzonej na niego przez GO SB-MO w dniu  21 października1963 w miejscowości Majdan Kozic Górny na lubelszczyźnie była wciąż żywą. Akcje wymierzone w narzuony siłą Polakom ustrój były wprawdzie sporadyczne, ale zawsze ukierunkowane wstecz, na historię żywą antykomunistyczną,  obecną w pamięci tysięcy Polaków. 

I tak na przykład w roku 1985, a więc tuż po stanie wojennym znienawidzony przez naród generał Jaruzelski mógł za sprawą nieznanego dotąd zamachowca zejść dość szybko z tego świata, albowiem tuż przed jego wizytą w obecnej Szkole Głownej Handlowej (dawna SGPiS) w Warszawie zabezpieczający wizytę generała  BOR odnalazł ukryty w koszu na śmieci, gotowy do detonacji granat możdzierzowy. Zamachowiec nie został wykryty.

Epoka późnego Gierka też nie była pustą od ludzi, którzy wychowani na zrywach patriotycznych oraz legendach żołnierzy wyklętych chcieli jak ich poprzednicy uwolnić kraj od czerwonej zarazy.

Słynna jest historia  założonego pod koniec lat siedemdziesiątych przez kilku młodych ludzi związku zbrojnego o nazwie "Siły Zbrojne Polski Podziemnej" opisywanego w mediach nie wiedzieć czemu jako  "Powstańcza Armia Krajowa". Związek ten w czasie kilkuletniej swojej działalności dokonał paru  udanych akcji (rozbrojeń) w których zdobyto broń. Broni miało być więcej, liczono skrycie na zdobycie broni maszynowej. Planowano bowiem odbicie więźniów politycznych z więzienia na Białołęce w Warszawie. Niestety, ostatnia rozbrajanka dokonana już podczas stanu wojennego w warszawskim tramwaju zakończyła się śmiercią rozbrajanego, którym był sierżant MO Zdzisław Karos. Po tej akcji SB wzięła się żywo do roboty uruchamiając gęsto tkaną sieć swoich konfidentów. W ten sposób dość szybko trafiono na organizatorów i wykonawców akcji, choć istnieje podejrzenie że uczestników SZPP (łącznicy, łączniczki) było znacznie więcej.

Ci najważniejsi zostali jednakże schwytani, postawieni przed sądem i skazani. Zapadło 17 wyroków skazujących.  Opiekun duchowy organizacji ks. Zych po odbyciu kary został dodatkowo skrytobójczo zamordowany przez SB. "Solidarność" potępiła działanie młodych ludzi, uważając je za szkodliwe dla państwa, gdyż NSZZ planował przejęcie władzy z rąk komunistów w sposób pokojowy.

Ważne są więc  wypowiedziane po latach słowa człowieka (wówczas 15 latek skazany zaocznie na 3 lata plus poprawczak) - nazwę go tutaj żołnierzem "Powstańczej Armii Krajowej" -  który będąc już dorosłym mężczyzną udzielił  obszernego wywiadu redaktorowi RMF 24. 

"Zaczęliśmy tworzyć konspiracyjną grupę, z piękną nazwą „Siły zbrojne Polski Podziemnej”, która ma zmienić sytuację. W ogóle tych grup zaraz będzie w każdym mieście ileś tam i razem połączymy siły i będziemy walczyć. Zaczynaliśmy oczywiście od  ulotek, od rozdawania ich w kościele Św. Krzyża, ale również zaczęliśmy gromadzić broń. Starsi chłopcy upatrywali sobie samotnych żołnierzy czy policjantów i rozbrajali ich. Dlaczego ten milicjant zginął?  Bo nie chciał oddać broni, po prostu, gdyby oddał nic by mu się nie stało. Jeżeli jest wojna, ktoś wyciąga do ciebie pistolet to musisz się temu podporządkować, albo liczyć się z tym że zginiesz, to niestety. Chłopcy podeszli do milicjanta, który miał broń przy sobie, wyciągnęli pistolet, przeładowali co miało oznaczać, że nie żartują.

Chłopiec, który to robił powiedział: Oddaj pistolet! Oddaj broń! No i on na to powiedział, że synku oddaj mi to i wyciągnął do niego rękę. W momencie kiedy wyciągnął rękę i położył tę rękę na pistolecie padł strzał, milicjant upadł, chłopcy odebrali mu pistolet, zatrzymali tramwaj, czy w trakcie jazdy wyskakiwali z tego tramwaju, zdaje się, że było to przy Parku Saskim i uciekli. Jak ja się dowiedziałem o jego śmierci, na początku, byłem pełen euforii, bo myślałem że to zrobiła jakaś inna grupa. Tak sobie myślałem: proszę bardzo, nie tylko my gdzieś tam w jakimś małym Grodzisku, ale w Warszawie też są chłopcy, więc jest nas siła. Dużo gorzej moja mina pewnie wyglądała jak się okazało, że to właśnie chłopcy z tej… Chłopcy z Grodziska to zrobili.

Nie było tak, że była fanfaronada. Była wojna i coś tam mieliśmy zrobić. Zrobiliśmy to w sposób właściwy dla wieku młodzieńczego. Robiłem to, co uważałem, że trzeba robić. Stało się nieszczęście, to na pewno, bo jest rodzina, która nie ma ojca i to jest nieszczęście, ale wtedy to był wróg, no nosił niebieski mundur i ten mundur o czymś mówił jednoznacznie. My byliśmy we flanelowych koszulach i jakiś powyciąganych swetrach. Byliśmy z drugiej strony, takie były nasze mundury."

Kolejną grupą, tyle że o innej prowinencji, bo można założyć bez dwóch zdań, że była to jednak grupa terrorystyczna, nastawiona głównie na pieniądze, była grupa "Partyzanta".

Świetnie zakonspirowana.do  rozpracowania której SB posunęła się do metod bliskich zorganizowaniu dawnej fikcyjnej Komendy WiN aby ująć oddział kapitana "Huzara"  (Kazimierz Kamieński) który wraz ze swoimi żołnierzami utrudniał życie komunistycznej władzy terenowej jeszcze na początku lat pięćdziesiątych w białostockiem.

Tam jednak chodziło o ideę, tutaj bardziej o prozę życia.

Sprawa była poważna gdyż dyżurny KM MO zapisał w dzienniku pod datą 5 maja 1975 że

" O godz. 0,30 nieznany mężczyzna poinformował, że na torach kolejowych przed Dziewokliczem jest podłożona bomba. ostrzegał, że gdy się nie zainteresujemy będie druga."

Władza zainteresowała się. Dość szybko znaleziono gaśnicę wsadzoną w pion pod tory, połączoną kablem z 4,5 V bateryjką zawieszoną na drzewie. Na miejsce przyjechała grupa saperów pod dowództwem kapitana Juliana K. Kapitan  osobiście przeciął przewody, wykopał gaśnicę, którą póżniej przewiózł do koszar. Następnie w koszarach otworzył ją, wsadził do środka drut, którym wygrzebał jakąś szmatę i usunął trochę piasku. Następnie rozkazał ją przepiłować.

Szeregowy Karol W.,  który z drugim saperem szeregowym Władysławem G. dostał rozkaz przepiłowania butli opowiada:

"Po nacięciu dymiło się i śmierdziało. Nagle czarny dym został wciągnięty do środka i nastąpiła eksplozja. Wtedy Władka podrzuciło w górę."

Ranny Władysław mówi: "Zobaczyłem że obok mnie leży moja lewa noga, odwócona butem w moją stronę." Oprócz sapera Władysława G. ciężko ranny został jeszcze jeden żołnierz.

Tymczasem "Partyznat" dopytywał się telefonicznie czy znaleziono bombę. Kiedy jednak chciano przedłużyć z nim rozmowę natychmiast odkładał słuchawkę. Poza tym milicja miała zepsuty magnetofon którym można by było nagrać zamachowca. Po eksplozji śledztwo przejęła SB. Sprawdzano wszelkie tropy także grafologiczne, bo "Partyzant" wysłał  ostrzeżenie listowne, w dodatku z błędami orograficznymi.

"Tu "Partyzant" (...) Jeszcze z czasów wojny wiem ile szkody wyrządza wysadzenie pociągu osobowego. Wysadziłem więcej pociągów niż nie jeden z was żyje lat. Mam dwóch gotowych na wszystko ludzi. Jeżeli dacie nam trzy miljony zł i piętnaście tysięcy dolarów przestaniemy się bawić w partyzantów. Jeżeli nie , urządzimy ze szczecina i wojewodztwa drógi Belfast. Wątpię czy Gierek ucieszy się , gdy wybuchną pierwsze bąby"

Specjaliści jednak uznali że pismo było pisane celowo lewą ręką (koślawo), podobnie też jak błędy, gdyż użyto nieopatrznie  w liście słowa "newralgiczny". To zaś mocno zaniepokoiło MSW, który uznał że ma przed sobą sprytnego przeciwnika. W każdym bądź razie pokuszono się sportretowanie sprawcy bądź sprawców. Wedle wiedzy esbeków "Partyzant" to osoba pełnoletnia, mężczyzna. Podczas II wojny nie było go z pewnością na świecie, ale jest dobrze wyszkolonym pod kątem pirotechnicznym, prawdopodobnie  wiedzę tę posiadł w wojsku, o Belfaście czytał raczej w gazetach, być może jest tez byłym milicjantem. Ustalono  numery spod których dzwonił "Partyzant", ale szybko okazało się, że podsłuchiwane przez dwa tygodnie rodziny nie miały nic wspólnego z zamachowcem.

Mimo że postawiono na nogi wszystkich funkcjonariuszy oraz konfidentów w terenie  i skrupulatnie sprawdzano różne miejsca SB nadal kręciła się w kółko. Przełom w sprawie przyniosła dopiero inna sprawa. Oto TW SB w sutannie informował swoich prowadzących,  że od marca 1975 szczecińska kuria jest szantażowana przez jakiegoś człowieka, który żąda od arcybiskupa Stroby 3 mln okupu. Jeśli mu tej kwoty nie wypłacą groził, iż zniszczy Obraz Jasnogórski i zbeszczeszci Najświętszy Sakrament. Dość szybko powiązano fakty, po których założono wstępnie, że szantażysta i "Partyzant" to jedna i ta sama osoba.  Zatrzymano więc szantażystę, którym okazał się Ryszard Ż. były seminarzysta mający na pieńku ze swoimi byłymi przełożonymi, następnie pracownik kombinatu rolniczego. Chcąc mieć jednak pewność że Ryszard Ż to "Partyzant" założono podsłuch w pokoju hotelu robotniczego, w którym aresztowany mieszkał. Niestety, zapis podsłuchu pełen był jedynie wielogodzinnych pijackich przyśpiewek oraz przekleństw kolegów aresztowanego. "Partyzant" pozostawał nieuchwytny.

Postanowiono więc ponownie przeszukać miejsce podłożenia bomby i znaleziono trop. Zszarganą "Trybunę Ludu", z zapiskami brydżowymi. Ekspertyza grafologiczna wykazała niezbicie, że zapiski i list  do arcybiskupa napisała ta sama ręka, ręka Ryszarda Ż.

Teraz sprawa była już prosta. Przyciśnięty do muru ujawnił swojego kolegę z pracy Ryszarda S.

To on, Ryszard S. miał być owym tajemniczym  "Partyzantem". Szybko sprawdzono więc  jego przeszłość i cieszono się iż go ujęto. Ryszard S. był bowiem byłym komandosem, żołnierzem z najtajniejszej jednostki PRL-u, którą powołano do życia w 1964 w Dźwinowie, gdzie w dawnych koszarach SS szkolono ludzi do walki na głębokim zapleczu  wroga (NATO). "Partyzant" okazał się pojętnym uczniem. Podczas służby dostał aż 16 wyróżnień.

Po wyjściu z wojska  podjął się pracy, ale wiadomo jakie były za ówczesną pracę zarobki. SB uznała więc, że "Partyzant" i jego grupa szukali po prostu pieniędzy aby uciec z nimi na Zachód. Przesłuchiwany i zawieziony na Rakowiecką do słynnego mokotowskiego więzienia "Partyzant" konsekwentnie nie przyznał się do niczego. Był więc problem, bo milicjanci nie rozpoznali jego głosu. Po drugie ekspertyza śliny wykazała, że to nie on przyklejał znaczki do anonimów, nawet znaleziona przy nasypie słynna "Trybuna Ludu" nie świadczyła ze stuprocentową pewnością, że to on jest zamachowcem odpowiedzialnym także za rany saperów. Na dzień zamachu miał bowiem alibi.

Mimo to18 października 1976 został skazany na 8 lat więzienia. Wyszedł na wolność 27 kwietnia 1981. Ostatnia wzmianka o "Partyzancie" pochodzi  z sierpnia 1983 i została sporządzona przez kuratora sądowego, który napisał m.in. że "Ryszard S. ożenił się, ma dwójkę dzieci, nie utrzymuje kontaktów ze światem przestępczym i pracuje w hucie szkła".

O człowieku który chciał wysadzić Sejm  RP już nie piszę. Sprawa świeża, znana.


źródło

Gazeta Wyborcza, Radio RMF 24, wikipedia

Pogodny
O mnie Pogodny

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości