Jak był św. Jan Paweł II w Częstochowie na ŚDM zagrałem razem z będącymi na tym zlocie Brazylijczykami małego meczyka. Ogólnie towarzystwo było mocno mieszane, tak więc żadnej konkretnej narodowej reprezentacji nie wystawiono, ale po zachowaniu grających na małym ad hoc zorganizowanym boisku było widać kto w czasie gry do czego dąży i jak traktuje piłkę nożną. Dla Europejczyków liczyło się przede wszystkim jedno: aby wygrać. Atomowe strzały, dość ostre wejścia - pewnie aby pokazać innym, w tym Latynosom własną wyższość piłkarską, moc i zadziorność - ci natomiast wyraźnie bawili się grą. Widać było, że piłka nożna to dla nich radość sama w sobie. Grali mimo braku wyszkolenia technicznie, z polotem mając tzw. dryg do gry, którego u chłopaków z Europy trudno ze świecą znaleźć, a przy okazji grali tak, jakby nie grali tylko dla siebie, ale także dla tych, którzy przyszli ten na biegu zorganizowany mecz obserwować. Przypominało to więc poniekąd piłkarski teatr, gdzie aktorzy upajając się odtwarzaną przez siebie rolą wznoszą wystawione przez siebie przedstawienie na poziom godny zapamiętania. Mecz zakończył się jednak zwycięstwem drużyny (4-2), w której dominowali Europejczycy. Sędziego w trakcie meczu oczywiście nie było, ale też nikt nie przeklinał, nie gniewał się że nie dostał piłki choć powinien, nie rwał się "z łapami" po faulu, nie wypaczał też obrazu gry oszustwem. Po prostu graliśmy dla przyjemności oraz wykazania się swoimi umięjętnościami, była więc z tego pyszna zabawa dla nas grających i widzów.
Mundial w Rosji żadną zabawą nie jest, bo tam gdzie w grę wchodzą ogromne pieniądze (i zapewne polityka) trudno mówić o niefrasobliwej zabawie i pięknie. Piękno futbolu istniało moim zdaniem do momentu kiedy jedni o drugich niewiele wiedzieli, kiedy ligi i reprezentacje poszczególnych krajów były czysto narodowe a gracze w nich rodzimi, nie żadni naturalizowani imigranci czy wyciągani przez wszędobylskich scautów mięśniaki z afrykańskiej dżungli bo dorodni, bo szybcy, bo gibcy. Te ligi miały także własną technikę i własne szkolenie. Myśli trenerskie rownież nie były aż tak ujednolicone i kosmopolityczne jak dzisiaj. Może właśnie z tego powodu reprezentacja Brazylii pod okiem Mario Zagallo czy Tele Santany grając dla oka, technicznie nie dawała żadnych szans topornej piłkarsko Europie w starciu o mistrzostwo świata.
Czasy się jak widać zmieniły, ale przyzwyczajenie zawodnicze jak widać pozostało, z tego powodu gracze z Ameryki Południowej, mimo że na co dzień w większości grają w Europie, w momencie kiedy tworzą jedność reprezentacyjną wracają podświadomie natychmiast do tego na czym wyrośli, do gry dla siebie oraz widzów i...przegrywają. Nie pierwszy pewnie raz i nie ostatni, a wszystko przez to że piłkarski świat stał się globalną wioską mutli-kulti.
Inne tematy w dziale Sport