Ordnung muss sein
Radio Westdeutscher Rundfunk powiedziało, że niemiecka Polizei jest instytucją, która cieszy się największym zaufaniem wśród społeczeństwa. Osiemdziesiąt siedem procent nagabniętych Niemców podobno z własnej woli zadeklarowało zaufanie do stróżów porządku. Policja w tym rankingu ma więcej punktów niż wojsko.
Komunikat z miejsca trafił mnie wprost we wspomnienie dowcipu, że prawdziwy Niemiec gdy się skaleczy, to z rany nie sączy mu się krew, lecz zielona policyjna farba. Od razu też zapragnąłem zaklasyfikować wszystkich Niemców jako zastraszonych donosicieli bez kręgosłupa moralnego i w ten sposób raz na zawsze wyrobić sobie właściwe zdanie na ich temat. Na szczęście odór hipokryzji wyrwał mnie z tej wewnętrznej galopady bredni. Jakby ktoś pytał – hipokryzja śmierdzi siarką.
Dla nas Polaków, zwłaszcza tych, których choć częściowo edukowano w poprzednim systemie, zaufanie do policji to oksymoron. Zwyczajnie nie mieści nam się w głowach posłuszeństwo wobec systemowego funkcjonariusza. Nikt nie zapyta policjanta o drogę, nie poprosi o zapalniczkę ani wezwie patrolu bez absolutnej konieczności. Podczas kontroli myślimy tylko o tym, za co zostaniemy ukarani, bo doskonale pamiętamy, że wystarczy odrobina chęci i znajdzie się paragraf na każdego.
Podejrzliwość wobec przedstawicieli aparatu państwowego jest pomiędzy Odrą i Bugiem tak naturalna jak oddychanie. Wrosła w polski genom i stanowi naszą integralną cechę narodową. Nieposłuszeństwo wobec władzy, które przychodzi nam tak łatwo, bez zastanowienia, stawiamy sobie za punkt honoru. Z kolei dowolny przejaw posłuszeństwa, czy nie daj bóg służalczości wobec aparatu państwowego z automatu spotyka się z pogardą.
W Niemczech jest inaczej. Miejscowi niemal ochoczo wypełniają policyjne zalecenia, wzywają radiowóz do najmniejszej nawet stłuczki i dzwonią po patrol jeśli balanga u sąsiadów nie skończyła się punktualnie wraz z nadejściem ciszy nocnej. Wydaje się, że oni naprawdę szczerze wierzą w Ordnung wspomagany policyjnym autorytetem kaliber dziewięć milimetrów.
W poprzednim mieszkaniu spotkana na korytarzu sąsiadka z dołu kłaniała się nisko i rozpływała w pozdrowieniach, po czym w domowym zaciszu pisała donos za donosem i całymi seriami słała do sekretariatu spółdzielni mieszkaniowej. A to, że za głośno tupię, a to, że za wcześnie wstaję, a to, że rower stoi nie tam, gdzie powinien. Spółdzielnia natomiast upominała mnie raz po raz, również listownie. Cała sytuacja wydawała mi się niezmiernie zabawna; wyobrażałem sobie owe niedorzeczne ilości papieru, farby w drukarkach, prądu i ludzkiej pracy, które zostały zmarnowane na potrzeby tej absurdalnej farsy. Bo przecież pomijając już samą idiotkę sąsiadkę, musiała w tym wziąć udział cała masa ludzi: listonosz, pracownik sortowni listów, pani z sekretariatu spółdzielni mieszkaniowej i tak dalej. Ktoś musiał również wyprodukować samochody, którymi tę korespondencję transportowano, wydobyć ropę naftową na paliwo, czy ściąć drzewa na papier. Wszystko w trosce o mój dobry humor - żebym mógł się szczerze uśmiać czytając kolejne upomnienia.
Zabawa skończyła się, kiedy Hugo wyjaśnił mi w kilku krótkich słowach, że jeśli nie zareaguję, i to jak najszybciej, to będę sobie musiał poszukać nowego mieszkania, bo sekretariat spółdzielni mieszkaniowej po kilku pisemnych upomnieniach wypowie mi umowę najmu. Porozmawiałem więc z sąsiadami i spółdzielnią i sprawę ostatecznie rozwiązano, ale cała sytuacja nauczyła mnie, że Niemcy ufają nie tylko Policji ale i biurokracji, która w kraju Goethego rozrosła się do rozmiarów monstrualnego absurdu.
Wszystko bez wyjątku jest obwarowane setkami przepisów, umów, powiadomień, zaświadczeń, meldunków, rozliczeń i kserokopii. Urzędowa korespondencja piętrzy się w każdym zakamarku i wypływa potokiem formularzy z szuflad, szafek i komód. Jedyną zadowoloną z tej sytuacji wydaje się być moja kotka, która z upodobaniem surfuje na grzbietach papierowych fal i nurza się między koperty w nadziei upolowania czegoś interesującego.
Trochę się wyzłośliwiam nad formalistycznymi Niemcami, ale istnieje oczywiście i druga strona medalu. Ktoś przecież jest bohaterem sąsiedzkich donosów, ktoś ośmiela się głośno imprezować po dwudziestej drugiej, ktoś w końcu buchnął Hugo skuter. Olbrzymi system socjalny utrzymuje całkiem sporą grupę meneli i wszelkiego rodzaju krętaczy.
Menele, jak powszechnie wiadomo, mają swój własny kodeks, jeśli jednak idzie o stricte menelskie zdolności, pewien polot, to tutejsi również odbijają się od policyjnego muru. Nasi menele, pomijając już romantyczny rozmach, potrafią mieć panów policjantów zwyczajnie w dupie. Niemieccy kloszardzi stają na baczność i posłusznie dają się pacyfikować, czasem tylko burkną pod nosem niezrozumiałą skargę. Wydaje się, że coś silniejszego od nich samych, od honoru i alkoholowego rauszu nie pozwala im przekroczyć granicy, której nasze chłopaki, nauczone doświadczeniem wielu pokoleń, zdają się zupełnie nie zauważać.
Niemcy to taki dziwny kraj, w którym niemal każdy nosi w sobie bolesne poczucie obowiązku, w ostatecznym rozrachunku ważniejsze od osobistego interesu, który jest gotów poświęcić tylko po to, żeby dać drugiemu nauczkę. To tutaj bardzo ważne: wszyscy pouczają wszystkich, kiedy tylko nadarzy się okazja i z dumą noszą na twarzach piętno zimnej satysfakcji. Satysfakcja jest zimna, a poczucie obowiązku, jak napisałem wcześniej – bolesne. Mam wrażenie, że w istocie pod płaszczykiem wyższej konieczności kryją się pobudki zwyczajnie małe i egoistyczne, co – jak sobie wyobrażam – musi uwierać sumienie jak kamień w bucie.
Ostatecznie nic mi do tego, jaki kto ma charakter i z jakich powodów, sam jestem daleki od ideału, a z każdym rokiem zauważam nowe rysy na moim i tak już dość żałosnym autoportrecie. Z drugiej strony – czy ten instynktowny formalizm nie stanowi cechy, która czyni Niemców takimi jakimi są?
Ordnung muss sein to doktryna potrzebna Niemcom do sprzedawania światu german quality, produkowania świetnych (i drogich) samochodów i budowania najlepszych na świecie autostrad. To złota zasada, która stanowi ważny element tożsamości narodowej. Ma swoje konsekwencje, o czym na pewno jeszcze napiszę, ale w dużej mierze czyni naszych zachodnich sąsiadów Niemcami. Może i dobrze.
Inne tematy w dziale Polityka