Ponieważ wbrew moim oczekiwaniom kwakanie we francuskim radiu Europe 1 wywołało w Polsce co nieco hałasu, a gdzieniegdzie odezwały się nawet głosy świętego patriotycznego oburzenia (choć na przykład Grzegorz Schetyna umiał zareagować na ten drobiazg z uśmiechem, i chwała mu za to), pozwolę sobie zgłosić jeszcze jeden podobny przypadek, ale na szczęście nie dotyczący Polski. Jest to za to przypadek ze znacznie wyższego szczebla.
W przypadku kwakania chodziło o humorystyczny program radiowy, którego celem jest właśnie żartowanie sobie ze wszystkich i ze wszystkiego. W tym nowym przypadku mowa będzie o ministrze, rzeczniku Pałacu Elizejskiego, i o "byłym przyszłym prezydencie USA".
Mianem "były przyszły prezydent USA" określa często sam siebie świeżo upieczony (to chyba skutek ocieplenia klimatycznego) laureat pokojowej Nagrody Nobla, a wcześniej Oscara. Al Gore gościł w ostatnich dniach w Paryżu. Uczestniczył w uroczystym zamknięciu wielkiej, kilkutygodniowej konferencji poświęconej ochronie środowiska. Była to konferencja dość nowatorska, bo udało się posadzić przy jednym stole i przedstawicieli rządu, i związków zawodowych, i samorządów lokalnych, i organizacji pracodawców, i różnych stowarzyszeń ekologicznych, w tym i takich, które niechętnie z rządami dyskutują (na przykład Green Peace) . Sam fakt, że wszyscy ci ludzie umieli wspólnie dyskutować i dochodzić do wspólnych ustaleń, a nawet decyzji, jest swoistym majstersztykiem. Ale Sarkozy ma do takich rzeczy talent. W najbliższych miesiącach będą zresztą na pewno podejmowane decyzje wynikające z tych wspólnych obrad.
We Francji takie duże, wielostronne konferencje określa się mianem "Grenelle". Z braku czasu nie wyjaśniam dlaczego, a poza tym nie ma to w tej chwili dużego znaczenia. Istotne jest tylko to, że Al Gore uczestniczył w uroczystym zamknięciu tak zwanego "Grenelle de l'environnement". I że idea takiej konferencji bardzo mu się spodobała. A więc gdy jako honorowy gość wygłaszał przemówienie, powiedział po francusku, że trzeba zorganizować "Grenelle mondial", czyli takie właśnie Grenelle, ale na skalę światową.
I zaczęło się. Pierwsze przedrzeźnianie usłyszałem na własne uszy z ust rzecznika prasowego Pałacu Elizejskiego. Mówił o zamknięciu tej wielkiej konferencji, i zacytował słowa Ala Gore'a, w niemiłosierny sposób naśladując jego silny amerykański akcent. A było to przecież oficjalne wystąpienie rzecznika w obecności kilkudziesięciu dziennikarzy i kamer telewizyjnych. Potem widziałem w telewizji, jak francuski minister do spraw środowiska Jean-Louis Borloo, cytował te same słowa Gore'a. I on również, z szerokim szelmowskim uśmiechem w karykaturalny sposób podkreślał zabawny akcent, z jakim Gore to powiedział. I był to jakby nie było minister, mówił to na dziedzińcu Pałacu Elizejskiego przed dziennikarzami i kamerami telewizyjnymi. A więc zupełnie inna ranga niż humorystyczny program w radiu.
Odniosłem wrażenie, że to "Grenelle mondial" powiedziane z amerykańskim akcentem stało się swego rodzaju grypsem krążącym przez parę dni po paryskich salonach.
I co? I nic! Nikt wojny nie wywołał, Paryża nie zbombardował, patriotycznie się w USA nie oburzył. Chwilami odnoszę wrażenie, że takie przeczulenie, oburzanie się, gdy ktoś coś o nas z przymrużeniem oka powie, jest jedną z naszych narodowych specjalności.
Może już czas, byśmy się nieco odsztywnili?...
Do niedawna - korespondent Polskiego Radia we Francji. A teraz - zapraszam do polskiego portalu Euronews: http://pl.euronews.com/ i do naszego fejsbuka: http://www.facebook.com/euronewspl
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka