fot. PAP/EPA/ALEXEI NIKOLSKY
fot. PAP/EPA/ALEXEI NIKOLSKY

Kto zarabia na kryzysie ukraińskim? Odpowiedź nie jest taka oczywista

Rafał Woś Rafał Woś Rafał Woś Obserwuj temat Obserwuj notkę 32
Rosjanom wcale nie spieszy się do zajmowania Kijowa. Im chodzi o to, żeby cena ropy i gazu poszła możliwie mocno do góry. A i wielu siłom na Zachodzie jest to przecież bardzo na rękę.

Putin mówi prawdę

Problem z Putinem polega na tym, że on mówi do Zachodu dość otwartym tekstem. Tylko Zachód nie umie albo nie chce wyciągać z tego sensownych wniosków. Rosyjski prezydent wielokrotnie powtarza na przykład zdanie „nie używamy energetyki jako broni”. I - jak się nad tym głębiej zastanowić - to mówi szczerą prawdę. Rosja faktycznie nie używa energetyki jako broni. W rzeczywistości jest przecież dokładnie odwrotnie. To rosyjskie zasoby militarne i potęga polityczna Federacji Rosyjskiej są od lat używane do tego, by zarabiać na zaopatrywaniu świata w surowce strategiczne. I to zarabiać dobrze.

Spójrzmy na trwający dziś kryzys (wojnę-niewojnę?) ukraiński. Ale patrzmy szerzej. W październiku Władimir Putin powiedział, że baryłka ropy powinna kosztować 100 dolarów. Gdy to mówił baryłka ropy kosztowała ok. 80 dolarów. W minionym tygodniu była chwilami warta nawet 97 dolarów. To najwyższa cena ropy od… zgadnijcie od kiedy? Tak, dobrze myślicie. Od roku 2014, czyli od poprzedniej odsłony kryzysu ukraińskiego zakończonej aneksją Krymu. A kiedy była poprzednia wielka górka? Tak, dobrze myślicie - w roku 2008 kiedy Gruzja i Ukraina pukały na szczycie w Bukareszcie do drzwi NATO a potem wybuchła wojna gruzińsko-rosyjska.

Czytaj inne teksty Rafała Wosia:

Kryzys polityczny a ceny ropy

Przypadek? Oczywiście, że nie. Jakieś 12 proc. całego światowego wolumenu handlu ropą przypada na Rosję. 60 proc. tej ropy kupuje Europa. 30 proc. trafia do Chin. Mechanizm działa więc mniej więcej tak. Gdy dochodzi do politycznego kryzysu z udziałem Rosji, handlarze ropą zaczynają gromadzić zapasy. Robią tak - co logiczne - na wypadek eskalacji konfliktu. Wiadomo, że jeśli wybuchnie na pełną skalę, to pojawią się problemy w dostawach. W skrajnym przypadku Zachód może się przecież zdecydować na sankcje albo embargo. Embargo sprawi, że w krótkim okresie trzeba będzie sobie radzić bez rosyjskiej ropy. Stąd właśnie potrzeba gromadzenia zapasów.  Zwiększony popyt winduje cenę surowca na szczyty. Gdy sytuacja się uspokoi albo nic się nie wydarzy, cena zacznie spada. Aż do następnego kryzysu.

Cofnijmy się teraz do początków pandemii. Jest wiosna 2020 roku - zamiera globalny handel i zaczynają się lockdowny. Cena ropy spada z poziomu ok. 60 dolarów za baryłkę do 20 dolarów. Dla kraju żyjącego z eksportu surowca to jest dramat. Potem (dzięki wspólnym działaniom OPEC) cena trochę odbije. Aż do końca 2020 będzie jednak na niskim poziomie 40 dolarów. Rosyjskiej gospodarce zaczyna kończyć się (nomen omen) paliwo.

Polecamy:

Zeroemisyjność na rosyjskim gazie

Na szczęście (dla Rosji) jest jeszcze gaz. Tu są jeszcze większym potentatem, bo przypada na nich jakieś 25 proc. światowego wolumenu handlu tym surowcem. Z czego 85 proc. zaopatruje potrzeby Europy. No i jest unijny pakiet klimatyczny. A więc nabierający tempa program transformacji energetycznej od paliw kopalnych do energii odnawialnej. Ekologiczne ambicje Unii z pozoru wydają się uderzać w rosyjską potęgę surowcową, bo przecież ropa to paliwo brudne, z którego Europa chce się wyzwolić. Problem polega jednak na tym, że paliwem rezerwowym i zapasowym dla odnawialnych źródeł energii jest (i pozostanie) właśnie gaz. W ten sposób Rosja ze swoimi zasobami błękitnego paliwa jest gwarantem, że Unia będzie mogła wywiązać się ze swoich obietnic zeroemisyjności do roku 2050, z których tak wielu polityków uczyniło swój placet wiarygodności wobec wyborców. Bez Putina nie uratują klimatu i zostaną zjedzeni przez pokolenie Grety Thunberg i „Extinction Rebellion”. Swatką i gwarantem tego układu są oczywiście Niemcy z ich rozbudowaną infrastrukturą do odbioru, magazynowania i przesyłania rosyjskiego gazu dla reszty kontynentu. No chyba, że Europie uda się przełamać niemiecki opór wobec energetyki atomowej. Ale to potrwa.

Jak chcecie paliwa, to płaćcie więcej!

Putin oczywiście wie, że Europa jego paliw potrzebuje. W 2021 roku mieliśmy więc słynny już manewr cenowy Gazpromu, gdy wykorzystując ożywiony popyt na gaz w budzącej się do życia Azji, Rosjanie rozłożyli ręce i powiedzieli Europie: jak chcecie paliwa, to płaćcie więcej! Europa załkała, ale… zapłaciła. Ustanawiając w październiku rekordy ceny gazu nienotowane… zgadnijcie od kiedy? Tak, od 2014 roku i od kryzysu ukraińskiego zakończonego aneksją Krymu.

To oczywiście nie jest takie proste, że ilekroć Rosja angażuje się w konflikt militarny z Zachodem, to ceny surowców automatycznie idą w górę. Gra jest dużo bardziej skomplikowana. Muszą istnieć okoliczności zewnętrzne. Jakiś duży międzynarodowy szok. Tak, jak teraz pandemia covid-19. Albo krach finansowy z lat 2007-2008. Z punktu widzenia Rosji cała sztuka polega na tym, żeby grozić konfliktem. I osiągnąć - optymalne z ich perspektywy poziomy cenowe handlu surowcem. Czasem chodzi o to, żeby cena nie spadła aż tak mocno. Innym razem (tak jak teraz), by wartość swoich zasobów jeszcze trochę podbić. To znaczy tak wykorzystać swoją militarną maszynerię, żeby wycisnąć jeszcze trochę z korzystnych dla siebie splotów okoliczności. Zawsze jest w tej grze element hazardu i przypadkowości. No i są koszty zewnętrzne, bo sytuacja militarna też może się wymknąć spod kontroli. Większa lub mniejsza wojna jest i w takim układzie pozostanie czymś bardzo realnym. No, ale nie ma zysku bez ryzyka.  

Nie tylko Putin zarobi na konflikcie z Ukrainą

Jest jeszcze jeden element całej tej układanki. Myśląc o Rosji i Zachodzie czynimy założenie wzięte ze schematycznego zimnowojennego filmu. Takiego, w którym istnieją dwa spójne bloki: my i oni. Tymczasem to tak nie działa. Niedoszły kandydat na prezydenta USA Bernie Sanders zwrócił niedawno uwagę na niesamowite zyski zachodnich firm energetycznych. Tylko w ubiegłym kwartale BP, Chevron, Shell i Exxon Mobil zarobili 25 mld dolarów, czyli najwięcej od siedmiu lat. Na czym zarobili? Właśnie na tak mocnym wywindowaniu cen paliw i energii. „Problemem nie jest inflacja - napisał Sanders. „Problemem jest korporacyjna chciwość i korzystanie z sytuacji przez działających ręka w rękę gigantów".

Bo to nie jest tylko tak, że na wysokich cenach energii i (tak, jak teraz) na podbijaniu wojennego bębenka wokół Ukrainy zarabia Putin. Także po „naszej stronie” jest wiele potężnych sił, którym to bardzo odpowiada. Warto o tym pamiętać.

Rafał Woś

Czytaj także:

Rafał Woś
Dziennikarz Salon24 Rafał Woś
Nowości od autora

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka