Wojewoda Andrzej Drelich (w środku) na miejscu kataklizmu w powiecie kościerskim. Fot. Facebook
Wojewoda Andrzej Drelich (w środku) na miejscu kataklizmu w powiecie kościerskim. Fot. Facebook

Wpadka wojewody pomorskiego: Do sprzątania liści nie będziemy wzywać wojska

Redakcja Redakcja Samorząd Obserwuj temat Obserwuj notkę 78

Poszkodowani w wyniku nawałnic w województwie pomorskim narzekają w mediach na to, że wojsko przyjechało zbyt późno do pomocy. Sołtys Rytla również ma o to pretensje, ale wojewoda Sławomir Drelich uważa: żołnierzy można wzywać tylko w przypadku zagrożenia życia.

- Do zbierania gałęzi, do zamiatania liści nie będziemy wzywać wojska - powiedział dziennikarzowi TVN wojewoda. W taki sposób odniósł się do zarzutów, że nie wystąpił do MON o pomoc w usuwaniu szkód po huraganach. Lasy Państwowe oszacowały skalę żywiołu jako "największą stratę w historii polskiego leśnictwa".

Mimo, że sytuacja na Pomorzu była fatalna od piątku, Drelich poprosił o pomoc resort obrony narodowej w poniedziałek. Antoni Macierewicz i inni przedstawiciele MON tłumaczyli: zgodnie z prawem, można wysłać wojsko w miejsce kataklizmu na wniosek wojewody. Rząd i wojewoda - przedstawiciel premiera w terenie - nie widzą powodów, by wprowadzić stan klęski żywiołowej.

W rozmowie z "Dziennikiem Bałtyckim" wojewoda pomorski dodał: - Ewentualne wejście wojska w sobotę niewiele by zmieniło, poza tym, że drzewa byłyby szybciej usunięte. Jednak pamiętajmy, że one nie stanowią bezpośredniego zagrożenia, a dodatkowy czas pozwolił strażakom rozpoznać sytuację razem z Regionalnym Zarządem Gospodarki Wodnej odpowiedzialnym za udrożnienie kanału w Rytlu. Na szczęście nic na to nie wskazuje, ale gdyby teoretycznie znów przyszły tam jedna po drugiej nawałnice, to strażacy mają specjalne rękawy i są gotowi. Jasne, że dziś można powiedzieć, że sprzęt powinien stać w Rytlu w gotowości w piątek, ale nie mogliśmy tego wiedzieć, bazując na treści komunikatów meteorologicznych.

To nie koniec zaniedbań ze strony lokalnych władz w miejscowościach, dotkniętych huraganami. Okazuje się, że w niektórych gminach w powiecie chojnickim w ogóle nie ostrzeżono społeczności przed ogromnymi burzami. Powodem było wyłączenie komputerów i zbyt późna pora.

- Akurat nie było wszystkich pracowników, a komputery były już powyłączane. Ale tak, ja i pan starosta dostaliśmy powiadomienia na nasze komórki. To tzw. alert. Uznaliśmy, że nie było jednak sensu nigdzie dalej dzwonić. To już było przecież po 15, wszystkie urzędy i tak nie pracowały. Co mieliśmy z tym zrobić? Nie było przecież do kogo i jak, bo było już po godzinach pracy - stwierdził w pomorskim dodatku "Polski The Times" dyrektor Wydziału Bezpieczeństwa i Zarządzania Kryzysowego starostwa w Chojnicach, Andrzej Nogal.

W wyniku nawałnic, 2 osoby zmarły, 50 zostało rannych. Kilkanaście tysięcy ludzi pozostało bez prądu i dachu nad głową. Zniszczenia oszacowano na 38 tys. hektarów lasów. Synoptycy ostrzegają przed kolejną falą gwałtownych burz w najbliższych godzinach. Mariusz Błaszczak zapowiedział, że do Sejmu trafi projekt ustawy o nowym systemie ostrzegania przed żywiołami.

Źródło: TVN, Dziennik Bałtycki, Polska The Times

GW


© Artykuł jest chroniony prawem autorskim. Wykorzystanie tylko pod warunkiem podania linkującego źródła.




Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka