Aleksander Chłopek - outsider221 Aleksander Chłopek - outsider221
261
BLOG

Jaką możemy mieć pewność

Aleksander Chłopek - outsider221 Aleksander Chłopek - outsider221 Polityka Obserwuj notkę 7

  PiS pisał po liniach krzywych, ale wydawało się, że zmierza prosto ku właściwemu i pożądanemu celowi: silna i gospodarna Polska, licząca się w gronie ważnych narodów europejskich. I suwerenna, na ile to możliwe. A wyszło, jak wyszło - frustracja, żal i narastający gniew. Głównie z powodów, o których tu na salonie24 nieraz pisałem (kiedy jeszcze pisałem regularnie): braku dostatecznej odwagi, niespełnionych ważnych obietnic wyborczych, kalekich, bo połowicznych reform, negatywnej selekcji do partii i do wysokich urzędów, "lekceważenie nauki, edukacji i spóźniony refleks w w dziedzinie podstawowej sprawiedliwości" (to cytat z prof. A. Nowaka) oraz z roku na rok postępującej moralnej degrengolady.

  A w ostatniej kampanii ujawniła się jeszcze jedna ułomność, która bywa zawsze najgroźniejsza, a przed którą tyle razy lubił za moich poselskich czasów przestrzegać Tadeusz Cymański, że "kroczy przed upadkiem". Tą ułomnością jest pycha.

  To ona najmocniej z tych wszystkich wspomnianych wyżej negatywnych cech przyczyniła się w ostatniej kampanii do klęski PiS-u. Kampanii co prawda wygranej przez PiS - ale jakże upokarzającej wygranej, gdyż - o ironio - zwycięstwo nie zostało nagrodzone. Więcej - stało się tym bardziej dotkliwą porażką, bo  z syndromem "już był w ogródku, już witał się z gąską". Porażką o konsekwencjach prawdopodobnie dla tej partii bardzo dramatycznych.

  W kampanii udział wzięło siedem komitetów wyborczych. Wszystkim przysługiwały takie same prawa i możliwości do uwodzenia wyborców. Prawie wszystkim!  - i to "prawie" bardzo wiele znaczy i zmienia niemal  wszystko. Do tego stopnia, że trudno to zrozumieć i jeszcze trudniej znaleźć odpowiedzi na pytania, które w sposób naturalny zadaje sobie każdy zwolennik i wyborca prawicy:  "Jak można było w rywalizacji wyborczej demonstrować niechęć, a nawet wrogość do partii "Polska Jest jedna", partii o tym samym imperatywie etycznym i światopoglądowym?"; "Jak mogło do tego dojść, że przewodniczący tej partii niemal ortodoksyjnie katolickiej, został wyklęty przez media rządowe, także przez katolicką rozgłośnię, a tym samym skazany na klęskę?"  Przecież to było zwyczajnie nie fair, a w przypadku Prawa i Sprawiedliwości, partii odwołującej się do wysokich wartości, po prostu nieuczciwe. A w tym wszystkim najgorsze, że także niemądre. Ludzie uwrażliwieni na prawdę, a tacy przeważnie bywają wyborcy prawicowi, nie mogli nie doznać znacznego dyskomfortu. Bo jakże to, Hołownia, Nowacka, Biedroń mają prawo brać udział w medialnych debatach wyborczych (nie ujmując nic tym osobom), a Rafał Piech takiego prawa nie ma?! Pomyślmy trochę głębiej, a dotrze do nas tragiczna groteskowość tej sytuacji: ewentualnego sprzymierzeńca, wyznającego te same wartości, pomija się w mediach rządowych i szykanuje. 

  Pomyślmy dalej: że Rafała Piecha zaproszono by  do publicznych debat w mediach wyżej wspomnianych i że mógłby tam zaprezentować program swej partii "Polska Jest Jedna". I że mogliby go zobaczyć i usłyszeć prawie wszyscy, którzy wybory traktowali poważnie. I pomyślmy do końca - że jest więcej niż prawdopodobne, że Rafał Piech i PJJ odniosłyby sukces. Większy czy mniejszy, ale sukces. I wprowadziliby do Sejmu posłów. Ilu? - trudno dziś spekulować. Być może wystarczającą ilość, by razem z PiS-em i Konfederacją stanowić większość i stworzyć prawicowy rząd.

  Pomyślmy jeszcze dalej: dlaczego tak się nie stało? Pycha? - tak. Głupota? - też. Ale przede wszystkim to ubóstwo duchowe i kulturalne. To zanik tych wartości, które były zawsze cechą konstytutywną naszego narodowego charakteru. Wartości, które kojarzyło się kiedyś ze słowem "rycerskość", a współcześnie z pojęciem "fair play". To te wartości, z którymi Prawo i Sprawiedliwość szło do wyborów w 2001 roku. 

  Zwyciężyła pycha i zarozumiała pewność, że sami damy radę i z nikim zwycięstwem dzielić się nie będziemy. I możemy ustalać zasady i warunki rywalizacji wyborczej. I przypisywać sobie monopol na wartości chrześcijańskie, katolickie. Nawet w sposób budzący poważne wątpliwości etyczne. 

  A teraz mamy to, co mamy. Rządy koalicji partyjnych. które już takich wątpliwości nie mają i co gorsza, z braku zasad wydają się budować obowiązujący paradygmat aksjologiczny. Trudny do przyjęcia w Polsce, ale już skutecznie i coraz szerzej afirmowany przez Świat. A z tym Światem kojarzy mi się pojęcie "Wojna Światów". I chyba dobrze mi się kojarzy - bo mamy Wojnę Światów!  Ta wojna właśnie trwa. Nie ta Wellsowska, lecz wojna cywilizacji łacińskiej, która dopiero co wkroczyła w trzecie tysiąclecie, z tą barbarzyńską, którą "widział i opisywał" i przed którą przestrzegał  Zbigniew Herbert. No ale cóż, autorowi "Do Marka Aureliusza" próbowano przykleić etykietę psychiatryczną. Na szczęście nieskutecznie, choć dla niektórych ciągle obowiązującą. Przypomnijmy więc ten wiersz w całości, bo warto:

     Dobranoc Marku lampę zgaś

     i zamknij książkę Już nad głową

     wznosi się srebrne larum gwiazd

     to niebo mówi obcą mową

     to barbarzyński okrzyk trwogi

     którego nie zna twa łacina

     to lęk odwieczny ciemny lęk

     o kruchy ludzki ląd zaczyna


     bić I zwycięży Słyszysz szum

     to przypływ Zburzy twe litery

     żywiołów niewstrzymany nurt

     aż runą świata ściany cztery

     cóż nam – na wietrze drżeć

     i znów w popioły chuchać mącić eter

     gryźć palce szukać próżnych słów

     i wlec za sobą cień poległych


     więc lepiej Marku spokój zdejm

     i ponad ciemność podaj rękę

     niech drży gdy bije w zmysłów pięć

     jak w wątłą lirę ślepy wszechświat

     zdradzi nas wszechświat astronomia

     rachunek gwiazd i mądrość traw

     i twoja wielkość zbyt ogromna

     i mój bezradny Marku płacz 

  Co zrobiliśmy z tą naszą "polskością", że jej dziś tak daleko do tej dawnej, znanej z historii i literatury, w której duma i szlachetność stanowiły wartości fundamentalne. O której tak wzruszająco i z uznaniem pisał prawie dwieście lat temu poeta: "O Matko Polko, gdy u syna Twego/ w oczach błyszczy genijuszu wielkość,/ jeśli mu patrzy z czoła dziecinnego/ dawnych Polaków duma i szlachetność,/ (...)/ wcześnie mu ręce okręcaj łańcuchem,/ do taczkowego każ zaprzęgać wozu,/ by przed katowskim nie zbladnął obuchem,/ ani się skrzywił na widok powrozu." ("Do Matki Polki")

  Tak, trudno to zrozumieć i pozostaje niesmak, gdy się słyszy już po klęsce apel Beaty Szydło: "Wszystkie stronnictwa patriotyczne powinny być teraz razem". Szkoda, Beato, że ten apel nie wybrzmiał z odpowiednią mocą w trakcie wyborczej kampanii! Szkoda że również nikt z pozostałych sześciu komitetów wyborczych nie zachował się w tej sprawie jak trzeba! Obowiązywała dyskrecja i wyniosłe milczenie. Ani jednym słowem, ani drobnym gestem, ani choćby delikatnym rumieńcem wstydu nie zareagowano na "puste miejsce przy stole" publicznej telewizyjnej debaty. Nikt nie zawalczył o polityczne "fair play", jak to bywa czasem w sportowej rywalizacji. Nikt nie zaprotestował, że to nie wypada, nikt nie uniósł się honorem, by po Herbertowsku "wyjść skrzywić się wycedzić szyderstwo/ choćby za to miał spaść bezcenny kapitel ciała/ głowa". Dekapitacja tym razem nie groziła, niemniej postawa fair play wymagała odwagi. Odwagi, która w efekcie finalnym przyniosłaby szacunek wyborców i kto wie, czy nie większą ich liczbę po naszej stronie. Odwagi, której dziś w polskiej polityce brakuje. Odwagi, która jest fundamentem "Polskości".

  Bo to trzeba mieć odwagę, by w czasach oświeconego ateizmu i powszechnej apostazji  stoczyć się tak nisko, by czcić w polityce Niewidzialnego i to w dodatku na wysokościach. I jeszcze w tak specyficznych okolicznościach przyrody, jakimi są wybory do Izb Najjaśniejszej Rzeczpospolitej. 

  A może to nie była odwaga, tylko zwykła bezczelność? Może taką przyjęto w elitach politycznych kraju logikę rozumowania? Przecież żyjemy od ponad trzydziestu lat w epoce wyjątkowej tolerancji i wyrafinowanej, by nie rzec: wysublimowanej demokracji, przyzwalającej nawet na  takie publiczne zuchwalstwo, jakim jest przystąpienie do wyborów partii, o której nikt nigdy niczego nie słyszał. Partii, której nie finansuje żaden oligarcha, której nie wspiera bezinteresowną życzliwością żadne imperium, partii, której nie zauważyły również państewka o  mocarstwowych ambicjach. Po prostu takie nic. Udział w wyborach partii "Nic" sam w sobie już jest nietaktowny, ale wielkodusznie to można wybaczyć, wszak - przypominam - jesteśmy Himalajami tolerancji, jakby to ujął niegdysiejszy polityk z Krakowa.  Ale żeby tak od razu pchać się do telewizji, radia, do niezależnej, a jakże, prasy, a może i na Wiejską ?! - to już Himalaje bezczelności. Tego nie przewiduje żaden savoir vivre, nawet ten peerelowski z "Przekroju". Więc został pan Rafał na lodzie, tak jak być powinno na politycznych salonach. Mamy przecież już na tych salonach takiego jednego, co "Szczęści Bogiem", a tu się pcha drugi z modlitwą i zawierzeniem. No nie, "wolne kozy od pługu, szlachta od poboru".

  A po wyborczym wyroku rozległ się płacz, zgrzytanie zębów i szukanie winnych. Oczywiście, nikt się do tego lepiej nie nadawał, niż On. Rafał Piech. Nawet nazwisko z trudem przechodziło im przez usta - po prostu On, założyciel małej partyjki, która wszystkim po prawej stronie miała zrobić na złość i wbrew. Znów jak u Herberta: "...oskarżają podwładnych/ zawistnych kolegów/ nieprzyjazne wiatry..." ("Dlaczego klasycy") Jedynie Prezes znalazł się dobrze w tej sytuacji, przyznając - i słusznie - że ponosi całą odpowiedzialność za wynik wyborów. Już mało kogo w polityce polskiej, światowej zresztą też, stać na taką osobistą dzielność.

  Prawo i Sprawiedliwość nie było i nie jest partią idealną. Doświadczyłem osobiście ze strony PiS-u i jej  polityków  nieuzasadnionych krzywd i upokarzającej pogardy. Wyrosłej z klimatu kłamstw, oszczerstw i zbudowanej na zawiści. Ale jednak coś tam dobrego z sobą PiS niósł - przynajmniej! Z czasów Tuska z lat 2007-2015 pamiętam tylko pogrzeby. Nie obwiniam rządzących wówczas i mających większość w Parlamencie - bo nie mam takiego prawa. Ale jestem człowiekiem wierzącym i wierzę w znaki Boże. Potocznie niektóre z nich często nazywa się pechem. Bo trzeba mieć pecha, by za swoich dwukadencyjnych rządów doczekać się dwóch śmiertelnych katastrof i kilkudziesięciu ofiar "seryjnego samobójcy". Jaką mogę mieć i jaką możemy mieć pewność, że ów pech opuścił już obecnego Premiera i jego środowisko?!


Pochodzę z wielodzietnej rodziny z ośmiorgiem dzieci, znam wartość takiej rodziny i bardzo wiele zawdzięczam Rodzicom i Rodzeństwu. Od 18 roku życia byłem inwigilowany przez SB i objęty prze te służby wielokrotnie operacjami rozpracowującymi. Przepracowałem 35 lat w zawodzie nauczycielskim jako polonista, dwie kadencje w Sejmie, w Klubie parlamentarnym PiS. Od 12 lat bezpartyjny. Obecnie na emeryturze, ze statusem represjonowanego politycznie w PRL. Uczestniczę w lekkoatletycznej rywalizacji sportowej na Mistrzostwach Polski Mastersów, zdobyłem kilkanaście medali, w tym 7 złotych (w skokach: wzwyż, w dal, trójskok i o tyczce). Sympatyk PJJ.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka