pixabay
pixabay
alamira alamira
1482
BLOG

Polska prowincja przy granicy z Niemcami

alamira alamira Niemcy Obserwuj temat Obserwuj notkę 41

Niewielka polska miejscowość przy niemieckiej granicy, jest 21 sierpnia 2021 roku. Nieopodal znajduje się jezioro, zagospodarowane ścieżkami rekreacyjnymi, kempingiem, polem namiotowym, domkami letniskowymi, licznymi pomostami i plażą a dla wybrednych hotelikiem, której właścicielem jest ona - Polka i jej mąż - Niemiec. Obsługa hotelu: Ukraińcy. Wykorzystali pieniądze z Unii, w kuchni szefuje ich syn. Na parkingu niemieckie, holenderskie i nieliczne polskie samochody. Po drugiej stronie jeziora hotel z rozbudowanym spa, obsługa z Ukrainy ale w części spa głównie Tajowie, ale też Indonezyjczycy, Chinka i mieszkanka Dhaki. Właścicielami są Polacy, spróbowali tego biznesu przed dwudziestu laty podpatrując zachód. W 80% ich klienci (klientki) to Niemki. Właściciele powiązani są rodzinnie z największymi rolnikami, którzy po upadku PGR-ów wydzierżawili setki hektarów od skarbu państwa.

Nieopodal przy stacji benzynowej Orlenu otwarto lokal "U Kasi". Serwują za 24 zł olbrzymiego, chrupiącego schabowego z słuszną porcją ziemniaków oblanych tłuszczem, buraczkami i surówką z kapusty obficie połączoną z majonezem. Lokal obskurny, z niewielką ilością stolików ale z kolejką zamawiających ustawiających się stopniowo od południa. Taki gość jak ja to tutaj rzadkość. Większość to zamawiający na wynos. W kuchni pracuje silny zespół pani Kasi przywieziony z Ukrainy, pielmienie, cepeliny i cały zespół pierogów to wstęp do karty. Z zup dziś dostępna jest botwinkowa, pomidorowa i kalafiorowa. Jest też gulaszowa i flaczki. Drugie dania typowej kuchni polskiej rywalizują z kebabem i pizzą. U pani Kasi jest wszystko. Koło trzynastej przed lokalem gromadzą się Niemcy z kempingów i pól namiotowych. "Kleine piroggen mit fleisch" tłumaczy ktoś Niemce to co ukrywa się za hasłem: "pielmienie".

Pięć kilometrów obok w małej - liczącej 100 dusz - wiosce popegerowskiej, w budowie jest kilka domków jednorodzinnych na terenie gdzie kiedyś były pegieerowskie zabudowania. Polski Ślązak, który kupił okoliczną ziemię i zabudowania, wysprzątał teren i wydzielił działki. Budują się mieszkańcy obrzydliwego, piętrowego bloku wybudowanego w latach siedemdziesiątych na środku wsi. Pracują już dwa - trzy lata w Brandenburgii, zarabiają 1,5 do 2 tys. euro miesięcznie "na rękę". Dojeżdżają codziennie 100 km do miejsca pracy, chwalą sobie warunki. Wieś miała szczęście do "właściciela". W okolicznych wsiach popegeerowskie zabudowania i dwory niszczeją a ich właściciele: głównie Holendrzy nie są zainteresowani zmianą statusu, bo dwory wraz z zabudowaniami są pod ochroną konserwatora zabytków i w związku z tym są zwolnione z podatku od nieruchomości.

W następnej wsi nieopodal, pod lasem wybudowano w ostatnich latach olbrzymie kurniki do hodowli indyków. Właściciele to pięćdziesięcioletnie małżeństwo i ich dorosły syn. Mają też kilkaset hektarów ziemi. Bije od nich energia i pozytywna wizja świata, niewiele polskiego narzekania. Całość produkcji Indyka odbierają Niemcy z jednego z największych europejskich przetwórców tego mięsa, oddalonego o 400 km. Dorosły indyk waży 20 kilogramów. Piersi i udka idą na niemieckie stoły, głowy i skóry do Afryki a  łapki z pazurkami do Azji, zmielone kości do kiełbas a odpadki do karmy dla psów. Rodzice właścicieli przybyli z Kresów, dziś u cioci pracuje młode Ukraińskie małżeństwo z dwójką dzieci. Dzieciaki chodzą do przedszkola i szkoły a rodzice chwalą sobie 500 plus i inne udogodnienia. Chcą zostać w Polsce na stałe. Gospodarze częstują mnie kiełbasą z indyka, nie tego hodowlanego bo tego mięsa nie jedzą tylko tej siedmiokilowej indyczki, która biegała u nich na podwórzu. Na tym podwórzu stoją eleganckie, lśniące nowością, potężne traktory i maszyny rolnicze, każdy wart pół miliona. Wszystko kupione na kredyt. Gospodarze mają po co żyć.

Zbieram się powoli do pięciogodzinnej jazdy samochodem do domu, kończę tę notkę i szukam puenty ale jej nie znajduję. Czytam o prośbie Stoltenberga do Morawieckiego by ewakuować Afgańczyków współpracujących z NATO i zastanawiam się dlaczego nie poprosił Niemców?

Niemcy ewakuowali z Kabulu 22 tony piwa i wina. Pewnie białego, nic nie wiemy na ten temat, nie podano też informacji ile piwa też chciało do Niemiec ale nie dostało się na pokład. To piękne: na tym padole łez i cierpienia Niemcy troszczą się o własne piwo! Czy może być coś bardziej symbolicznego?

Czy idą nowe czasy? czy też będzie tak jak zawsze, wszyscy grają a na końcu Niemcy wygrywają?


P.S. Ci, którzy mają deja vu, mają rację. Wczoraj Admini przespali więc dziś z nadzieją, że są na posterunku. Blogerom: Grażynka zza Noteci, Osasunna i Amstern dziękuję za komentarze.

alamira
O mnie alamira

Ślązak od zawsze, studiował Ekonomię na UE w Katowicach, Psychologię i Nauki Polityczne na UŚ w Katowicach, Pisanie scenariuszy w PWSzFTviT w Łodzi. Pisze felietony kulinarne do tygodnika "Nowe Info". Jest prywatnym przedsiębiorcą.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka