Miałem pisać o abdykacji papieża, ale w gruncie rzeczy co mnie, człowieka niezwiązanego w żaden sposób z Kościołem to obchodzi? Osobiście uważam, że snucie rozmaitych teorii na temat owej rezygnacji, to szukanie jakiejś pikantnej ciekawostki, gdyż wydarzenie w końcu doniosłe. Dlatego zostawiam człowieka, nie krytykuję, ani nie roztkliwiam się nad jego pontyfikatem, zresztą Josef Ratzinger nie umarł, wciąż pozostanie ważną dla Kościoła postacią. Faktem jest, że charyzmy Karola Wojtyły nie posiadł, zabrakło humanistycznych zdolności poprzednika, ale bądźmy szczerzy, w Watykanie drugi Wojtyła już się nie trafi. Chciałem napisać trochę o instytucji Kościoła, a raczej o ludziach tę instytucję stale krytykujących. Ja wiem, że może czasem się należy, zwłaszcza kiedy udziałem duchownych są postępki niecne wobec nieletnich, ale to nie tak, iż pole krytyki zawężone jest do aktów pedofilskich wśród kleru. Swoją drogą i w tym przypadku bywają stawiane absurdalne zarzuty, np że "papież tolerował pedofilię w Kościele" co nie tylko jest nieprawdą, ale dość prymitywnym zabiegiem antyklerykałów jadących po instytucji mającej 2000 lat niczym po łysej kobyle, jednocześnie zupełnie ignorujących nadużycia pedofilskie wśród różnych tęczowych przyjemniaczków. Ale mniejsza z tym.
Coś, na co zdecydowanie warto było zwrócić uwagę przy krytyce Kościoła, to stanowisko Rady Papieskiej Iustitia et Pax odnośnie światowego kryzysu. Przypomnę że Rada zalecała utworzenie światowego banku centralnego, światowej władzy publicznej i przywrócenie prymatu polityki nad gospodarką (co de facto już ma miejsce z opłakanymi skutkami). Ale nikt z tych piewców nowoczesności odrzucających zabobon i ciemnogród, nawet się o tym nie zająknął. Woleli bardziej nośne klimaty, takie które mogli poruszać licealiści na przerwach między zajęciami religii i języka polskiego, ci wielce oburzeni obecnością krzyża w salach lekcyjnych postępowcy. Nie chciałbym się jednak koncentrować na krytyce Kościoła, bo całkiem zamuliłoby to znaczenie mojego wpisu. Pozostańmy przy tym, że Kościół nie powinien robić sugestii politykom odnośnie spraw gospodarczych, bo nie do tego jest powołany, ale z drugiej strony nie można też odbierać hierarchom prawa do wypowiadania się w sprawach społeczno-gospodarczych . Dlatego nawet tak kontrowersyjne stanowisko Iustitia et Pax, to prawo Watykanu do wyrażenia swojej opinii, a jeśli jakiemuś katolikowi takie stanowisko nie pasuje, wie jaki ma wybór. Ja katolikiem nie jestem, stąd dla mnie to żaden problem.
Do czego zmierzam. Jak wiemy dla postępowej (w swoim rozumieniu) lewicy, sprawy gospodarcze to dalszy plan, na pierwszy wysuwają się kwestie światopoglądowe. Pół biedy jeśli ktoś robi te "uwagi pedofilskie" i na tym poprzestaje. Gorzej jest, jak ma pretensje do Kościoła, iż ten uważa homoseksualizm za grzech, że z tego właśnie powodu nie akceptuje małżeństw homo, że nie dopuszcza kobiet do kapłaństwa, jest przeciwko in vitro i aborcji. Co więcej, w krajach zachodnich, różnego sortu postępowcy próbują wymusić na hierarchach np akceptowanie związków jednopłciowych czy kapłaństwo kobiet, strasząc zmianą prawa tak, by te nakazywało Kościołowi wyrzeczenie się "uprzedzeń". Chcą wpływać na to co głosi Kościół, jakby istniał jakiś przymus należenia do katolickiej czy jakiejkolwiek innej wspólnoty religijnej. Homoseksualizm to grzech! Grzmią biskupi i katolicy świeccy wzdłuż i wszerz globu, a lewica czuje jakiś butthurt, że nie może im tego po prostu zakazać, bo wolności wyznania w końcu, a nie tacy walczyli już z religią. Kiedyś Kościół miał o wiele poważniejszych przeciwników niż tęczowi chłoptasie z piskliwymi głosikami i plujące nienawiścią feminazistki. Ale i sama instytucja przebyła długą drogę, dziś już nie pali na stosach ani nie prześladuje w żaden sposób 'niewiernych'. To jednak współczesnej lewicy nie wystarczy, kler musi akceptować pewne zachowania, bo inaczej będzie ciemiężcą "kochających inaczej". Gdzie takie rozumowanie ma źródło.
Otóż powszechne przekonanie że Kościół czegoś zakazuje - w sensie nie pozwala w imię prawd wiary, bierze się z tego, iż masa ludzi, nie tylko zresztą po lewej stronie, przyzwyczajona jest do do tego, że sterują nimi papierki i instytucje. Wszystkie wynurzenia biskupów od razu traktowane są bardzo osobiście, bo oto "Kościół zabrał głos". Kościół czyli instytucja, nieważne czy ktoś do tego Kościoła należy czy nie, instytucja to instytucja, a zwłaszcza ci "tolerancyjni i postępowi" uwielbiają hasać na sznureczkach różnych instytucji. Idealnym przykładem takiej postawy jest ostatnie oburzenie lewicy, po tym jak Sejm nie przyjął zapisu o związkach partnerskich. Zachowanie jakie obserwowałem na Twitterze przyprawiło mnie o szok niemały, bo nigdy bym nie uwierzył, że ludzie którzy tak chętnie wyśmiewali PiS za ich nieracjonalne opowiastki smoleńskie, mogą zachowywać się tak nieracjonalnie w obliczu kompletnej bzdury. I tym oto sposobem, istną burzę wywołał brak ustawowego zatwierdzenia przez parlamentarnego bożka intymnej relacji dwojga ludzi.
Tak samo jest w podejściu do Kościoła. Kościół zabrania, ergo my się czujemy osaczeni, my ludzie postępu i nauki. Bo pląsanie na sznureczkach to ulubione zajęcie każdego postępowca. Ale może gdyby trzeba im było legalizować każe wyjście do sracza, pojęliby absurdalność tego rozumowania. Ci ludzie bez papiera nie istnieją. Bez akceptacji państwa czy hierarchów. Bo grzech to zło - mówi Kościół. Ci ateiści i antyklerykałowie nagle biorą sobie do serca co mówi Kościół. Wake me when it's over.
Inne tematy w dziale Polityka