Kadr z filmu "Shining" w reżyserii Stanleya Kubricka.
Kadr z filmu "Shining" w reżyserii Stanleya Kubricka.
Alpejski Alpejski
2614
BLOG

W tym domu straszy, czyli o arcydziele Stanleya Kubricka i nie tylko

Alpejski Alpejski Film Obserwuj temat Obserwuj notkę 59


Film „Shining” Stanleya Kubrica nie wszedł na polskie ekrany. Jak w przypadku wielu dzieł ponadczasowych krytyka nie doceniła jego wartości i nie został on zakupiony przez władze PRL. Wśród filmoznawców chodziły słuchy o filmie i głównie opowiadano sobie o tym, że Stanley Kubrick nakręcił horror w jasno oświetlonych wnętrzach, co było odważnym zaskakującym zabiegiem w tamtych czasach. Krytyka amerykańska na początku zmiażdżyła film, nominując go do nagrody „Złotych Malin”.

Film zobaczyłem pierwszy raz na wydziale reżyserskim i filmowym Uniwersytetu Śląskiego w 1984 roku, na zdartej do niemożliwości kasecie VHS i telewizorze produkowanym w polsko-węgierskiej współpracy. Jakość obrazu była rozpaczliwa głównie z powodu chyba setnego już kopiowania kasety. Ale ten film zrobił na mnie niesamowite wrażenie. Może właśnie z tego powodu, że nie było tam ciemności, a wnętrza były dobrze oświetlone i przywołał mi wtedy dość świeże wspomnienie.

Ze zjawiskami nadprzyrodzonymi na szczęście nie miałem i nie mam żadnego doświadczenia, ale jedyne tego typu zjawisko zaobserwowałem właśnie w rzęsiście oświetlonym wnętrzu. Opiszę je tu na wstępie, bo z pewnością ukierunkowuje mój odbiór dzieła Kubricka.

Było to w czasie, kiedy pracowałem - tuż po skończeniu technicznej szkoły średniej - w Zakładzie Elektronicznej Techniki Obliczeniowej. Pod opieką miałem system „Odra 1304”, który umieszczony był w starej kamienicy. Parter tej kamienicy zamieniono w halę maszyn, od strony północnej zajmowaną przez „Odrę”, a od strony południowej umieszono w niej system „RIAD-a”. Powyżej hali na 3 piętrze znajdował się pokój operatorów przeznaczony do odpoczynku. Praca była na trzy zmiany.

W drugim miesiącu zatrudnienia mogłem już pracować sam i zazwyczaj trzyosobowy zespół dzielił się na dwie grupy. Na początku nocnej zmiany pracowałem sam przez 4 godziny, a dwójka odpoczywała, kimając w przedsionku hali. Po czym ja miałem 4 godziny odpoczynku do rana. Było to dobre i efektywne rozwiązanie powodujące, że przewidziany czas maszynowy zawsze skracaliśmy do minimum, bo nikt nie chodził na „zwolnionych obrotach” po krytycznej dla fizjologii godzinie trzeciej nad ranem. Dziwiło mnie, że moi koledzy wolą spać w niewygodnych fotelach w przedsionku, dokąd docierał ogromny hałas generowany przez system i urządzenia chłodnicze, zamiast udać się do pokoju operatorów i tam w ciszy rozłożyć sobie sofę. Wyganiani na górę tłumaczyli się, że chcą być w pobliżu gdybym, jako młody operator potrzebował ich wsparcia, oraz zachęcali mnie abym też korzystał z przedsionka.

Jestem dużym facetem i drzemka w fotelach nie była mi w smak. Było straszliwie niewygodnie, więc pewnej nocy o godzinie 2:00, kiedy inni przejęli moje zadania, postanowiłem przenieść się do pokoju operatorów i tam wygodnie się położyć i wyspać. Powiadomiłem kolegę i koleżankę, że idę na górę i jakby się coś działo niech mnie obudzą. Nie mieli zachwyconych min, ale nic nie powiedzieli. Ułożyłem się na rozkładanym fotelu i zgasiłem światło. Pokój miał drzwi ze szklaną szybą, taką groszkowaną i do wnętrza wpadało światło, stale palące się na klatce schodowej. Kiedy ułożyłem się wygodnie, nawet nie zdążyłem zasnąć, kiedy nagle na piersi poczułem ogromny ciężar, szamotałem się jak przyciśnięty do ziemi Skarabeusz leżący na plecach. Widziałem puste wnętrze pokoju i nie mogłem złapać tchu, ani podnieść głowy i rąk. W głowie czułem szum pulsu, który osiągnął chyba ponad 150. Sytuacja idiotyczna, nie potrafiłem nawet zawołać ratunku. Trwało to może z 30 sekund, kiedy wreszcie udało mi się podnieść i wybiec z pokoju. Nie zastanawiając się sekundy zacząłem zbiegać po schodach tak szybko jak mogłem, ale na drugim piętrze pomyślałem, że muszę wrócić na górę, bo jako przekonanemu racjonaliście przyszło mi do głowy, że w jakiś sprytny sposób był to kawał zrobiony mi przez kumpli. Odważyłem się na to chyba tylko z powodu ogromnej dawki adrenaliny, jaką miałem już we krwi.

Z duszą na ramieniu szarpałem za klamki wszystkich pokoi upewniając się, że są zamknięte i nikt nie mógł się w nich schować. Ostrożnie zajrzałem do wnętrza pokoju, w którym chciałem spać i zapaliłem światło, zaglądając nawet za stojącą tam lodówkę. Kiedy przekonałem się, że nie ma tam żywej duszy, zrobiło mi się jeszcze bardziej nieswojo. Nie czekając sekundy, popędziłem na parter. Zatrzymałem się przed elektronicznym zamkiem, aby się ogarnąć i złapać oddech. Wtedy już korzystaliśmy z takich zamków, aby wejść na halę maszyn i trezorów z taśmami. Należało wstukać kod składający się z czterech cyfr, aby otworzyć drzwi. Chyba z minutę przypominałem sobie sekwencję nowego kodu do wstukania, aby wreszcie pokonać zaporę. Serce waliło mi jak oszalałe, więc usiadłem w przedsionku przed halą maszyn. Przedsionek oddzielony był od hali szklaną ścianką drzwi z czystego szkła.

Po paru minutach wszedłem na halę i usiadłem przy monitorze. Monitorem "Odry 1304" była stara elektryczna maszyna do pisania, klekocząca powoli każdy komunikat maszynowy na logu papierowym i co minuta zapisująca czas.  Stuk stuk – stuk stuk – wybrzmiała kolejna minuta kiedy zdałem sobie sprawę, że to co mi się przydarzyło jest trudne do wytłumaczenia.

Darek i Gizela, z którymi miałem zmianę, zauważyli moją obecność po jakimś czasie, bo zajęci byli zmianą papieru w drukarce łańcuchowej, która stała za narożnikiem centralnego filara hali. Darek podszedł do mnie i zapytał – co się stało?

Nic, nic. Nie jestem zmęczony – odpowiedziałem.

I z tego powodu jesteś blady jak ściana? – dopytywał się Darek. Nie wiedziałem, co mu odpowiedzieć.

Darek drążył dalej – postraszyło cię? Gadaj, dusiło cię?

To byliście wy? – krzyknąłem - Jak to zrobiliście?! Widziałem przecież pusty pokój, nikt mnie nie trzymał a nie mogłem wstać…

Darek skrzywił się i wyraźnie zdenerwowany odparował – Gizela! Wytłumacz mu, co się tam dzieje!

Koleżanka usiadła obok, a Darek podszedł do szybkowaru, aby mi zrobić herbatę. Był wyraźnie przejęty.

To ty nie wiesz, że tam straszy? Już wszystkich dusiło! Każdego, kto tam spał. Z tego powodu w nocy my tutaj wolimy w hałasie i niewygodach odpoczywać – wykrzyknęła Gizela. Była wyraźnie zdenerwowana.

 Tak, dusiło i to jak cholera – i nie potrafię tego wytłumaczyć. Wspinam się od czterech lat i mam robione EKG i inne badania w przychodni sportowej. Nigdy nie miałem kłopotów z sercem, więc serce, jako przyczynę wykluczam – opowiadałem trzymając drżącymi rękami gorący kubek z herbatą, który wręczył mi Darek.

 Darek parsknął – ba, ja przecież jestem byłym mistrzem Polski w Judo i też mam serce jak dzwon i miałem tam to samo doświadczenie duszenia.

A chwilę potem Gizela miała wilgotne oczy, kiedy opowiedziała, co jej się w tym okropnym pokoju przydarzyło.

Zacząłem snuć rozważania o możliwym polu elektrycznym lub magnetycznym generowanym przez maszynę. Obszedłem halę maszyn kilka razy, aby zlokalizować urządzenia, jakie pod pokojem się znajdowały. Wyszło na to, że była to szafa urządzeń klimatyzacji i kilka przewijaków – czyli stacji pamięci taśmowej. Jednostka centralna – zawierająca jeszcze pamięć ferrytową mogącą być przyczyną powstawania złożonych pól magnetycznych znajdowała się zupełnie w innym miejscu budynku, podobnie jak nowocześniejsza centralna jednostka RIAD-a. Od tego czasu nigdy więcej nie zaryzykowałem spania w tym pokoju, do końca mojej pracy w ZETO.

Choć minęło kilkadziesiąt lat od tego zdarzenia, nigdy więcej nie miałem podobnego doświadczenia. Po kilku latach od opisanych wydarzeń, przeszedłem serię badań neurologicznych, jakie były wtedy wymagane, aby zacząć, a potem kontynuować latanie na szybowcach. W skład badań wstępnych wchodziło też badanie funkcji elektrycznych mózgu. Tak, więc zdarzenia w pokoju operatorów nie miały podłoża kardiologicznego, ani nie były efektem ukrytej padaczki. Trudno też winić pola elektryczne i magnetyczne wysokiej częstotliwości, generowane przez maszynę, bo musiałyby działać na odległość co najmniej 25 metrów, przez kilka stopów, a jak wiecie natężenie pola maleje w funkcji kwadratu odległości od jego źródła, a przecież i te źródła były bardzo słabe w tym przypadku.

Rozumiecie już z jakiego powodu, oglądałem film „Shining” trochę z innej perspektywy, obciążonej tamtym uczuciem. Jest ono na tyle silne, że stukając te słowa na klawiaturze mojego komputera i dziś mam gęsią skórkę na rękach.

Przejdźmy, zatem do filmu, którego fabuła oparta jest na opowiadaniu Stephena Kinga pod tam samym tytułem.

Ale zanim zacznę opis zobaczcie te kilka minut czołówki filmu.


Przepiękne górskie pejzaże uzupełnione niesamowitą muzyką robią wrażenie na każdym widzu. Muzyka w tym filmie to waga ciężka klasyki. Jest tutaj nasz Penderecki, jest György Sándor Ligeti, jest Bela Bartok, czyli wystarczająco do połamania przez najlepsze orkiestry symfoniczne smyczków i dyrygenckich batut.

Piekielnie skomplikowane pasaże nadają filmowi niezwykły klimat. Tytułowy temat, który wysłuchaliście, to wariacja na temat „Sabatu Czarownic” z symfonii „Fantastycznej” Hectora Berlioza w interpretacji Wendy Carlosa i Rachel Elkind.

Rolę miejsca pracy bohatera filmu granego przez Jacka Nicholsona gra „Timberline Lodge” położony na wysokości 1830 metrów, na zboczach śpiącego wulkanu Mount Hood w górach Oregonu. Wnętrza hotelowe w większości powstały w studio, aby powiększyć przestrzenie, po których wędruje kamera.

Ta wędrówka kamery jest w filmie podstawowym atutem budującym nastrój grozy. Wykonanie tych zdjęć możliwe było dzięki wykorzystaniu systemu stabilizacji zdjęć „Steadicam”, umożliwiającego wykonywanie ich przez operatora „z ręki”.

Zachwyca scena, w której syn głównego bohatera grany przez niezwykle utalentowanego Danny Lloyda, mającego w chwili kręcenia scen filmowych zaledwie 6 lat, dziecięcym samochodem na pedały przemierza puste rzęsiście oświetlone korytarze hotelu.



Majstersztykiem są też ostatnie sceny filmu, w których pokazane są - wędrówka Dannyego po ogrodowym labiryncie, oraz pościg za nim oszalałego ojca.

Kubrick był perfekcjonistą w każdej dziedzinie. Niektóre sceny kręcono 143 razy, aż uzyskano efekt o który zabiegał reżyser. Na zdjęcia poświęcono 200 dni! Film pozbawiony jest efektów specjalnych, a groza budowana jest dzięki oszałamiającym obrazom i muzyce.

Fabuła filmu to podstawa do rozważań o naturę zła. Czym ono jest, skąd się bierze.

W zasadzie film jest tak nakręcony, że nie wiemy co jest realne a co jest jedynie produktem pogarszającego się stanu zdrowia głównego bohatera. Ten film osadzony w wielkich przestrzeniach gór Ameryki, przestrzeniach potżnej kubatury hotelu wykreowanego w studio, wprowadza nas w ciasną klaustrofobiczną rzeczywistość, generowaną przez odcięty od świata umysł ludzki.

Czynnikiem deprywującym jest tu sroga zima, zasypująca nie tylko drogi dojazdowe do hotelu, ale i sam budynek wielometrowymi zaspami aż po jego dachy. Puste przestrzenie hotelowe wypełnione są ciepłym światłem, kontrastującym z odgłosami zawieruchy śnieżnej szalejącej za jego oknami i przejmującym zawodzeniem wiatru wdzierającego się swoim odgłosem w tę ciepłą przestrzeń. Wpadające przez okna światło, zalewa utrzymane w ciepłych odcieniach wykwintnych boazerii i dywanowych wykładzin wnętrza hotelu, złowrogą zimną poświatą świata tonącego w śnieżnej bieli. To zimne światło walczące nijako z wnętrzem ciepłego hotelu - wręcz brutalnie się weń wdzierające - pogłębia odczucie deprywacji od cywilizacji. Jedynym źródłem kontaktów rodziny zamkniętej w hotelu ze światem jest radiostacja.

Jeśli w takim wnętrzu coś zaczyna „straszyć” to sytuacja staje się dla uwięzionych w nim ludzi katastrofalna. 

W pewnym momencie jednak to ciepłe wnętrze dzięki sprytowi reżysera zaczyna nas dusić i parzyć. Staje się wnętrzem piekielnych czeluści. W tym momencie biel śniegu na zewnątrz zdaje się symbolem czystości i wybawienia dla uciekających z pułapki osób. I ta lodowa biel staje też się sceną-świadkiem ostatecznego pojedynku zła z dobrem, albo prościej życia ze śmiercią.

Teraz już wiecie, dlaczego opowiedziałem wam o tym pokoju w ZETO?

Właśnie - stamtąd można było uciec, a mimo to do dziś wspomnienie tamtej sytuacji jeży włosy na całym moim ciele. A jak byście się czuli, kiedy działoby się coś, czego nie bylibyście w stanie wyjaśnić i nie moglibyście od tego uciec… Więc siedzicie w pułapce zdani na siebie. Jednocześnie nie jesteście pewni skąd pochodzi to zagrożenie. Ja mogłem sobie pozwolić na ucieczkę, bohaterowie filmu nie.

Co gorsza, widzicie, że jeden z was zaczyna się dziwnie zachowywać. Nie jesteście w stanie odpowiedzieć na pytanie, czy poszarpany sweter waszego syna jest wynikiem jego zabawy, czy agresji waszego męża lub żony. A jeśli malec jeszcze odpowie, że w hotelu spotkał straszną kobietę, choć ten hotel powinien być pusty od miesiąca…

Kubrick stawia pytanie za pytaniem. Kolejne sceny pokazują, że stan psychiczny jednej z osób wyraźnie odbiega od normy. Tu już nie można jednoznacznie powiedzieć, co jest produktem jego chorej głowy, a co doświadczeniem paranormalnym. W pewnym momencie odpowiedź na to pytanie nie ma sensu, bo wydarzenia stają się dla pozostałych przy zdrowych zmysłach ludzi śmiertelnym zagrożeniem. Te wydarzenia to nie niewidzialne siły lub materializujące się duchy. To realna postać oszalałego człowieka.

Czy oszalał, bo był już wcześniej chory i jego stan się tylko zaostrzył? Czy sprzedał duszę za butelkę szkockiej? A jakie to ma znaczenie, kiedy musicie ratować swoje życie. Wtedy nie czasu na analizy.

Tak to wygląda w filmie.

Ale to film, który kiedy się kończy pozostawia wam w głowie te podstawowe pytanie, czy zło wchodzi w człowieka z zewnątrz? Czy jest transcendentne? Czy też jest jedynie immamentnym produktem naszej psychiki?

Bo czy mogą istnieć miejsca przechowujące pamięć – nazwijmy ją roboczo „viktymologiczną”?

A więcej - czy istnieją miejsca, które są złe, nawiedzone i trwale zasiedlone przez ciemne moce?

Kubrick zbudował swój film w ten sposób, że zwolennicy racjonalizmu jak i zwolennicy transcendentnej teorii zła znajdą dla siebie ucztę.

Każdy psychiatra będący materialistą znajdzie rozwiązanie filmowej zagadki w medycznych wyjaśnieniach postępującej choroby bohatera. Ale z drugiej strony każdy prawdziwy egzorcysta może powiedzieć, że ten film to studium postępującego opętania.

Bo życie jest formą istnienia białka, ale w kominie czasem coś załka – jak dawniej śpiewali Skaldowie.

Czy ten film można polecać?

Wybór należy do was. To nie jest zwykły film grozy. Jest niebezpiecznie piękny i elegancki. Wciąga widza w grę, która może być zgubna dla jego duszy, kiedy wybierze złą odpowiedź na postawione przez reżysera pytanie… Pytanie o naturę zła.





ps. Do dzieła „Kubrica” nawiązywano w wielu filmach, niedawno w filmie SF „Passengers” nawiązano do „Shining” w scenach w pokładowym barze kosmicznego transatlantyku. Te dwa fragmenty dla porównania wstawiam poniżej.






Alpejski
O mnie Alpejski

Nie czyńcie Prawdy groźną i złowrogą, Ani jej strójcie w hełmy i pancerze, Niech nie przeraża jej postać nikogo...                                                                     Spis treści bloga: https://www.salon24.pl/u/alpejski/1029935,1-000-000

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura