Do napisania notki zainspirował mnie komentarz SAA-SAA- u seaman-a. A w zasadnie następujący jego fragment:
Wstyd mi, że obiecał Europie, że od grudnia będzie mówił piękną angielszczyznąi na dodatek będzie mógł powiedzieć to co ma na myśli.
Otóż to. Język służy człowiekowi do werbalizowania jego myśli. Mam tę niewątpliwą nieprzyjemność doświadczać już od dziewięciu lat, za pośrednictwem mediów elektronicznych, kontaktu z wypowiedziami naszego UPPiR Donalda Tuska. Te dziewięć lat utwierdziło mnie w przekonaniu, że opanowanie jakiegokolwiek języka w stopniu umożliwiającym werbalizowanie potencjału myślowego naszego UPPiR to po prostu bułka z masłem. Bo w końcu na ile trzeba opanować język żeby oznajmić głębię swoich myśli sprowadzającej się w każdym przypadku do przekonania, że Kaczyński jest głupi?
Reasumując, poziom opanowania przez naszego UPPiR Donalda Tuska języka angielskiego jest idealnie kompatybilny z zasobem myśli, jaki ma on do przekazania. Czyli biorąc to za kryterium oceny, jest perfekt. Dalej idący, ale w pełni uprawniony, jest wniosek, że nasz UPPiR jest w stanie w trzy miesiące oponować dowolny język obcy w stopniu umożliwiającym swobodne werbalizowanie jego myśli.
Hola, hola powie ktoś, przecież język to nie tylko werbalizowanie własnych myśli, to także słuchanie ze zrozumieniem myśli cudzych. Co zatem z tą funkcją języka? No cóż, przepływ myśli z potencjałów intelektualnych wyższych do niższych jest, odwrotnie niż jest to w przypadku prądu elektrycznego, niemożliwy. I to nie język jest w takim przypadku przeszkodą.
Piszę jak jest.
Inne tematy w dziale Rozmaitości