Nadal jestem w tym odległym regionie Yunnan’u, którego za nic na świecie nie chcę opuścić. Słońce, wiatr, deszcz, uśmiech i niepogoda połączyło mnie z tą przyrodą i ludźmi.
Ostatnia wieczerza, ostatnie kroki, ostatnie łąki i góry – żal wyjeżdzać!
Ocierać się z nieznajomi życzliwymi twarzami jest czymś najbardziej cennym dla mej duszy. Gdy jestem daleko od domu, wszyscy spotkani dobrzy ludzie są mi bardzo bliscy, stają się częścią mego życia. Zawsze trudno mi jest ich opuszczać. Dzisiaj właśnie ten końcowy etap w Bingzhonluo mnie czeka.
Niedaleko od naszej gospody jest knajpka, jeszce tutaj nie byliśmy, a więc można ją odwiedzić i coś przekąsić.

Miejsce nie jest zbyt efektowne, ale bardzo gościnne. Właścicielami są Tybetańczyk i jego żona z mniejszości Durung.
Siadamy sobie jak przystało w dwójkę przy dużym okrągłym stole... pozostało jeszcze wiele miejsca na całą liczna rodzinę. Stół nasz daje widok na ogród.
Wokół nas prawie pusto, poza trzema zajętymi stołami na zewnątrz. Podczas gdy czekamy na zamówiony posiłek biedna psina zbiża się do naszego stołu. Piesek jest czarny, wychudzony, z jego pyska spływa ‘’biała piana’’. Zaraz przypomina mi się jak moja babcia opowiadała mi, że dawno temu po Warszawie grasował czarny wściekły pies z białą pianą w pysku i był postrachem stolicy.
A ta biedna psina jest zwyczajnie głodna i coraz bliżej lgnie się do nas. Nie mam zamiaru być intruzem tego miejsca, ale muszę się podzielić z nim jedzeniem. Nikczebnie podrzucam biednej psinie me kąski. Wszystko zjada...
Nie muszę ukrywać, że uwielbiam zwierzęta, a szczególnie z psim gatunkiem wiele mnie łączy:
Jeszcze do mnie nie dociera, że dzisiaj późnym popołudniem opuszczę tę gościnną wieś. Dlaczego tak piękne chwile nie mogą trwać wiecznie?
Już wiem, że nie dane mi jest pojechać odkryć tatuowane twarze kobiet Durong. Ku mej rozpaczy tam nie dotrę... przecież tylko niecałe 100 km dzieli Gongshan od Kongdang, tam gdzie można jeszcze spotkać podobno około 10 kobiet o tatuowanych twarzach.

Czy to miało być przeznaczenie ? Pewno tak!
Tubylcy nas perswadowali abyśmy tam nie jechali o tej porze roku. Posłusznie ich wysłuchaliśmy, niestety z wielką rozpaczą rezygnujemy. Znaleźliśmy się tutaj aby odkryć zachodni region Gongshan. Taki był pierwotny cel tej podróży. Wielki żal zrzec się teraz tych zamiarów, moja ½ jest bardziej rozsądna niż ja i nalega.
Czas na pożegnanie z miłą Muzułmanką z narodu Hui, której jedzenie nam bardzo smakowało:


Ostatni raz zaglądamy na podwórko gospodarzy, gdzie nasza miła Tybetanka usadowiła się przed krosnem i w spokoju snuje wątek z osnową.

Jeszcze końcowy rzut okiem na cudowne widoki, na dolinę w oddali:


W ostatniej chwili rezygnujemy jak tchórze i jedziemy do Gongshan, gdzie spędzamy noc w obskurnym hoteliku.
Wszystko jest smutne, deszcz pada przez całą noc. Z okien widać oświetloną wzburzoną rzekę, silny wiatr rozszalał się na dobre i uderza dźwięcznie o szyby. Przez całą noc nie mogę zasnąć, żal jest mocniejszy niż sen.
Gdy jeszcze ciemno i ponuro, opuszczamy to miejsce i udajemy się z plecakami na dworzec. Ale przedtem wcześniej zakupione bilety na jedyny mikrobus, który jedzie z Gongshan do Kong Dang zwracamy do kasy. Nie chcemy tutaj w tym deszczu dłużej pozostać.
Pierwszym autobusem o godzinie 7°° udajemy się do już znanego nam Liuku.
Inne tematy w dziale Rozmaitości