Stary człowiek znad rzeki Stary człowiek znad rzeki
242
BLOG

Jak nie żyć?

Stary człowiek znad rzeki Stary człowiek znad rzeki Psychologia Obserwuj temat Obserwuj notkę 3

Próba samobójcza - w jakikolwiek sposób – jest powiedzeniem światu: ogrom moich cierpień, których doznaję tu, na tym świecie jest niczym wobec tego cierpienia, które sobie zadam, aby zejść z tego koszmarnego świata, przerywając to pasmo udręk. Strzał w skroń, skok z jedenastego piętra to tylko sekundy. Gaz, garść tabletek nasennych wydają się był łagodną formą rozstania. Ale samospalenie to jest tak niewyobrażalne cierpienie, z którego – co najgorsze dla samobójcy – może wyjść i żyć - do następnej próby - z ciągłym fizycznym cierpieniem.

Kim był niedoszły samobójca spod Pałacu im Józefa Stalina? Człowiekiem wykształconym, z wykształconą rodziną, prawdopodobnie dobrze sytuowanym. Nie jest to raczej akt rozpaczy z biedy ekonomicznej. Zarówno on jak i jego rodzina mającymi zaufanie jedynie do mediów gazeto-wyborczych. Przeczytałem dziś anonimowy wywiad z jego rodziną udzielonym jednemu z klonów tych mediów. Rodzina sama się zgłosiła do redakcji prosząc o anonimowość.

Nie lubię takich wywiadów. Nie lubię tych pytań dziennikarskich hien, które świadomie rozdrapują rany. Przebiegłem wiec po treści i nagle wzrok mój wychwycił jedno nazwisko: Konwicki. Samobójca zaczytywał się w nim. Mój Boże, „Mała apokalipsa”! Scenariusz napisany przez Konwickiego został zrealizowany w rzeczywistości!

Ale, ale. Ten scenariusz zakłada, że jego samo-podpalenie nie jest bynajmniej jego autonomiczną decyzją. Jest decyzją całej opozycji, wyznaczającej go do tej roli. „Małą apokalipsę” czytałem jeszcze jako „bibułę”. Niewiele z niej pamiętam szczegółów. Zostały – nie wiedzieć czemu – tylko dwa obrazy. Pierwszy to taki, że nikt w kraju nie wie, jaka jest data bieżącego dnia. Wie o tym tylko minister spraw wewnętrznych, który codziennie z rana otwiera sejf i zrywa w kartkę z kalendarza. Po czym zamyka sejf, pozostawiając tę wiedzę dla siebie. Czyżby w apokalipsie Konwickiego nie można było mieć własnego kalendarza i zegarka? Nie chce mi się wierzyć. To jest jakaś imaginacja Konwickiego. No chyba, że jego wizji państwa totalitarnego każdy obywatel dokonał auto-kastracji kalendarzowo-zegarkowej. W realnym PRL-u tego nie było.

Natomiast drugi zapamiętany obraz jest silniejszy. Ale też jest absolutną imaginacją Konwickiego. W tym obrazie przesłuchiwanemu przez służbę bezpieczeństwa opozycjoniście podawano najpierw zastrzyk, po którym oficer przesłuchujący miękko gładził przesłuchiwanego po policzku a ten doznawał niewypowiedzianych cierpień. Mam doświadczenia ze służbą bezpieczeństwa z PRL. Nikt się z nami nie patyczkował w takie rzeczy.

Dopiero po tych prawie trzydziestu latach od przeczytania „Małej apokalipsy” zrozumiałem, co jest jej sensem. Nie wiem czy uświadomionym przez autora. Nie jest nim wcale egzystencjalizm, co opisują w recenzjach tej książki dla przyszłych maturzystów. Nie jest nim bynajmniej błąkanie się samobójcy po Warszawie przed tym aktem w poszukiwaniu sensu życia.

"Mała apokalipsa” jest o silnej potrzebie człowieka do męczeństwa w imię sprawy. Próbuję się wczuć w sytuację ludzi, dla których Dobra Zmiana jest solą w oku, nieustannym bólem zęba, drzazgą wbitą głęboko pod paznokieć, zaskakującą informacją o nieuleczalnej chorobie. Dobra Zmiana jest dla nich niezwykłą opresją życiową. To, że oni porównują ją do stanu wojennego to jest prawdopodobnie ich głębokie, najgłębsze przekonanie. Ale w tym wszystkim brak najważniejszego. Nie ma terroru. Nie ma prześladowań. Nie ma męczenników. Nie biorą na przesłuchania, a jak biorą to nie wstrzykują środka opisanego w „Małej apokalipsie”. Przesłuchują grzecznie i puszczają wolno. Rozbudowane kalendarze każdy ma w swojej komórce. Można demonstrować, ale to są pikniki rozwydrzonej gimbazy. Nie ma ZOMO, nie ma tego strachu przed milicyjnymi pałami, którymi oddział regularnie wali w plastikowe tarcze, wywołując poczucie neandertalskiego strachu. Nie ma gazu łzawiącego, nie ma armatek wodnych z kolorową wodą znaczącą demonstrantów. Nie ma już mleczarzy roznoszących mleko. Nie ma siepaczy ministra od bezpieki, którzy zamiast mleczarza o szóstej rano wyciągają z łóżek na komisariaty. Coś jest nie tak. Napięcie między tym, czego doświadczają a tym, co sobie wyobrażają może być straszne. Czy można w takim stanie obłędu tkwić? Ile można czekać, ze Fiat 125p, koloru zielony groszek wreszcie przyjedzie i wreszcie ktoś przetrzepie całe mieszkanie do góry nogami. Kiedy wreszcie zabiorą na to pieprzone przesłuchanie? Przecież nie można tak żyć w ciągłym strachu dzień i noc. „Opozycyjni” księża budzą politowanie wśród mas Polaków. Po prostu straszny świat.

Dysonans tych dwóch zjawisk: poczucia innej rzeczywistości, która nie potwierdza się faktami może być nie do zniesienia.

„Fakty nie zgadzają się z rzeczywistością? Tym gorzej dla faktów”.

Jestem starym człowiekiem patrzącym na przepływającą rzekę

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości