Bazyli1969 Bazyli1969
2333
BLOG

O zapomnianej hekatombie polskiego duchowieństwa i tandecie antyklerykalnej propagandy

Bazyli1969 Bazyli1969 Religia Obserwuj temat Obserwuj notkę 50

Krytyka mądra oświeca, głupia gasi.
A. Fredro

image

Zawsze odczuwam spory niesmak, gdy fanfaroni uważający się za piewców tzw. nowoczesności, z zacięciem wartym lepszej sprawy, zaginają parol na „funkcjonariuszy Pana Boga”. Ile atramentu, ile słów, ile obrazów sprokurowano aby zdyskredytować tych, którzy w imię wyższych celów wybrali życie na uboczu głównego nurtu i w kontrze do pokus tego świata? Rzecz jasna nie bronię dewiacji pojawiających się w tym środowisku tu i ówdzie. Dla mnie to absolutne horrendum, wołające wprost o naganę i – ewentualnie – karę. Tu dwóch zdań być nie może. Jednak wielogłos antyklerykalny, zyskujący rezonans również w środowiskach ludzi myślących, jest dla mnie prawdziwie bolesną raną. Swój stosunek do pracowników branży niebieskiej wyrażałem już wielokrotnie. Wobec niektórych, postępujących obrzydliwie, czuję  złość i politowanie. Nigdy jednak nie zapominam, iż liczni dzisiejsi krytycy stanu kapłańskiego w skali totius (czyli en masse), jawią się dla mnie jako wzorzec abnegatów i symbolicznej, bezbrzeżnej, totalnej,  głupoty. Z jakiej przyczyny?

Sięgam pamięcią do opowieści mojej śp. Babci, której jeden z członków rodziny zakończył żywot podczas konfrontacji z germańskim najeźdźcą. Dlaczego? Bo był polskim duchownym. Ilu spośród kapłanów miało nieszczęście znaleźć się podobnej sytuacji? Mnóstwo. Wystarczy  wspomnieć, iż w moim rodzinnym mieście II Wojnę Światową przeżyło nieco ponad 60% procent duchownych (kapłanów diecezjalnych i zakonników/zakonnic). Ale to jeszcze nie ekstremum! W diecezji pelplińskiej i gnieźnieńskiej około 50% księży i zakonników/zakonnic zostało wysłanych na tamten świat przez niemieckich i sowieckich barbarzyńców.  Jaki los zgotowali okupanci spod znaku swastyki i czerwonej gwiazdy kapłanom (również po części protestanckim i rytów wschodnich), obrazują doskonale świadectwa osób, którym udało się przeżyć prawdziwe piekło na ziemi.

Niektórzy duchowni zostali poddani prześladowaniom już w pierwszych dniach panowania hitlerowskich barbarzyńców. Jak choćby  ks. Stanisław Wiorek, urodzony  12 grudnia 1912 r. w Boltrop w Westfalii. Do zgromadzenia wstąpił w 1930 r. Po ukończeniu seminarium kontynuował studia w uniwersytecie Angelicum w Rzymie. Święcenia kapłańskie otrzymał 11 września 1938 r. w Krakowie. W przerwie wakacyjnej 1939 r. pomagał w duszpasterstwie w Bydgoszczy. Tutaj, 9 września, zgodnie z rozporządzeniem władz okupacyjnych poszedł do urzędu, aby się zameldować. W drodze aresztowano go podczas łapanki ulicznej w ramach represji po tzw. „krwawej niedzieli” i… wraz z grupą dwudziestu pięciu innych osób rozstrzelano go na Starym Rynku.

image

Ks. Stanisław Wiorek

Miejscem szczególnej kaźni duchowieństwa stał się obóz w Dachau. W niemieckich okupantów  począwszy od 1940 r. miano zgromadzić tam większość aresztowanych duchownych, tak z krajów podbitych, jak i z Niemiec oraz z sojuszniczych Włoch. W miejscu tym gromadzono polskich księży z innych obozów i więzień. Ogólnie przebywało tu przeszło 2 794 duchownych, w tym 1 773 kapłanów z Polski. Byli oni zmuszani do wyczerpującej pracy fizycznej, dokonywano na nich eksperymentów pseudomedycznych, stosowano wyrafinowane kary za wszelkie przejawy modlitwy. Dla przypomnienia co stało się udziałem i czego byli świadkami ludzie w nim osadzeni,  przywołam kilka krótkich świadectw…

„Oto zdarzenie którego nie mogę zapomnieć. Było to późną jesienią 1942 r. Wieczorem już po apelu wezwano nasze komando. Szybko przyciągnęliśmy „rollwagę” pod główną bramę. Skierowano nas do wagonów, stojących na bocznicy, gdzie przywieziono więźniów z obozu koncentracyjnego w Stutthofie. Mieliśmy przewieźć ich do łaźni w obozie. Kiedy otworzono drzwi zobaczyliśmy obraz przekraczający wszelkie wyobrażenie. Ledwie poruszające się szkielety ludzkie i trupy, a obok nich objedzone zwłoki. Miękkie kawałki ciała wykrawano i pieczono na ogniu, roznieconym na podłodze wagonu. Bardziej głodni podobno jedli na surowo. Jeden z tych szkieletów, jeszcze się ruszający, kiedy pomagałem mu przenieść się na „rollwagę”, powiada – „ja ciebie znam, znam dobrze twojego ojca, ja jestem z Radomska, daj mi coś zjeść”. Zgadzało się. Niestety nie mogłem spełnić jego prośby, gdyż sam także byłem głodny. […]W drodze wagony były zamknięte i nie troszczono się o nich, a głód dokuczał coraz bardziej, więzień wówczas brał kawałek żelaza i wycinał kawałek ciała zmarłemu. Podobnie czynili inni, piekli je na ogniu bądź jedli surowe kawałki ciała ludzkiego…”
Ks. Aleksander Konopka

„Raz nawet udało się porządnie najeść. Przez pewien czas pracowaliśmy we dwóch na terenie psiarni. W oddzielnych klatkach były psy-wilczur y. Wszedł do nich esesman z dużą misą kaszy, w której były suchary wojskowe... Gdy wyszedł, mówię do kolegi: Działajmy, przytrzymaj psa, a ja zabiorę mu żarcie. Wsypałem zawartość miski do czapki. Zamknęliśmy psa i za deskami zjedliśmy to, co było. Całe szczęście, że nie napotkał nas przy tym esesman, bo można było stracić życie”
Ks. Kazimierz Hamerszmit

„Było to dnia 18 września 1941 r., władze obozowe zaproponowały kapłanom polskim w zamian za przywileje obozowe zapisanie się na listę narodowości niemieckiej. Mimo pokusy korzystania z przywilejów niewoli nikt z nas nie zdradził swojego narodu, lecz przeciwnie daliśmy mu nowy wielki dowód swej wierności, swego przywiązania i miłości. Wieść o tym lotem błyskawicy rozeszła się po całym obozie. Wszystkim więźniom zaimponowała nasza postawa, nawet najbardziej nieżyczliwi wyrażali swoje uznanie, o czym mówili nam świeccy koledzy, więźniowie-Polacy. Znając mściwość hitlerowców, spodziewaliśmy się przykrych następstw”
Bp Franciszek Korszyński

„Karano za najdrobniejsze przewinienia, za źle posłane łóżko, za siedzenie w trakcie posił-ku, za nieprawidłowe lub zbyt powolne zdjęcie nakrycia głowy, karano za istnienie, za bycie księdzem. Do najczęściej stosowanych należała kara chłosty (Fünfundzwanzig) oraz godzina słupka (Eine Stunde Phal). O rodzaju kary decydował Lagerführer. Kara chłosty wymierzana była przez esesmanów na specjalnym „koźle”, do którego przywiązywano więźnia. Najniższą karą było 25 uderzeń, najwyższą tyle, że więzień umierał…”

„Kąpielowy zahaczył łańcuch o hak umieszczony w sufi cie, a ja skoczyłem ze stołka delikatnie przed siebie. Kto się ociągał, temu wyrywano go spod nóg. W zwichniętych stawach barkowych zrodził się ostry ból, który jak ogień przenikał całe górne kończyny. Po chwili jednak człowiek spostrzegał, że to nie ten ogień chodzący po rękach, na których spoczywał cały ciężar ciała, był najgorszy, ale jakieś bolesne, rozsiane po całym ciele uczucie niewygody. Powstaje jakieś nieodparte pragnienie, by znaleźć jakąś lepszą pozycję, by jakoś sobie ulżyć. Mądrość jednak kazała trwać w bezruchu i bólu i czekać, aż się ręce pod wpływem obciążenia same wyciągną i stopy znajdą bliżej posadzki, dając złudzenie jakiegoś oparcia. Czasami obecny przy wymierzaniu kary esesman okręcał wiszącego na łańcuchu, aż do oporu, a potem gwałtownie puszczał. Ból był tak ogromny, iż powieszony wył z bólu i często popadał w omdlenie. Ja miałem wtedy 27 lat, niecałe 60 kg wagi i wiele dumy młodego Polaka, który nie miał ochoty pokazać wrogowi, że go boli… Przez tę kaźń przeszły setki polskich kapłanów. Po jednej godzinie wiszenia więzień nie władał przez kilka dni lub tygodni dłońmi, a często tracił palce lub dłonie z powodu gangreny.”

„W czasie dużych mrozów na drewniane nosze kładziono i przywiązywano nagich więźniów, po kilku jednocześnie. Wynoszono ich na wiele godzin (na ogół nocą) na zewnątrz. Krzyk tych zamrażanych ofiar był najbardziej przejmującym krzykiem, jaki można sobie wyobrazić…”
O. Ambrożkiewicz

 Sowieci również nie próżnowali. Po zajęciu wschodniej części Rzeczpospolitej ze specyficzną dla nich barbarią rozpoczęli od niszczenia kapliczek przydrożnych, krzyży, klasztorów i innych miejsc kultu. W większych ośrodkach „upaństwawiali” kościoły, rekwirowali kościelne precjoza, konfiskowali niezbędne dla odprawiania mszy wino,  a reprezentantów kleru zamykali w więzieniach, wysyłali na Syberię lub – w najlepszym razie – pod groźbą surowej kary nakazywali przejście do „cywila”. Prześladowania nie złamały jednak wielu. Dzięki heroicznej postawie duchownych, będący na skraju wyczerpania fizycznego i umysłowego polscy więźniowie,  brali z nich przykład i dzięki temu przetrwali bolszewicki koszmar. Jeden z ocalałych wspominał tak:

„W Mińsku 1940/41 r. siedzieliśmy w warunkach średniowiecznych tortur. cele były przepełnione tak, że na jednego więźnia przypadał na brudnej cementowej podłodze wąski pasek o szerokości 30 cm i długości 180 cm. przez całą dobę nie można było położyć się w wyciągniętej pozycji tylko z podkurczonymi nogami. przywieziony z Brześcia do Mińska z kolegą wchodzę do celi. jaskinia trędowatych. Na podłodze brudnej rojącej się od pluskw, wszów i stonóg leży 30 nagich zupełnie ludzi z brudnymi szmatami czy bielizną na biodrach, zlanych potem i ledwie dyszących, patrzą na nas z niechęcią – zrozumiałe jeszcze dwóch więcej, przyszli zabierać miejsce i powietrze. w tej celi przeleżałem 2 miesiące, w innej jeszcze gorszej, gdzie było nas przeszło 200, połowa leżała w ranach i wrzodach bez pomocy lekarskiej. w tych warunkach w modlitwie i Bogu szukaliśmy ratunku i mocy. obecny z nami ks. Jan Kapusta odmawiał z nami różaniec, litanię oraz modlitwy poranne i wieczorne. Spowiadał nas, pocieszał, był szanowany przez innowierców, a kochany przez nas. W styczniu 1941 r. któregoś z pierwszych wieczorów zbyt głośno śpiewaliśmy kolędy, do celi wpadli dyżurni strażnicy i wskazując na księdza Kapustę – „wy buntowszczyk, agitator chadi w karcer”…”

Przywołane opowieści tylko w niewielkim stopniu odzwierciedlają cierpienia znacznej części polskiego stanu duchownego podczas ostatniej wojny. Wprawdzie droga przez mękę była wtedy udziałem także innych grup społecznych, ale odsetek strat wśród duchownych był największym. Dziwi zatem nieco, że zasadniczo pomija się ten aspekt przeszłości. W moim przekonaniu to błąd. Olbrzymi błąd! Cisza wokół tej hekatomby umożliwia bowiem ludziom złej woli przedstawianie stanu duchownego jako odwiecznej klasy próżniaczej, pełnej sybarytów, dewiantów i czcicieli złotego cielca. Bohaterowie, którzy oddali swe życie oraz zdrowie w obronie wyższych wartości, pozostają w cieniu, a poprzez to przykłady ich heroizmu nie funkcjonują w debacie publicznej. Co więcej, zawodowi i amatorscy szalbierze opinii, zapominają, że to w znacznym stopniu dzięki kapłanom i zakonnikom wciąż mówimy własnym językiem we własnym państwie. To po pierwsze. Równie istotnym dla zrozumienia łatwości z jaką dziś krytykuje się przedstawicieli Kościoła instytucjonalnego jest fakt, iż szeregi polskiego duchowieństwa zostały przez niemieckich i sowieckich oprawców zdziesiątkowane w sposób celowy. Represjom poddawano przede wszystkim  jednostki wartościowe, aktywne na polu religijnym i społecznym, przywiązane do zasad wiary i polskości. Ich brak nie mógł zatem pozostać obojętnym dla kondycji współczesnego Kościoła nad Wisłą. Ale to już zupełnie inna historia…


Link:

https://pl.wikipedia.org/wiki/Stanis%C5%82aw_Wiorek


Bazyli1969
O mnie Bazyli1969

Jestem stąd...

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo