Bazyli1969 Bazyli1969
1301
BLOG

Czy Amerykanie potrzebują USA?

Bazyli1969 Bazyli1969 USA Obserwuj temat Obserwuj notkę 15

Każdemu człowiekowi jest dany klucz do bram raju. Tym samym kluczem otwiera się bramy piekła.

R. Feynman

image

Wczoraj dałem sobie spokój z tzw. bieżączką i poświęciłem nieco czasu na wyciszenie. Dla ukojenia nerwów oddałem się w poddaństwo X muzie i nie pożałowałem. Zatrzyj ślady to film uroczy, wzruszający i mądry. Można by o nim napisać sporo, ale na jeden aspekt chcę zwrócić szczególną uwagę. Otóż główni bohaterowie (ojciec i córka) szukają swego miejsca na świecie, a dokładnie uciekają od propozycji, które tenże nieustannie im serwuje. Po wielu perypetiach trafiają do  oazy zamieszkałej przez podobne im postacie. To dość egzotyczny i niezamożny, ale swoisty raj. Wydawać by się mogło, że stanie się portem docelowym dla sympatycznych wędrowców. Nie będę zdradzał szczegółów, bo a nuż ktoś z Państwa zechce zapoznać się z tym obrazem, dlatego dodam tylko, iż epopeja wspomnianych ojca i córki, prócz rozważań nad dramatyzmem życia pojedynczego człowieka, może być odebrana również jako symbol istoty amerykańskości. Dążenie do spełnienia, wierność ideałom, poszukiwanie azylu, w którym będzie można pielęgnować swój styl życia  i oczekiwanie poszanowania intymności. Jeśli na horyzoncie pojawia się widmo zagrażające tym oczekiwaniom, to prawdziwy, a raczej staromodny, Amerykanin, łatwo nie sprzeda skóry. Podejmie walkę lub… ruszy w nieznane. Dlaczego o tym wspominam?

Pamiętam, że pierwszą pozycją, dzięki której tak naprawdę zacząłem poznawać specyfikę USA była niewielka książeczka pt. Oto Ameryka. Polityka i społeczeństwo, wydana w 1988 r. przez wydawnictwo MOST. Oczywiście jako osoba nie mająca okazji postawić stopy za Oceanem, „poznawałem” Amerykę  mocno teoretycznie, ale i to wystarcza aby stwierdzić, iż kraj ten jest w wielu zakresach zupełnie niepodobny do państw na naszym kontynencie (który przemierzyłem niemal wszerz i wzdłuż). Potem, wgłębiając się w temat, co jakiś czas doznawałem większych i mniejszych zaskoczeń. Dziś wiem, że USA znane nam z telewizji, radia i gazet to jedynie fragment oblicza tej krainy i to raczej ten eksportowy. Ogromne terytorium, uwarunkowania geofizyczne, multietniczność oraz historia spowodowały, iż linie podziału w społeczeństwie amerykańskim są dużo liczniejsze niż np. w naszym i z pewnością nie przebiegają po liniach prostych. Cóż bowiem łączy obywateli centrum świata jakim najpewniej jest dziś Nowy Jork z frankofońskimi Cajunami, żyjącymi od setek lat w trudno dostępnych regionach Luizjany? Szefów Lehman Brothers ze staroobrzędowcami z Oregonu? Albo do bólu progresywnych mieszkańców San Francisco z bardzo konserwatywnymi społecznościami tzw. Głębokiego Południa lub Mormońskiego Korytarza? Sporo, lecz równie wiele dzieli. Generalnie – kontrasty, kontrasty, kontrasty… Najjaskrawszymi zaś wcale nie są te, pomiędzy drapaczem chmur w Chicago a chatą drwala z Gór Skalistych, a te w głowach Amerykanów, dotyczące wyobrażeń o recepcie na życie, obywatelstwie, poszanowaniu prawa i roli tradycji. Rzecz jasna  terytorialne wymieszanie nacji, religii, ras i czego tam jeszcze, jest olbrzymie, ale enklawy, w których szanuje się dawne wartości, wciąż  istnieją.

Z punktu widzenia znacznej części elit politycznych, konserwatywne refugia obyczajowe, mentalne i kulturowe jawią się jako zjawiska niepożądane. Przecież w systemach demokratycznych do zwycięstwa potrzebne są głosy wyborców. Dużo, bardzo dużo głosów. A te trzeba jakoś zdobywać.  I teraz… O ile tradycyjny sposób rywalizacji poprzez proponowanie realistycznych programów i przemyślanych reform wciąż jest (na ogół) honorowany przez przedstawicieli środowisk zajmujących prawą stronę sceny politycznej w USA, o tyle reprezentanci lewicy powoli rezygnują z tych „cuchnących naftaliną przeżytków”. Widać to doskonale na przykładzie wystąpień B. Sandersa, który co chwila dorzuca do pieca i tak naprawdę można go już śmiało nazwać komunizującym Bernardem. Co prawda człowiek ten jeszcze nie skupił wokół siebie dziesiątek milionów zwolenników, ale… Istnieje spore prawdopodobieństwo, że w lekcje dawane przez Sandersa coraz uważniej wsłuchiwać się będą Demokraci. Wszak do tej pory znienawidzony przez nich Trump utrzymuje swą pozycję i jeśli jesienne wybory nie przebiegną po myśli jego przeciwników, to kolejnym etapem na tej wojnie będzie - typowe dla lewactwa - odwoływanie się do najniższych ludzkich instynktów. To pozwala marzyć o pozyskaniu głosów tych osób, które dysponują prawem wyborczym, lecz do tej pory sprawy wspólnotowe pozostawiały poza polem własnych zainteresowań. Dodatkowo, ewentualna  sprawność aparatu Demokratów w sprzedawaniu wizji przyzwolenia na „rób ta co chceta”, skłonić może pewną część młodych ludzi do odrzucenia mentalnych barier i poparcia progresywistów.

Co się zatem stanie, gdy radykalny przekaz, wysyłany przez skręcających mocno na lewo Demokratów,  trafi do tylu admiratorów życia na cudzy koszt i zwolenników ogrzewania się przy płonących budynkach, że pozwoli to na zdobycie władzy przez konkurentów Republikanów? Scenariuszy można napisać wiele, ale jedno jawi się jako pewnik. Nie obejdzie się bez poważnych perturbacji, a prawdopodobnie nawet rozlewu krwi. Fantazjuję? A gdzieżby! Wystarczy przeanalizować ostatnie wydarzenia z miast USA i nałożyć je na siatkę amerykańskiej różnorodności. Zobaczymy wówczas, że utrzymanie balansu pomiędzy różnymi modelami życia i wartościami prawdopodobnie nie da się utrzymać.


Dziennikarka NYT i laureatka nagrody Pulitzera, Nikole Hannah-Jones, odnośnie zamieszek w jej kraju wypowiedziała się tak: „[…] niszczenie własności jest niepokojące, podobnie jak kradzież, ale to są tylko rzeczy. Przemoc jest wtedy, gdy biały agent państwa klęczy na karku człowieka aż ujdzie z niego życie. Niszczenie własności, którą można zastąpić, to nie przemoc. Używanie tego samego języka by opisywać obie te rzeczy, jest niemoralne”. Z drugiej strony, każdy chętny znajdzie w sieci filmiki ukazujące uzbrojonych mężczyzn w sile wieku, którzy z determinacją na twarzach demonstracyjnie stają naprzeciw hordom rozbestwionych barbarzyńców. Jeszcze krew nie płynie szerokim strumieniem, ale… Czy w sytuacji, gdy władze w Waszyngtonie, sformowane przez oczadziałych Demokratów, pójdą za ciosem i zaordynują ustawy dotyczące drakońskiego ograniczenia prawa do posiadania broni, nakażą (przy współudziale władz lokalnych) wykorzenić na amen przeżytki „zapleśniałych” tradycji (np. poprzez kontynuowanie likwidowanie nieprawomyślnych pomników – vide: monument gen. R. Lee), postanowią wcisnąć  na siłę do szkół każdego stanu i każdego hrabstwa obowiązek seksualizacji dzieci,  podniosą podatki właścicielom drobnych biznesów w celu sfinansowania żądań własnego elektoratu, dadzą kolejne przywileje wielkim instytucjom finansowym przy zupełnym braku empatii wobec tzw. szarych obywateli, zarzucą Amerykanów całą górą uciążliwych i bzdurnych przepisów, będą dążyły do zwiększenia inwigilacji swych rodaków… Wydaje się, że znaczna część mieszkańców Stanów Zjednoczonych nie zaakceptuje tego pokornie.


Wprawdzie tętno amerykańskiego życia bije w wielkich ośrodkach, zlokalizowanych przede wszystkim na wschodnim i zachodnim wybrzeżu, lecz prowincja też ma spore znaczenie. To tam bowiem wciąż żyje duch, który towarzyszył osadnikom przemierzającym bezkresny kontynent w poszukiwaniu szczęścia i wolności. Zdaje się, że jeśli ich potomków, szczególnie tych żyjących np. w Alabamie, Luizjanie, Georgii czy Missisipi, ktokolwiek spróbuje uszczęśliwiać na siłę, to rozwój wypadków prawdopodobnie zaskoczy cały świat. Stanów urządzonych według utopijnych lewackich zasad, wdrażanych w życie przez odgrodzonych wysokimi płotami, pławiących się w luksusie nababów do spółki z żądną łupów hałastrą, wielu Amerykanów nie potrzebuje i nie chce.

Amerykanie potrzebują swego państwa, ale dotychczasowy ideowy konsensus, który stał się fundamentem potęgi tego kraju, wydaje się być zagrożony. Czy zatem Stany Zjednoczone przemogą narastającą gorączkę? Zapewne na to pytanie bardziej precyzyjnie byliby w stanie odpowiedzieć ludzie mieszkający na co dzień w tym wielkim kraju i odwiedzający S24. Dla mnie, czyli obserwatora z odległego kontynentu, odpowiedź twierdząca nie wydaje się na 100% prawidłową.




Bazyli1969
O mnie Bazyli1969

Jestem stąd...

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka