Bazyli1969 Bazyli1969
305
BLOG

Bazyli1969, oddaj nam swoje buty!

Bazyli1969 Bazyli1969 Osobiste Obserwuj temat Obserwuj notkę 6

Stres to opieranie się temu, czego nie chcemy
R. Hawkins

image

To było zimą. Gdzieś na przełomie 1981/82 r. Nie później jednak niż w siódmej klasie podstawówki. W szkole gruchnęła wieść, że na lekcjach wychowawczych pojawi się komisja skompletowana z reprezentantów grona pedagogicznego, której zadaniem będzie dokonanie organoleptycznej oceny stanu uczniowskiego… obuwia. Tak, to nie żart. Być może ktoś z Szanownych przeżył i pamięta tego rodzaju ekscesy? W każdym razie zapanowało podniecenie, bo ówcześnie dość powszechna (choć dziś już licha) umiejętność czytania pomiędzy wierszami, w kontekście zapowiedzi skłaniała całą masę małolatów do snucia marzeń o talonie na nowe buty. Oczywiście nikt nie był pewien czy otrzyma do rąk własnych wymarzony kwitek, ale adrenalina kipiała. Z niecierpliwością oczekiwaliśmy zatem na lekcję z wychowawczynią.

Muszę zaznaczyć, iż jakiś czas przedtem stałem się posiadaczem „wyczesanych” buciorów, zwanych „narciarami”. Poza tym, że były one całkiem ciepłe i solidnie uszyte, miały również jeden cudowny walor. Otóż, z ich pomocą pięknie ślizgało się po zamarzniętych kałużach. Rzecz jasna bez łyżew, na samych podeszwach. Ach! Dzięki nim mnóstwo pojedynków „ślizgowych” zostało wygranych… No dobrze. Pójdźmy dalej.

Gdy nadszedł ten dzień, na samym początku zajęć wkroczyła komisja. Kazano kolejno wychodzić na środek klasy, a członkowie poważnego gremium z mądrymi minami przyglądali się bacznie jakości i stanowi każdego buta. Dziewczynki, proszę! Najpierw lewa nóżka. O tak. Do góry. Potem prawa. Dobrze. Teraz chłopcy. Co jakiś czas któryś z nauczycieli wskazywał palcem na konkretną podeszwę, skuwkę, język. Zdarzyło się też, że koleżance lub koledze nakazywano zdjąć obuwie i zaglądano do środka. Następnie wychowawczyni zapisywała coś na trzymanej w dłoni liście. I tak to szło. Przyszła moja kolej…

Nie mam zamiaru opisywać mojego tańca z butami, który uskuteczniałem na żądanie nauczycieli. Powiem tylko tyle, iż z całej klasy wymarzonych talonów nie dostało dwóch uczniów. Otrzymujący paczki z zagranicy kolega Witosław S., który już od lat mieszka w RFN i… ja. Przyznam, że był to dla mnie nieprzyjemny wstrząs. Prawdziwie dziecięcy żal ścisnął mnie za gardło. Wszak znaczna część moich kolegów i koleżanek nosiła przecież równie przyzwoite (jak na warunki PRL) obuwie i nie odpadały im przy każdym kroku podeszwy, a jednak… Przez całą resztę zajęć czułem się jakbym solidnie dostał w łeb od woźnego. Przed wyjściem z klasy moja wychowawczyni nakazała mi zaczekać. Wykonałem polecenie. Bazyli1969, wiesz dlaczego nie przydzieliliśmy ci talonu? Nie, nie wiem. Już ty dobrze wiesz czemu. Naprawdę nie wiem! A pamiętasz nicponiu co zrobiłeś z legitymacją? Pamiętałem…

W tamtych, wcale nie tak zamierzchłych czasach, istniało coś takiego jak Towarzystwo Przyjaźni Polsko-Radzieckiej (TPPR). Pech chciał, iż nauczycielka od rosyjskiego była zafascynowana nie tylko dziełami Tołstoja, Gorkiego i Majakowskiego, ale także szczerze wierzyła w opowieści snute przez bolszewicką propagandę. Nie potrafię dziś powiedzieć z jakiego powodu, lecz za jej przyczyną cała nasza klasa została wpisana na listę TPPR i obdarzona legitymacjami, zaświadczającymi jak bardzo kochamy ludzi sowieckich i Kraj Rad. Byłem jeszcze małolatem, ale tkwiła we mnie wyniesiona z domu świadomość, iż przynależność do takiej organizacji nikomu porządnemu nie przynosi chluby. Tak więc, jak na małolata przystało, zaproponowałem kilku kolegom… spuszczenie legitymacji w klopie. Jak postanowiliśmy, tak uczyniliśmy. Prawdę powiedziawszy więcej było w tym zabawy niż wyrażenia sprzeciwu, ale konsekwencje wcale nie były zabawne.

Jak to w życiu bywa, ktoś puścił „farbę”. Już nazajutrz, wraz z współuczestnikami zajścia, zostałem wezwany do pani dyrektor. Czekali już na nas. Prócz szefowej szkoły, wychowawczyni i rusycystki był też jakiś nieznany gość. Okazało się później, że był to mąż mojej wychowawczyni, który zarabiał na chleb gnieceniem w zarodku wszelkich przejawów antypaństwowego niezadowolenia. Było gorąco. Oczywiście wskazano mnie jako prowodyra. Klops! Do dziś pamiętam niektóre pytania i nerwy, czy też jak dziś się mówi – stres. Uff…

Gdy wróciłem do domu po nieudanym boju o talon na „Relaksy”, długo nie mogłem pogodzić się z niesprawiedliwością panującą na tym świecie. Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego? I dopiero bliscy nakłonili mnie do uznania porażki jako kosztu zachowań niestandardowych. Dla dojrzewającego chłopaka było to trudne. W końcu jednak przyjąłem, że trzeba zapomnieć i żyć dalej. Jak się okazuje – nie zapomniałem. Co więcej, dość dokładnie pamiętam myśli, które przewalały się po mej głowie. Doszedłem nawet do wniosku, że gdyby sytuacja miała się powtórzyć, to w żadnym razie nie przyjąłbym kuponu na nowe obuwie. Ba, odrzuciłbym tę propozycję zdecydowanie. Mam swoje buty i łaski mi nie trzeba! Co z tego, że niemal cała klasa je otrzymała? Nie sprzedam się za souvenir, choćbym miał paradować z dziurawymi podeszwami. Tak sobie to ułożyłem.

Minęło sporo lat. Gdy wsłuchuję się dziś w wypowiedzi wielu moich rodaków nakłaniających mnie do zaakceptowania różnych dziwnych zachowań, postaw, działań i narracji, przypominam sobie tamten czas i nowotarskie „Relaksy”. Rozumiem, że setki i tysiące gadających głów przekonują mnie (i mi podobnych), że mogę żyć lepiej, spokojniej, łatwiej i przyjemniej. Że nie będę musiał się denerwować, myśleć, wyrażać sprzeciwu i głowić się nad alternatywnymi scenariuszami procesów. Mówić co mi się podoba lub budzi mój sprzeciw. Będę „wolny i kolorowy”. Tak może wyglądać moje życie, gdy otrzymam od nich magiczny podarunek o nazwie: konformizm. Przedtem muszę jednak  zrobić jedną rzecz. Oddać moje „narciary”…

Słucham tego i jedyne co przychodzi mi do głowy, to pójście w ślady napoleońskich wojaków spod Waterloo. A zatem: Merde!

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Obrazy wykorzystywane wyłącznie jako prawo cytatu w myśl art. 29. Ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych.

Bazyli1969
O mnie Bazyli1969

Jestem stąd...

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości