Bazyli1969 Bazyli1969
5865
BLOG

Żydzi, Niemcy, Polacy i kilku Białorusinów, czyli Jedwabne wpisane w kontekst

Bazyli1969 Bazyli1969 Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 136

Gdy nauka odkrywa odciski palców – zbrodniarze zakładają rękawiczki…
K. Turaliński
image

Polska polityka historyczna nie może wyrwać się poza sferę, którą pięknie ukazano w filmie Siekierezada. Zapewne niektórzy pamiętają, lecz nie zaszkodzi przypomnieć… D. Olbrychski (Kątny) ratując E. Żentarę (Pradera) otoczonego wściekłymi troglodytami, rzuca pełne ekspresji słowa:

"- Zawołać naszych chłopaków?
- Zawołaj!
Miejscowe zabijaki słysząc to znikają jak niepyszni. Dopiero po chwili okazuje się kogo Kątny miał na myśli:
- Jakich chłopaków? Tak w ogóle.
- Naszych chłopaków. Na przykład tych z powstania listopadowego.
- Aha. To i tych z powstania styczniowego też miałeś na myśli?
- Też. Miałem też na myśli tych z powstań śląskich.
- To i tych z powstania warszawskiego.
- Tak. Tych oczywiście też miałem na myśli.
- Gdybyś ich zawołał i gdyby cię posłuchali, byłaby to wielka i piękna armia. Duchów. Tych trzech tak się wycofało, jakby wiedzieli, co im grozi."

Literackim bohaterom udało się odstraszyć napastników, ale w realnym życiu nie można liczyć na to, iż sprytny propagandowy fortel na pewno przyniesie oczekiwane efekty. Odnoszę wrażenie, że mimo dobrych chęci, skala i zasięg, a poprzez to efektywność działań mających wreszcie postawić naszą historię z głowy na nogi, są wciąż niewystarczające. Dobitnym przykładem na potwierdzenie tego spostrzeżenia jest dyskusja jaką prowadziłem niedawno z pewnym – interesującym się historią – człowiekiem. A dotyczyła ona sprawy Jedwabnego. Można wierzyć lub nie, ale mój – bystry przecież – interlokutor bronił tez zawartych w pracy J.T. Grossa (pt. Sąsiedzi) niczym progu własnego domu. Dzięki tej wymianie zdań inaczej spojrzałem na skuteczność oddziaływania polityki historycznej i przekonałem się organoleptycznie, iż dalsze uznawanie, że jest „cacy” może zakończyć się absolutną i poniżającą  katastrofą. Dlatego też postanowiłem jeszcze raz wrócić do lipcowych wydarzeń z 1941 r.

Nie będzie przesadą jeśli powiem, że obywatel zainteresowany wspomnianą  kwestią prawdopodobnie czuje się zagubiony. Mnogość wątków, opinii i relacji oraz niejasność przekazu, powodują spory rozgardiasz w zakresie rozpoznawania przyczyn, przebiegu i skutków. W efekcie znaczna część publiki definiuje swój stosunek do sprawy nie w oparciu o fakty, jeno zdaje się na instynkt. Nie mam ambicji ani możliwości by dokonać rewolucyjnych zmian świadomości moich rodaków, sądzę jednak, iż próba wpisania wydarzeń jedwabińskich w szerszy i praktycznie nie uwzględniany kontekst, pozwoli zobaczyć tragedię w innym świetle. Zatem…

I.    Podglebie

Jedwabne leży w regionie, który w II Rzeczpospolitej był  prawdziwym tyglem narodowościowym. Przewagę liczbową mieli w nim Polacy, a codzienne spory wynikające z  rywalizacji ekonomicznej oraz różnic religijnych i kulturowych, znajdowały odzwierciedlenie w wynikach wyborów do władz ustawodawczych, które ze znaczną przewagą wygrywały ruchy i partie o charakterze chrześcijańsko-narodowym (w lokalnych bywało inaczej!).  Budziło to niezadowolenie ludności nie-polskiej posuwającej się nawet do czynnego zwalczania Państwa Polskiego i jego przedstawicieli. Skutek był taki, że gdy w wyniku IV rozbioru Jedwabne i okolice wpadły w łapy Sowietów, wielu reprezentantów mniejszości narodowych, a w szczególności żydowskiej, przyjęło ten fakt z zadowoleniem. Dotychczasowi gospodarze zostali zepchnięci do roli prześladowanej  i eksterminowanej fizycznie większości (sic!).  Niemały wpływ na taką przemianę mieli kolaborujący z Sowietami Żydzi; głównie komuniści. Zmiana okupanta na niemieckiego nie wróżyła niczego dobrego, ale o tym mieszkańcy miasteczka mieli przekonać się dopiero później, bowiem początkowo wygnanie bolszewików oceniali jako zamiany dżumy na katar. Najbardziej odczuwalnym okazało się zakończenie szarogęszenia się sowieckich popleczników. Znaczna lub nawet większa ich część uciekła przed hitlerowską nawałą, pozostali zaszyli się w domach oraz zlokalizowanych poza miastem ukryciach. Chwilowe zamieszanie umożliwiło przeprowadzenie samosądów, których ofiarami padło kilku komunistów pochodzenia polskiego  i żydowskiego (najpewniej już 25 czerwca 1941 r.). Niemcy zdawali sobie sprawę z napięcia panującego na linii Polacy-Żydzi i z lisią chytrością postanowili je wykorzystać.

II.    Media kontra rozum

Jak doskonale wiadomo, w medialnym świecie, również w naszym kraju, dominuje wersja prezentowana przez J.T. Grossa oraz jego zwolenników. W sposób jednoznaczny przedstawił ją stosunkowo niedawno  dr K. Persak: „W Jedwabnem – miejscowości w powiecie łomżyńskim – 10 lipca 1941 roku doszło do straszliwej zbrodni, o której możemy powiedzieć, że miała cechy ludobójstwa. Tego dnia żydowscy mieszkańcy miasteczka zostali zgromadzeni na rynku, przez wiele godzin przetrzymywani, bici, upokarzani, a potem zapędzeni do drewnianej stodoły na obrzeżach miejscowości i tam spaleni żywcem. Bezpośrednimi sprawcami tej zbrodni byli Polacy – z Jedwabnego, ale także mieszkańcy okolicznych wsi. […] Wygląda na to, że Niemcy raczej stali na uboczu, przyglądali się, dopilnowywali, ale nie angażowali się bezpośrednio. Nie ma żadnego świadectwa, które by opisywało sytuację, że 10 lipca ktokolwiek zginął bezpośrednio z rąk Niemców. Nikt nie mówił, że ktoś użył broni palnej, strzelał albo choćby słyszał wystrzały. A przecież gdyby tak było, ktoś powinien się na to powołać choćby dla obrony – a tymczasem nie ma ani jednej podobnej wzmianki w aktach procesu sprawców.”

Asumptem dla tego rodzaju stwierdzeń są według popleczników narracji J.T. Gossa zeznania świadków.  Wspomniany dr Persak mówi o tym tak:

"Głównym źródłem wiedzy o zbrodni jest relacja Szmula Wasersztejna, Żyda z Jedwabnego, oraz akta powojennych procesów sprawców. […] Nie ma żadnego świadectwa, które by opisywało sytuację, że 10 lipca ktokolwiek zginął bezpośrednio z rąk Niemców.”

Taki pogląd funkcjonuje i ma się całkiem dobrze tylko z tej przyczyny, że mało kto (prócz zawodowców) zadaje sobie trud zajrzenia do - przywoływanej jako dowód na zezwierzęcenie Polaków - dokumentacji źródłowej oraz innych, związanych bezpośrednio ze sprawą materiałów. Gdy jednak tak postąpi zrozumie, iż propaganda to najbardziej zabójcza trucizna. Cóż bowiem mówią nam źródła?

Uderzającym najbardziej jest fakt, iż podczas kilku procesów związanych z wydarzeniami z 1941 r. pierwszeństwo dawano relacjom przekazywanym przez osoby zaplątane w polityczne i kryminalne sieci. I nie dotyczyło to jedynie czasów PRL-u, lecz również śledztwa prowadzonego przez IPN. Odrzucono np. opis wydarzeń przekazany przez miejscowego proboszcza, czyli ks. Kęblińskiego, Bohdana Wądołowskiego, a nawet Żyda, Zeliga  Lewińskiego, który uciekł z miejsce zbrodni w ostatniej chwili i z ukrycia obserwował, co się działo. Stwierdził stanowczo, że „widział, jak Niemcy wpędzili do stodoły, a następnie stodołę podpalili i spalili wszystkich zapędzonych w niej Żydów.” Jest to o tyle istotnym, że kilkadziesiąt zeznań osób narodowości polskiej i ww. Lewińskiego, uznano za mniej ważne niż kilka opowieści Żydów podejrzanej konduity. Wspominam o konduicie, gdyż ten fakt ma olbrzymie znaczenie. Z jakiej przyczyny?

Przypadek Szmula Wasersztejna jest znany. Trudno aby nie był, skoro tenże człowiek wykazał się nadprzyrodzoną zdolnością obserwowania w różnych miejscach jednocześnie kilkunastu czy kilkudziesięciu osób. Równie interesującymi są informacje, które śledczy uzyskali od dwóch kolejnych „koronnych” świadków oskarżenia. W zbiorze dokumentów przygotowanym m.in. przez dr Persaka natrafiamy na zeznania (dokumenty nr 49 i 50) Eliasza Grądowskiego i Abrama Boruszczaka. Nie trzeba być tytanem intelektu aby zauważyć, że oba brzmią niemal identycznie, tak jakby zostały podyktowane lub napisane i przekazane tylko odo podpisu. Co więcej, wiarygodność obu "świadków" została by zdruzgotana przez każdy bezstronny i uczciwy sąd. Zarówno Eliasz G. jak i Abram B. to kryminaliści i typy spod ciemnej gwiazdy. Zaraz po wojnie wspólnie z innym osobnikiem pochodzenia żydowskiego (oficerem!) wyłudzali majątki i nieruchomości po zamordowanych rodakach w Białymstoku i Łomży. Zostali aresztowani i przetrzymywani przez służby. Następnie zgodnie z zasadą znaną nam z Misia (ja wszystko wam wyśpiewam!) zeznawali: "Zaznaczam, że Niemcy udziału w mordowaniu Żydów nie brali, a mordowali sami Polacy". Dodać należy, że chcąc przejąć pozostawiony przez miejscowych Żydów majątek, nieraz szantażowali nieprzychylnych im gospodarzy, że doniosą na nich i oskarżą o udział w zbrodni w Jedwabnem. Dla dr Persaka ich "wiarygodność" oraz intencje nie budzą jednakże większych wątpliwości, gdyż ni mniej ni więcej twierdzi on, że:

„Nie można wykluczyć, że funkcjonariusze UB wykorzystali Grądowskiego [...] Nie można jednak z całą pewnością stwierdzić, że świadkowie ci zeznawali pod dyktando UB. [...] Porównanie listy w sumie czterdziestu osób w różnym stopniu obwinionych przez Grądowskiego i Boruszczaka ze znajdującymi się ́ w aktach informacjami, jakie UB zgromadził do chwili, kiedy zostali przesłuchani, nie pozwala dostrzec w ich zeznaniach jednoznacznej tendencji."

Bardzo ciekawe, bo w opozycji do bardzo swawolnej opinii byłego pracownika IPN stoi m.in. raport agenta UB o pseudonimie „Ryś”. W nim to zachowała się adnotacja jednego ze śledczych dotycząca zadaniowania kapusia o następującej treści:

"Starać się ustalić świadków, którzy mogą potwierdzić, że ww. brali czynny udział w paleniu Żydów. Ustalić świadków, którzy potwierdzą, że w czasie spędzania Żydów brali udział sami Polacy. Ustalić wszystkich aktywistów polskich, którzy brali udział w paleniu Żydów."

Dla pełni obrazu trzeba dodać, iż samo dochodzenie i zbieranie zeznań oraz materiałów zapewne nie odbiegało od standardów katowni NKWD czy Smiersza. Warto też podkreślić, że zajmowali się tym silni chłopcy w wieku 21-25 lat (jeden tylko skończył 30 wiosen) w znacznej części pochodzenia białoruskiego,  pod nadzorem szefa biura śledczego Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego porucznika Jankiela Jakuba Stupnika. "Podkręcenie" takich typków i napompowanie ich ideologicznymi durnotami, a także nakazanie nie patyczkowania się z „białopolakami” to żadna sztuka, bo nauczycieli z pewnością mieli szczwanych i doświadczonych... W wyrywaniu paznokci czy też  wybijaniu zębów. Nie bez przyczyny jeden z tych ub-eków o nazwisku P. Tarasewicz został skazany za doprowadzenie do śmierci kobiety i znęcanie się nad kilkunastoletnim chłopakiem podczas prowadzonych przez niego i pod jego nadzorem śledztw (1950 r.). Wątpić zatem należy, że ub-owcy podczas przesłuchiwania oskarżonych częstowali ich ciastkiem i kawą, albo co najwyżej taktownie przekonywali.

Rzeczą budzącą olbrzymie zdumienie było zaniechanie ekshumacji szczątków pomordowanych. O bezwzględnej potrzebie jej przeprowadzenia świadczą słowa prof. A. Koli, który w zapomnianym dziś wywiadzie dla Rzeczpospolitej, dał do zrozumienia co przez tę decyzję  utracono:

„Andrzej Kola: […] były też łuski znalezione w mogile, np. jedna od mauzera leżącego pod głową z pomnika Lenina. Należy je wiązać z wypadkami 10 lipca 1941 r. Leżały na głębokości nie mniej niż 60 cm. Musiały dostać się tam wtedy, kiedy powstawał grób. Nie mogły tam zostać wciśnięte później. W grobie zewnętrznym, ponad szczątkami w układzie anatomicznym, znaleźliśmy, odsiewając spalone kości od ziemi, pocisk pistoletowy kalibru 9 mm. A właściwie był to tylko zewnętrzny płaszcz pocisku, niezdeformowany. O czym to świadczy? Że został wystrzelony do człowieka i uwiązł w miękkiej tkance. Następnie tkanka spłonęła, a ołowiany rdzeń pocisku wytopił się.

Dziennikarz: Prokurator Lucjan Nowakowski z IPN uważa, że skoro większość znalezionych łusek była wykonana nie z mosiądzu, lecz ze stali, nie mogła być użyta w 1941 r., ponieważ Niemcy zaczęli je produkować dopiero w 1942 roku.

Andrzej Kola: Mnie ta interpretacja nie przekonuje. Nie wyjaśnia na przykład, z jakiej przyczyny tak znaczna liczba znalazła się w jednym miejscu. Pewna część łusek, tych z mosiądzu, miała na spłonce wybitą datę 1939.

Dziennikarz: I nie można było przebadać szczątków, żeby ustalić przyczynę śmierci, np. czy ktoś mógł zginąć zastrzelony?

Andrzej Kola: Nie było takiej możliwości…”

Zwolennicy narracji J.T. Grossa idąc śladem swego mentora powoływali się na rzekomy brak wzmianek o używaniu podczas mordu broni palnej. Miało to dobitnie wskazywać na wyłączny udział w zbrodni ludności polskiej. A jaka jest prawda? Wystarczy przywołać tylko kilka wspomnień:

"Obecni na rynku czterej umundurowani Niemcy strzelali w kierunku uciekających Żydów. J. K. widziała, jak zastrzelono żydowską kobietę i jej małe dziecko, a także jakiegoś przypadkowego polskiego chłopca."

"Widziała, jak przyprowadzono i wpędzono do stodoły ludność żydowską. Byli obecni przy tym zarówno Polacy, jak i Niemcy, którzy przyjechali pod stodołę na motocyklach. Świadek usłyszała kilkanaście wystrzałów."

"Nieżyjący już Franciszek Przestrzelski opowiadał potem, iż Żydzi musieli wykopać doły na cmentarzu. Zostali rozstrzelani, a ich ciała pogrzebane w tych dołach."

"Grupa Żydów zaczęła wchodzić do stodoły przez wierzeje znajdujące się po stronie przeciwnej do cmentarza. Wówczas trzy osoby z grupy zaczęły uciekać przez pole w pobliżu cmentarza. Niemcy zaczęli strzelać i zabili jednego z uciekających."

"W pewnym momencie świadek usłyszał kilka wystrzałów pistoletowych, oddanych gdzieś na rynku. Uciekł wtedy do domu."

"Liczbę ludności żydowskiej wprowadzonej do stodoły świadek ocenił na około 150 osób. Po podpaleniu budynku usłyszał krzyki zamkniętych ludzi oraz strzały."

"W krótkim odstępie czasu świadek usłyszał od strony miasteczka jakieś krzyki. Nie rozpoznał żadnych wyraźnych słów. Później, pod wieczór, nad Jedwabnem pojawił się ciemny dym i słychać było dużo pojedynczych strzałów."


Co więcej, sentencja wyroku wydanego na Jedwabian przez Sąd Okręgowy w Łomży w maju 1949 r. zawierała wymowny passus dotyczący oskarżonego W. Dąbrowskiego (pisownia oryginalna):
„Nadmienić należy, że w pierwszym stadium postępowania Niemców, polegającym na dokonaniu zbiórki żydów - mógł oskarżony nie przewidzieć dalszych wypadków, jakimi były spalenie i rozstrzeliwanie żydów na cmentarzu.”

W świetle przytoczonych faktów nie tylko można, ale trzeba uznać, iż zbrodnię w Jedwabnem, którą w rzeczywistości przeprowadzili Niemcy wraz z kilkoma gorliwymi pomagierami z marginesu i volksdeutschami, w obecności zastraszonej ludności polskiej,  wykorzystano zarówno siedemdziesiąt lat temu jak i w roku 2001 do celów politycznych. To po prostu niesłychana hucpa. Znaczącym potwierdzeniem powyższego są słowa Szymona Datnera, historyka związanego z Żydowskim Instytutem Historycznym oraz Główną Komisją Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce. W swoim niedługim tekście Eksterminacja ludności żydowskiej w Okręgu Białostockim (Biuletyn Żydowskiego Instytutu Historycznego 1966, nr 60) wymienił m.in. Jedwabne i Radziłów, zaznaczając jednak koordynacyjną rolę Niemców: „do zbrodni na tych obszarach Niemcy przyciągnęli męty spośród miejscowej ludności [...] Tam, gdzie Niemcy nie znaleźli powolnych wykonawców, tam krwawego dzieła dokonali sami”.

Obecnie możemy domyślać się powodów, dla których rozpalono ponownie płomień hagady o Jedwabnym. To temat rzeka. Równie ciekawym jawi się jednak pytanie o przyczyny sprokurowania oskarżenia w czasie tuż powojennym.

III.    Cui bono?

W maju 1948 r. Izrael proklamował niepodległość. Niemal natychmiast wybuchła wojna pomiędzy powstałym państwem a koalicją arabską. Zmagania przybierały dramatyczny obrót i tylko dzięki wpływom diaspory w świecie Żydom udało się szalę zwycięstwa przechylić na stronę Izraela. Do wiktorii dopomogły nie tylko dostawy sprzętu, o którym Arabowie mogli tylko pomarzyć, ale również napływ ochotników żydowskich z różnych stron globu. Populacja Izraela była mikra (ok. 600 tys.)  i długotrwałe zmagania, z powodu dysproporcji demograficznych,  mogły doprowadzić do unicestwienia młodego państwa. Dlatego jednym z głównych celów władz izraelskich było ściągnięcie nad Jordan możliwie największej ilości Żydów. W dniu 14 czerwca 1948 roku zebrał się w Tel Awiwie izraelski rząd. Dawid Ben Gurion przedstawił plan działania, w którym jeden z najważniejszych punktów dotyczył „zwiększenie poziomu zagranicznej imigracji i budowa nowych osiedli wewnątrz kraju”.

Zadanie to nie należało do łatwych. Przyciągnięcie migrantów z USA oraz innych, w miarę zasobnych krajów, nie przyniosło znaczących efektów. Istniały jednak pokiereszowane przez wojnę, ale względnie duże społeczności zamieszkujące Europę Wschodnią. Na nie w rachubach  można było liczyć. Szkopuł w tym, iż władca Kremla a wraz z nim jego marionetki, poczęli krzywo patrzeć na poczynania Izraela ze względu na przeorientowanie jego polityki z ZSRR na USA. Ochłodzenie stosunków znalazło odzwierciedlenie prawie natychmiast i drzwi do emigracji z demoludów zostały z dnia na dzień zamknięte przed ludnością żydowską. Cóż było czynić?

Władze izraelskie wykorzystywały wszelkie możliwości i wszystkie kontakty. W listopadzie 1949 roku izraelska armia przeprowadziła operację Zaczarowany Dywan, podczas której ewakuowano samolotami do Izraela 49 tys. Żydów z Jemenu. W maju 1950 roku w podobnej operacji Ezdrasz i Nehemiasz ewakuowano samolotami do Izraela 120 tys. Żydów z Iraku. Dodatkowo armia przeprowadziła operację ewakuowania do Izraela 33 tys. Żydów z Libii.  Emisariusze rozjeżdżali się po całym świecie. Spotkali się także z władzami tzw. Polski Ludowej. Spotkań było kilka. Przynajmniej o tylu wiemy. Podczas jednego z nich Bolesław Bierut  poinformował (w kwietniu 1949 roku) członków delegacji żydowsko-amerykańskiej, że „zabójstwo Żyda jest zbrodnią dziesięciokrotnie większą niż zwykłe zabójstwo”. Wnosić z tego można, iż zrozumienie dla postulatów  reprezentantów państwa żydowskiego wśród komunistycznych decydentów władających Polską było pełne. Jak jednak uczynić  zadość prośbom dawnych kolegów i krewnych w sytuacji gdy Moskwa obraziła się na Tel-Aviv? Rozwiązanie okazało się proste i owocne.

Podobnie jak w roku 1946 r. sięgnięto po propagandę zbudowaną na tragedii. Po wydarzeniach w Kielcach znad Wisły emigrowało ok. 100 tys. Żydów, a po procesie Jedwabian, opuściło Polskę ich kilkadziesiąt tysięcy, z czego ok. 28 tys. trafiło do Izraela. Dla wzmocnienia efektu grozy komunistyczna junta nie ograniczyła się do sfingowanych procesów. Pokazała bowiem, że nie ma miejsca na odchylenia „prawicowo-nacjonalistyczne” w wykonaniu nawet tych Polaków, którzy zaprzedali dusze bolszewizmowi. Jedną z ofiar akcji został np. sędzia w stopniu pułkownika, czyli Antoni Łukasik,  skazany na pięć lat więzienia (w 1949 r.) za publiczne krytykowanie i wskazywanie na żydowskie pochodzenie szefa Departamentu Służby Sprawiedliwości Oskara Karlinera, naczelnego prokuratora wojskowego – Henryka Holdera oraz dyrektora Departamentu Śledczego MBP Józefa Różańskiego. W ten oto oficjalny sposób władza ludowa pogroziła  wegetującym po lasach oraz ukrytym w domach „reakcjonistom” i „faszystom”, a przy okazji wspomogła balansujący na pograniczu unicestwienia Izrael.

Na zakończenie zaznaczę, że po zapoznaniu się z dostępnymi dokumentami  i analizie wykorzystanych materiałów utwierdziłem się w przekonaniu, iż wydarzenia w Jedwabnym z lipca 1941 r. zostały niegdyś i są obecnie wykorzystywane w celach politycznych. Nakreślony kontekst wzmacnia tę opinię. I tylko jedno nie daje mi spokoju: dlaczego nie wznowiono ekshumacji? Wszak nie chodzi tylko o danie zadośćuczynienia pomordowanym i zwrócenie dobrego imienia dziesiątkom niewinnych ludzi. Gra idzie o znacznie większą stawkę. Olbrzymią stawkę…

Link:
Tu znajduje się utrzymywany przez lata w tajemnicy przed opinia publiczną raport prof. A. Koli:
https://wprawo.pl/pseudoekshumacja-pod-zydowski-dyktat-polska-racja-stanu-raport-z-ekshumacji-w-jedwabnem/

------------------------------------

Obrazy wykorzystywane wyłącznie jako prawo cytatu w myśl art. 29. Ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych.



Bazyli1969
O mnie Bazyli1969

Jestem stąd...

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura