Bazyli1969 Bazyli1969
631
BLOG

O srebrze, niewolnikach i rodzinie Rothschildów...

Bazyli1969 Bazyli1969 Rozmaitości Obserwuj notkę 3

Zacznijmy od definicji. Jedna ze zgrabniejszych mówi, iż niewolnictwo jest zjawiskiem społecznym, którego istotą jest stosunek zależności pewnej grupy ludzi stanowiącej przedmiot własności innej grupy lub instytucji, mogących nimi swobodnie rozporządzać. Zwracam uwagę na słowo "przedmiot" bo to  creme de la creme definicji.  Zrównanie człowiek z rzeczą, obok kanibalizmu czy kazirodztwa, budzi dziś prawie powszechną odrazę. Ale przecież nie do końca, ponieważ i obecnie spotykamy różne - choć nie klasyczne - formy niewolnictwa. Wprawdzie jest ono prawnie zakazane na całym globie (ostatnim państwem zrywającym z tym barbarzyńskim obyczajem była Mauretania -1981 r.)   lecz są i tacy, którzy wciąż upatrują szans na wzbogacenie na drodze tego procederu. Tyle tytułem wstępu.

Właściwie przez całą historię człowieczą obracanie w niewolę bliźniego było niezłym sposobem na podniesienie statusu materialnego. Wykorzystywanie (prawie) darmowej pracy innych przysparzało oczywistych korzyści i w związku z tym zapotrzebowanie na potencjalnych rabów było niezwykle duże. Czasem wręcz ogromne (np. w antycznym  Rzymie). Gdy wyprawy wojenne nie wystarczały na zaspokojenie popytu, sięgano do zmian w prawie. Dzięki nim niewolnikiem mógł zostać dłużnik lub przestępca. Wraz z rozwojem moralności  i upowszechnieniem etyki chrześcijańskiej wśród ludów europejskich niewolnictwo stawało się passe. Nie żeby od razu i wszędzie, ale o ile prawie każdy wielki i mniejszy pan posiadać niewolnych mógł a nawet powinien, o tyle sam handel ludźmi postrzegany był jako zajęcie mało przystojne. I w tym mniej więcej czasie objawiła się tzw. niewidzialna ręka rynku. A właściwie wiele rąk...

W źródłach wczesnośredniowiecznych proweniencji zachodniej dość często opisywano społeczność zwaną Radanitami. Pod nazwą tą ukrywali się kupcy żydowscy zamieszkujący południe dzisiejszej Francji, którzy przemierzali wzdłuż i wszerz Europę w celu przeprowadzania korzystnych dla nich transakcji. Powoli (od VII-VIII w.) acz znacząco rośli w siłę i stali się "pierwszoligowymi"  handlowcami w skali Europy. Sukces swój zawdzięczali przed wszystkim... handlowi niewolnikami. W ich ślady ochoczo ruszyli koledzy z  muzułmańskiej Hiszpanii, Nadrenii i miast bizantyjskich. Wszak zasady obowiązujące wyznawców Chrystusa nie dotyczyły ich w żadnym stopniu. Trzeba zaznaczyć, że w poszukiwaniu źródeł "towaru" decydowali się na wyprawy i dziś budzące respekt. Gdzież to bowiem ich nie było? Na Morawach (brali najpewniej udział w sprzedaży do Wenecji uczniów św. św. Cyryla i Metodego), na Rusi, na Węgrzech, w Czechach, na Połabiu  i w państwie...  Mieszka I.  Prawdopodobnie znany nam ze szkolnych lekcji historii Ibrahim ibn Jakub nie zapędził się osobiście nad Wartę (965-966 r.),  lecz jak wynika z przekazu był  mocno zainteresowany możliwością prowadzenia interesów i na tym obszarze. Z czasem jednak  państwo Piastów otworzyło swe granice dla współwyznawców hiszpańskiego kupca i szpiega, i szerokim strumieniem poczęli "wypływać" do ciepłych krain Południa słowiańscy poddani naszego pierwszego historycznego władcy oraz jego potomków. Jakiej skali było to zjawisko obrazują zapiski średniowiecznych kronikarzy. Niemiecki Thietmar, czeski Kosmas i nasz Gall wielokrotnie wspominają o starozakonnych, którzy wyprowadzali  całe masy niewolników do ziem kalifów i sułtanów. Nie zawsze jednak spotykało się to z obojętnością miejscowych środowisk. Np. księżna Judyta (żona Władysława Hermana) osobiście wykupowała nieszczęśników z rąk handlarzy, a obecność św. Wojciecha na ziemiach polskich zawdzięczamy tak naprawdę sporowi jaki wybuchł pomiędzy nim a księciem czeskim na tle sprzedaży miejscowej ludności żydowskim kupcom. Dodać też wypada, że nie był to jakiś pośledni interes. Np. za zdrowe dziecko handlarz w XI stuleciu płacił u źródła  kilkadziesiąt gram srebra, a za nadobną pannę kilkaset, by potem w Kordobie czy Bagdadzie sprzedać ich z marżą wynosząca nawet kilkaset procent! Mimo kontrowersji i postępującej chrystianizacji ziem słowiańskich opisywany proceder trwał długo. Jeszcze taryfy celne z Oleśna i Siewierza  (1226!) zawierają zapisy dowodzące, iż kupcy żydowscy wciąż parali się handlem ludźmi. Dopiero XIV stulecie przyniosło (przynajmniej oficjalnie) koniec handlu w tej części naszego kontynentu. Ale, ale... Pomysłowość ludzka nie zna granic!

Skoro dany biznes w danym środowisku jest be, to od czego mamy marketing i wyobraźnię? Wystarczy przecież odpowiednio uzasadnić, następnie uzasadnienie nagłośnić i już. W ten właśnie sposób przekonano amerykańskich kolonistów do kupowania murzynów. Kolor skóry nie europejski, o Bogu nie słyszeli, umysły podobno niezbyt lotne... I poszło. Od kiedy miedzianoskórzy autochtoni obu Ameryk - mrąc niczym muchy - dowiedli swej nieprzydatności do pracy w kopalniach i na plantacjach, z kierunku afrykańskiego ku Nowemu Światu poczęły płynąć dziesiątki i setki statków załadowanych "świeżym mięsem".  Wbrew popularnej opinii, wykreowanej perfekcyjnie przez hollywoodzkie produkcje, typowym przedsiębiorcą sprowadzającym czarnoskórych nad Amazonkę czy Missisipi nie był trzymający w ręku okrwawiony pejcz, prymityw o nazwisku John Smith. Największymi figurami w tym biznesie w XVIII w. byli np.: Isaac da Costa (z Charleston), David Franks (z Filadelfii)  i Aaron Lopez (z Newport)...

W owym czasie biali Amerykanie nie mieli nic przeciw sprowadzaniu - jakby nie było bliźnich - do roli mówiącego narzędzia, ale już przeciw zależności od Starego Kraju  i owszem. Gdy zdecydowali się podnieść bunt Albion nie pozostał bierny. Całe bataliony i pułki ruszyły by poskromić nieposłusznych. Sęk w tym, iż miejscowi znali teren, posiadali wsparcie wśród tuziemców i stosowali niekonwencjonalne metody walki. Wykorzystanie tych atutów spowodowało, iż prowadzenie z nimi zmagań wymagało nie tylko zastosowania nieregulaminowych metod lecz również ludzi, którzy mogli tę nową taktykę zrealizować. Jednym słowem pojawiło się zapotrzebowanie na mięso armatnie. Skąd je brać? Otóż we Frankfurcie nad Menem żył sobie Mayer Amschel Rothschild. Człek niezbyt majętny ale niezwykle obrotny, zmyślny i konsekwentny. Szukał właśnie pomysłu na pomnożenie swego majątku i wspomniany brytyjski głód na wojaków ocenił jako wielką szansę. Dzięki temu, że niedawno wychodził sobie ścieżkę do pałacu landgrafa Hesji (otrzymał nawet iście bizantyjski tytuł "Nadwornego Dostawcy jego Jaśnie Oświeconej Wysokości Księcia Wilhelma Hanau"), postanowił tę znajomość wykorzystać. Landgraf znany był  z tego, że chętnie użyczał zasobów ludzkich swego władztwa (oczywiście odpłatnie)  do prowadzenia wojenek na kontynencie i propozycję Mayera R. wysłuchał z zainteresowaniem. Polegała ona na tym, iżby najjaśniejszy, najlepszy i najłaskawszy pan zechciał wysłać korpusik żołnierzy do Ameryki. Oczywiście nie za friko. Landgraf podrapał się po głowie i poddał w wątpliwość możliwość realizacji zamierzenia z tej przyczyny, że nad Łabę, nad Sekwanę czy Dunaj, to wojacy pewnie by poszli ale aż za Ocean?! Na takie dictum pomysłodawca był przygotowany i szybko zauważył, iż takimi sprawami głowa Landgrafa nie powinna być zajmowana. Wystarczy tylko zgoda, a on, tj. Mayer zadba już o wszystko. Skoro tak... Po tymże spotkaniu około 16 000 heskich wojaków popłynęło za Ocean. Znaczna część z nich została wcielona wbrew sobie. Zwyczajnie i po prostu przeprowadzono swoiste polowania na młodych mężczyzn, pozbawiano wolności i po założeniu im wojskowych kamaszy oddawano w ręce bezlitosnych sierżantów. Wielu z nich  zginęło, niektórzy pozostali w Ameryce, a wróciło stosunkowo niewielu.  Czy ci co przeżyli byli zadowoleni z eskapady? Trudno stwierdzić. Na pewno odczuły zadowolenie dwie osoby. Heski landgraf i jego wspólnik w interesach czyli M. A. Rothschild. Ten drugi szczególnie bo to przedsięwzięcie stało się podstawą jego osobistego sukcesu i sukcesu jego potomków. A jak wielki był to sukces możemy przekonać się dziś osobiście.

Morał z powyższego taki, że nie ma na świecie takiego biznesu, z którego nie dałoby się wycisnąć przyzwoitego grosza. Koniec.


Bazyli1969
O mnie Bazyli1969

Jestem stąd...

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości