Znamy doskonale powiedzenie Carla von Clausewitz-a, iż "wojna jest jedynie kontynuacją polityki innymi środkami". Polemizować z tym trudno i - po prawdzie - nie ma sensu. Biorąc jednak tę mądrość literalnie, można z czystym sumieniem stwierdzić, że polityka jest bezapelacyjnie swoistą formą wojny. Skoro tak, to spróbujmy spojrzeć krótko na dokonania wojenne polskiego prezydenta z punktu widzenia sporej grupy obywateli, którzy oddali w jego ręce dowództwo naczelne. I skupmy się nie na większych lub mniejszych potyczkach, ale na starciach z rodzaju gargantuicznych...
Lipiec 2017 r. - zawetowanie ustaw o Sądzie Najwyższym i KRS (blok pod Moskwą). Luty 2018 - skierowanie nowelizacji ustawy o IPN do TK (kocioł pod Diemiańskiem). Marzec 2018 - zawetowanie tzw. ustawy degradacyjnej (prawdziwy Stalingrad). Czerwiec 2018 - propozycja pytań do wykorzystania podczas referendum konstytucyjnego (klęska pod Kurskiem).
Czy prezydent Polski dysponuje jeszcze jakąś cudowną bronią, czy też wraz z całą armią swych urzędników, "bezinteresownych" doradców i koalicjantów zmierza nieuchronnie ku oblężeniu i zdobyciu Berlina, czyli smutnego końca? Moim zdaniem można się jeszcze łudzić. Tylko po co?