Każdy wprowadza swój system tak daleko, jak sięga jego armia.
Józef Stalin
http://buzz.gazeta.pl/buzz/56,156947,18281729,Kary_w_rosyjskim_wojsku_sa_nie_tylko_dotkliwe__Sa.html
Nie od dziś wiadomo, iż Rzeczpospolita stoi ością w gardłach brukselskich biurokratów i quasi-władców Unii Europejskiej. Sposobów na spacyfikowanie niepokornej Warszawy tabuny urzędników, lobbystów, przedstawicieli globalnych korporacji i zwyczajnie nawiedzonych naprawiaczy świata, poszukują w opasłych kodeksach oraz budżetach wspólnoty. Groźby pod adresem naszego kraju znajdują zdecydowany wyraz w coraz to bardziej buńczucznych tyradach:
"Atmosfera wokół Polski, to co w tej chwili się dzieje i to, w jaki sposób rozmawiamy o Polsce i aktach prawnych, nad którymi w tej chwili się pracuje – absolutnie będzie miało bardzo zły wpływ na przyszłe rozmowy o budżecie UE (…). Na pewno w Brukseli zgody i zrozumienia dla tego typu zmian nie będzie." – Elżbieta Bieńkowska.
„Podporządkowanie sądów partii rządzącej w sposób, jaki zaproponował PiS, zrujnuje i tak nadszarpniętą opinię na temat polskiej demokracji (…). Sytuacja, także w wymiarze międzynarodowym jest naprawdę poważna. I dlatego wymaga poważnych środków i poważnych partnerów...” – Donald Tusk.
"Europa ma piątą kolumnę w swoich szeregach: cheerleaderki Putina, które chcą zniszczyć Europę i liberalną demokrację od wewnątrz: Le Pen, Wilders, Farage, Orbàn, Kaczyński..." - Guy Verhofstadt.
Itd. itp. Zamróz przechodzi po plecach? U rozsądnych ludzi raczej nie, bo od pohukiwania nawet największej sowy jeszcze nikt nie umarł. Co innego gdyby brukselscy biuraliści, złowieszczo marszczący brwi w oczyska kamer, prócz mikrofonów i długopisów, posiadali jeszcze jedno groźne narzędzie. Wtedy głosy dochodzące do nas ze Strasburga i Brukseli musielibyśmy potraktować bardziej poważnie.
Praktyka polityczna dowodzi, iż dla wymuszenia posłuszeństwa nie zawsze wystarcza wymowne pogrożenie palcem, szczerzenie kłów czy środek represyjny w postaci zaczopowania źródełka z pieniędzmi. Bywa również tak, iż ktoś się zbiesi na tyle, że nawet solenne przyrzeczenia wydeklamowane z ręką na sercu, potraktuje niczym nic nie znaczące trele-morele. Co zatem czynić? Ano to, co już przećwiczyli wielokrotnie nasi antenaci. Wysłać zbrojne ramię, które nie będzie traciło czasu na niekończące się dyskusje, jeno trzask-prask... I po sprawie. Tacy - dajmy na to - Rzymianie lubili dyskutować. Wprawdzie trochę mniej niż starożytni Hellenowie, ale jednak. Gdy mieli do kogoś sprawę - wysyłali epistoły, zwoływali narady, delegowali posłów. Namawiali, przekonywali, obiecywali i... grozili. Dla tych, którzy byli na tyle nierozsądni, że wciąż trwali w uporze mieli tylko jedno przesłanie: Bellum parate, quoniam pace pati non potuistis (Gotujcie się do wojny, skoroście pokoju ścierpieć nie potrafili!). Jak zapowiadali, tak czynili. Ponadto potrafili być niebywale konsekwentni, czego dowodzą przykłady rozprawienia się z Numancją, Kartaginą i Masadą. Tak czy owak, zwykle wychodziło na ich, a oponent musiał długo lizać rany. O ile któryś przetrwał...
Mam głębokie przekonanie, że dyrygenci UE mieli wielką chrapkę na powiększenie środków perswazji o kolejny atrybut. W 1992 r. z błogosławieństwem Niemiec i Francji powołane zostało dowództwo tzw. Eurokorpusu, który w pierwotnych założeniach miał dość szybko osiągnąć stan ok. 60 000 ludzi pod bronią. Euroentuzjaści doznawali nawet wizji, w których "armia europejska" zyska na sile i stanie się równie potężna jak wojsko Jankesów. Gdyby do tego doszło, to hipotetycznie można sobie wyobrazić kolumny czołgów z logo UE na pancerzach, przekraczające płytkie koryto Odry czy Nysy na wysokości Słubic lub Zgorzelca, w celu przywrócenia w Polsce zasad demokracji, wolności mediów i niezawisłości sądów... Dlatego raczej dobrze się stało, iż projekt powołania sił zbrojnych UE ledwo zipie. Po części jest to zasługą (sic!) obecnego polskiego rządu. Jeszcze bowiem w 2008 r. władze polskie pod przywództwem D. Tuska wyraziły zainteresowanie pogłębieniem współpracy w zakresie tworzenia wojsk europejskich. Całe szczęście, że koalicjanci PO-PSL także ten projekt wdrażali równie dynamicznie jak inne. W ten sposób sprawa przeciągnęła się do czasu ostatnich wyborów i w marcu 2017 r. A. Macierewicz zadeklarował: a kuku, nie ma naszej zgody!
Jest oczywistym, że w najbliższej przyszłości liczba gromów rzucanych z Brukseli w stronę Warszawy najpewniej nie zmaleje, a może nawet wzrośnie. Warto traktować te erupcje oburzenia z dystansem i robić po prostu swoje. Przede wszystkim dlatego, że Unia Europejska to nie Imperium Rzymskie i nie swoich legionów.
PS Nie chcę nikogo urazić, ale wartość bojową i morale potencjalnej armii europejskiej, składającej się z reprezentacji bez mała trzydziestu państw, być może dobrze oddaje poniższy - lekko zmodyfikowany - dowcip:
Pułk europejskiego wojska odbywa manewry. Będzie przeprawiał się przez rzekę. Generał wysyła zwiadowcę na rozpoznanie terenu. Ten po powrocie melduje:
- Samoloty przelecą, działa przejadę, czołgi przejadą ale z zamkniętymi włazami...
- A piechota? - dopytuje się generał.
- Piechota nie da rady...
- Czy tam jest głęboko?
- Nie, ale przy brzegu stoi duży pies i warczy....