Wojna z koronawirusem przybiera antyludzkie formy.
Przyznaję, że jestem coraz bardziej zdegustowany środkami podejmowanymi w walce z tym wirusem. Czy faktycznie podejmowane są racjonalne metody zapobiegawcze?
Coraz bardziej nabieram przekonania, że nie tyle chodzi o przeciwdziałanie rozprzestrzeniania się choroby, co podporządkowanie społeczeństwa aż do granic wytrzymałości. Do tego dochodzi odhumanizowanie.
Akcja władz została podjęta celem spłaszczenia ilości zachorowań, co miało przygotować służby medyczne do podjęcia wyzwania. Takie założenia są akceptowalne.
Jednak, po przestawieniu Służby Zdrowia na walkę z epidemią - uzyskany efekt jakim miała być lepsza ochrona życia i zdrowia obywateli - chyba nie został osiągnięta.
Raczej przeciwnie - koronawirus rozprzestrzenia się może i nieco wolniej, ale za to mamy zapaść w innych działach medycyny, co powoduje znaczny przyrost śmiertelności. Jeśli porównać statystyki, to bilans jest wyraźnie ujemny.
Mam zatem pytanie dodatkowe: czy działania podjęte li tylko w odniesieniu do koronawirusa przyniosły rozsądny efekt?
Chodzi o liczbę przypadków wyzdrowienia tych pacjentów u których wystąpiła skrajna reakcja chorobowa wymagająca podłączenia do respiratora (inspiratora wg PO)?
Pokazywane obrazki z klinik w innych krajach sugerują, że cała "pomoc" polega na przedłużaniu agonii i zwiększa jedynie cierpienie chorego.
Należy zastanowić się nad treścią tytułu notki: czy mamy prawo do godnej śmierci?
Czy opresja państwa może nas tego prawa pozbawiać?
Piszę to jako osoba z przedziału wiekowego narażonego na "ostateczne" skutki wirusa, a ponieważ syn (lekarz) został zarażony w szpitalu koronawirusem - potencjalnie mam szansę zapaść na tę chorobę - istnieje prawdopodobieństwo istnienia form przetrwalnikowych nawet po wykazaniu braku wirusa. Te kwestie nie są jeszcze dostatecznie poznane.
Czy w takiej sytuacji - mam prawo do godnej śmierci, a za taką uważam "odejście" w domu? Czy jestem skazany na odpersonalizowane umieranie gdzieś za kotarą na korytarzu szpitala?
Pytanie jest szersze. Czy śmierć, która wszak zawsze nas czeka musi być aż tak odpersonalizowana, pozbawiająca nas godności?
Czy to, że jest dużo ludzi niespełnionych, a przez to bojących się śmierci (która i tak nadejdzie), upoważnia decydentów do traktowania wszystkich jak bydło? Bo to, że ci niespełnieni będą czepiać się okruchów życia - to oczywiste. Ale czy musi to być obowiązkiem w innych przypadkach?
Może po prostu źle ustawione są nasze paradygmaty cywilizacyjne?
Na razie zamykamy się (sami, chociaż na polecenie rządców) we własnych domach licząc, że zamknięte drzwi ochronią nas przed wizytą Pani Końca.