Jaki model edukacji młodzieży należy przyjąć przy tak zróżnicowanym podejściu do samego procesu?
Mamy wszak dzieci o różnym zakresie zdolności przyswajania materiału. Nie wszyscy są jednakowo inteligentni - ta prawda, "po ciemnych czasach komunizmu", chyba zaczyna docierać do większości mieszkańców "tego kraju". Do tego dochodzi pracowitość i systematyczna kontrola ze strony rodziców. W efekcie poziom kształcenia, przy jednolitej podstawie programowej MUSI prowadzić do obniżania poziomu.
Cenzus wykształcenia staje się tylko iluzorycznym papierkiem bez wartości.
Obecny system jest w stanie rozpadu, gdyż był dostosowany i dostosowywany do nauczania "ideowego", gdzie młodzieży (od dziecka) wpajano wartości sprzeczne z systemem etycznym istniejącym w domu rodzinnym (w znacznej większości). Rodzice byli eliminowani z procesu wychowania, a jeszcze niedawno z trybuny sejmowej padały słowa o konieczności kontroli nad rodzicami, którzy wszak mogą wpajać wartości sprzeczne z ustaleniami "elit".
W końcu wprowadzanie deklaracji LGBT+ miało takie podłoże. Tyle, że chyba nastąpiło "przegięcie" i stąd reakcja społeczna.
Z kolei protest nauczycieli - strajk warstwy, której obowiązkiem jest służba publiczna, także ma to podłoże: nauczyciele skierowali swe żądania do PAŃSTWA, bo to PAŃSTWU służyli i służą wdrażając chore idee edukacyjne.
Czy można się dziwić, że taki nauczyciel, wdrażając LGBT+, co wyraźnie degeneruje społeczeństwo, czuje się dobrze? Wypełnia "brzydki" obowiązek - to przynajmniej chce być dobrze za to wynagradzany.
Tymczasem nauczyciele powinni w takim samym zakresie wypełniać ustalenia "rządowe" jak i rodzicielskie. Efektem jest to, że nauczyciele są w sporze z PAŃSTWEM (i to im wolno), ale jednocześnie wystąpili przeciwko społeczeństwu. A to jest niedopuszczalne.
Czy bon oświatowy rozwiąże bolączki tego "węzła gordyjskiego"?
Nie do końca. Powinien bowiem istnieć pewien zakres ustaleń wspólnotowych, który powinien być wtłaczany w psychikę młodzieży.
Owszem, nie powinny to być "wtłoczenia" sprzeczne z ustaleniami podstaw funkcjonowania wspólnoty, ale takie, które wspólnotę kultywują.
Pierwsze lata nauki powinny być poświęcone ukształtowaniu sylwetki wspólnotowej oraz ocenie możliwości, zainteresowań i zdolności dzieci. Dalsze lata w szkole jeszcze podstawowej powinny wyraźnie iść różnymi torami programowymi. Owszem przejście z jednej opcji do drugiej nie powinno być zbyt trudne, ale wymagałoby wykazania się stosownym przyswojeniem materiału. Przy większych różnicach - może powtórzenie klasy z programem dostosowawczym.
Na poziomie liceum i innych form nauczania - zasady powinny być podobne; bariery nie powinny być niemożliwe do przeskoczenia, ale wymagać to powinno wyraźnego wysiłku i woli po temu.
Jak to połączyć z bonem oświatowym?
Moim zdaniem - poprzez wychowawstwo. Dzieci powinny być zapisywane przez rodziców do klas z wychowawcami o wyraźnym profilu.
Z jednej strony byłaby to selekcja dzieci (zawsze można dobrać pewną ilość zdolnych dzieci do danej klasy z tych, którymi rodzice się nie interesują), z drugiej - zobowiązanie rodziców do nadzoru, a trzecim elementem byłaby eliminacja nauczycieli - wychowawców niedostosowanych do tej roli.
Wychowawca powinien mieć możliwość usunięcia z klasy dziecka sprawiającego kłopoty, ale też takiego, które nie nadąża za resztą grupy. Z kolei rodzice także powinni mieć możliwość wnioskowania o usunięcie kłopotliwych dla innych uczniów (mogą być silne wpływy na wychowawcę ze strony rodziców takich "pociech"), a także blokowania ukierunkowań etycznych (ja np. sławetne LGBT+).
Bon edukacyjny byłby też silnym narzędziem zwłaszcza w wyborze szkoły ponadpodstawowej, gdzie profil szkoły powinien być wyraźnie określony zarówno w odniesieniu do programu jak i wartości etycznych.
Z kolei MUSI istnieć narzędzie dyscyplinujące w ręku nauczyciele. Bez dyscypliny nie da się realizować żadnych rozszerzonych programów nauczania.
Sprawa programu - gdzie narzekania dotyczą mechanicznego "wbijania do głów" wiedzy encyklopedycznej.
Tu można mieć ambiwalentne zdania: istnieje konieczność posiadania dość szerokiej wiedzy encyklopedycznej. Może nie szczegółowej, ale takiej, która pozwoli na klasyfikację poszukiwań tych szczegółów. Bez tego minimum - nie bardzo nawet wiadomo jak poszukiwać, a twierdzenie, że wszystko jest w sieci - jest łudzeniem.
Dopiero mając rozeznanie w działach wiedzy można poszukiwać rozwiązań interdyscyplinarnych. Genialne rozwiązania są zazwyczaj związane z umiejętnością zastosowania rozwiązań jednej dziedziny wiedzy w zupełnie innej, pozornie niezwiązanej.