Podczas wczorajszej (sobotniej) rozmowy, którą Trzaskowski odbył u Mentzena, obaj politycy starli się w dyskusji na szereg tematów. Jednym z nich, był temat przyłączenia Ukrainy do NATO. I o ile cała dyskusja ma charakter teoretyczny, bo przeciwko włączeniu naszego wschodniego sąsiada do struktur Paktu Północnoatlantyckiego są Stany Zjednoczone i kraje Europy zachodniej, to przy tej okazji Rafał Trzaskowski wypowiedział kilka słów o tym, jak według niego przebiegałby potencjalny konflikt z Rosją. I o ile kandydat PO ma manierę przedstawiania siebie samego, jako człowieka z doświadczeniem i kompetentnego, podobnie przedstawiają go przychylne mu media głównego nurtu, o tyle jego własne słowa są dowodem na to, że zagadnień wojny kompletnie nie rozumie i patrzy na tą przecież ogromnie ważną tematykę, w sposób naiwny, nieprzemyślany i - trzeba to powiedzieć wprost - bezmyślny. Samoistnie nasuwa się w tym miejscu pytanie: czy to bezpieczne dla Polski i dla Polaków, by Rafał Trzaskowski został prezydentem, a tym samym zwierzchnikiem Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej Polskiej?
Chyba wszystkim komentatorom umknęło bardzo ważne zdanie, jakie wypowiedział Rafał Trzaskowski podczas tejże rozmowy:
"My dzisiaj mamy zupełnie inne w NATO zadanie. Dzisiaj w NATO mamy inne zadanie. My dzisiaj zabezpieczamy naszą flankę wschodnią, jesteśmy odpowiedzialni za całą granicę. Więc nawet jeżeli, nawet jeżeli, przyjmując ten hipotetyczny scenariusz, że Ukraina jest w NATO, to nie nasze wojska będą na Ukrainie, tylko będą wojska europejskie, bo my jesteśmy za zabezpieczanie flanki odpowiedzialni, granicy".
W odpowiedzi, gospodarz próbował kontrować ten argument, stwierdzając, że nie zna przypadku w historii, by państwo frontowe, które jest w stanie wojny ze swoim sąsiadem, nie wysłało wojsk w rejon toczących się u jego granic działań wojennych. Jednak tej wypowiedzi słuchacze prawdopodobnie nie usłyszeli, bo Trzaskowski sprytnie - jak miał to w zwyczaju podczas całej tej rozmowy - zagłuszył swojego rozmówcę, mówiąc w czasie jego wypowiedzi, a następnie nie odniósł się do jego argumentu, koncentrując wypowiedź na aspekcie bardziej ogólnikowym, a także politycznym a nie wojskowym.
Teza którą przestawił kandydat PO jest nie tyle wątpliwa, co zwyczajnie fałszywa. Po pierwsze, o ile - w przypadku teoretycznego konfliktu - początkowa pozycja wojsk może mieć takie położenie jak wskazał Trzaskowski (chociaż wcale nie musi), to przecież w trakcie jego trwania, niezależnie czy wojna potrwałaby pół roku czy wiele lat, pozycje wojsk nieustannie się zmieniają. Oddziały wysyłane są nie tam, gdzie obiecują dzisiaj politycy, lecz tam gdzie są aktualnie potrzebne.
Po drugie, słowa Trzaskowskiego miały u widzów zbudować wrażenie, że Polska w przypadku konfliktu byłaby względnie bezpieczna, najprawdopodobniej celowo budując skojarzenia z obecnie prowadzoną obroną granicy wschodniej przez Straż Graniczną, wojsko i policję, przed nielegalnymi imigrantami, która to obrona sama w sobie nie wywołuje straszliwych perturbacji w całym kraju. Ale kiedy miejsce nielegalnych imigrantów zastąpią wojska rosyjskie, to sytuacja będzie wyglądała zupełnie inaczej. Otóż w scenariuszu zakładającym członkostwo Ukrainy w NATO, to gdyby Rosja zdecydowała się zaatakować Ukrainę, to jednocześnie bardzo możliwe że planowałaby uderzenie na Polskę i państwa bałtyckie. Choćby po to, by związać nasze siły, a tym samym aby odebrać naszym formacjom potencjalną możliwość pomocy Ukrainie. Zatem starcia zapewne miałyby miejsce. A to, że działyby się one na polskiej granicy - albo co gorsza - na obszarze polskiego terytorium, nie zmienia naszej sytuacji ani odrobinę na naszą korzyść, w porównaniu do sytuacji, gdyby nasi żołnierze walczyli i ginęli na terytorium Ukrainy. W słowach Rafała Trzaskowskiego, jego argument brzmiał jak remedium, podczas gdy w praktyce nic on na korzyść Polski nie zmienia. Wygląda na to, że prezydent Warszawy kompletnie nie rozumie konsekwencji poszczególnych sytuacji, scenariuszy, czy generalnie zagadnień wojskowości, strategii oraz wojny jako takiej. Wykazuje się ogromnymi brakami wiedzy oraz bezmyślnością. Powielaniem zupełnie nieprzemyślanych idei. I co gorsza - niestety - to nie wszystko.
Bowiem teza jakoby bardziej od Polski, ryzykować w przypadku ewentualnej wojny miałyby "państwa europejskie", jest tak kompletnie niezrozumiała, że ciężko zrozumieć jak ktokolwiek mógł wpaść na taką myśl. To gdzie wysłane zostaną oddziały poszczególnych krajów to jedno, ale po wielokroć ważniejsze jest to, gdzie znajdują się poszczególne państwa, wraz ze swoją ludnością cywilną, infrastrukturą, czy choćby dobytkiem. Otóż przypomnieć należy Rafałowi Trzaskowskiemu, że Polska graniczy z Białorusią, na której terytorium znajdują się wojska rosyjskie, a także z Rosją tj. z Obwodem Królewieckim (zwanym oficjalnie przez Rosję Kaliningradzkim). A Niemcy czy Francja, nie graniczą z żadnym z tych państw. Dla nich, zwłaszcza dla Niemiec, to Polska jest krajem buforowym między nimi a Rosją. I z ich perspektywy, to Polska ma brać na siebie ciosy, które mają nie spaść na nich.
I w teoretycznym konflikcie, nawet przy scenariuszu w którym siły lądowe wojsk rosyjskich nie przedarłyby się w głąb terytorium Polski - czy to z racji braku takich prób, czy w wyniku zatrzymania ich przez Wojsko Polskie, to przecież obszar naszego kraju stałby się celem uderzeń rakietowych, w jakimś zakresie artyleryjskich, a także - gdyby siły powietrzne Rosji przebiłyby się przez nasze wątpliwe siły przeciwlotnicze oraz przez nasze i sojusznicze lotnictwo - także przez pociski powietrze-ziemia oraz bomby lotnicze. I o ile zasięg artylerii ograniczałby się do szerszych okolic frontu, o tyle zasięg rosyjskich pocisków rakietowych obejmuje niemal całą Polskę. Należy zrozumieć ten fakt - wojna oznacza rakiety spadające na Polskę. Czyli nawet gdyby siły lądowe ścierałyby się na granicy z Białorusią i Rosją, a także gdybyśmy mieli tyle szczęścia, że w ogóle tylko by ją pilnowały, to najbardziej widocznym objawem i zagrożeniem wojny z Rosją, byłyby właśnie spadające na Polskę rakiety. Wojna rosyjsko-ukraińska doskonale to pokazuje, gdzie rosyjskie ataki rakietowe potrafią dosięgać nawet okolic Lwowa, znajdującego się daleko na zachodzie państwa ukraińskiego, w pobliżu granicy z Polską.
Celem tychże ataków stałyby się lotniska, aby polskie i sojusznicze siły powietrzne nie mogły z nic operować. Rosjanie próbowaliby zniszczyć huby logistyczne, przez które przechodziłyby, te wspomniane przez Rafała Trzaskowskiego "wojska europejskie", które kierowałyby się na Ukrainę. Pociski spadałyby także na te jednostki, w trakcie ich przemieszczania przez terytorium Polski. Rosjanie staraliby się zniszczyć także elementy polskiej infrastruktury, które byłyby ważne dla przerzucania wojsk i zaopatrzenia, a zatem linii kolejowych, dróg, mostów czy wiaduktów. Pozostając przy infrastrukturze, zaatakowane mogłyby zostać także elektrownie, co oznaczałoby przerwy w dostawach lub stały brak prądu - w konsekwencji paraliżując częściowo nasz kraj. A patrząc na brak poszanowania ludności cywilnej na Ukrainie przez stronę rosyjską, to część z pocisków mogłoby być kierowanych także przeciwko cywilom, trafiając w domy i bloki mieszkalne, czy szpitale. Ucierpiałyby także zabytki, elementy naszego dziedzictwa kulturowego, tak jak to się dzieje chociażby we Lwowie.
W tym miejscu należy zaznaczyć, że wojna nie zawsze jest do uniknięcia. Dowodzą tego słynne słowa Churchilla z 1938 roku: "nasz rząd miał do wyboru hańbę lub wojnę. Wybrał hańbę, ale wojny nie uniknie". Nasza sytuacja nie jest jednak analogiczna. Niniejszy tekst nie ma na celu straszenia wojną, bo gdyby wszystko poszło źle, nie po naszej myśli, i to w sposób zupełnie niezależny od nas, to ona może i tak nastąpić. Jako kraj i naród, musimy się przygotowywać także i na taką ewentualność, nie bać się, budować silną armię i gotowe struktury państwowe oraz zaradność u cywilów. Nie mniej, nie o straszenie wojną tu chodzi, lecz o coś zupełnie innego. A mianowicie o wskazanie, że kandydat na prezydenta Polski powinien wszystkie te problemy i zagadnienia rozumieć, brać pod uwagę w swoich planach i decyzjach, a nie ignorować ich istnienie. Świadomie kalkulować ryzyko, a nie skakać na główkę w nieznane. Powinniśmy tego wymagać zwłaszcza od rządu i prezydenta. A Rafał Trzaskowski wyraźnie tego nie rozumie. Prezydent Warszawy - miasta przecież tak straszliwie dotkniętego ostatnią wojną na terytorium Polski - zamyka oczy na zagrożenia, na ryzyka którymi bezmyślnie szafuje. Zupełnie nie rozumiejąc o czym mówi. A jednocześnie udając osobę kompetentną, którą w tej dziedzinie, w żadnym stopniu nie jest.
Nawiasem mówiąc, naiwne podejście do rzeczywistości międzynarodowej widać także i w tych słowach Trzaskowskiego: "Ukraina powinna być w NATO, bo tylko wtedy Putin zrozumie, że nie ma żadnych stref wpływów". To jakiś absurd. Jak absolwent stosunków międzynarodowych, który ma doktorat z nauk o polityce, może wysunąć tak obiektywnie fałszywą tezę, że "nie ma żadnych stref wpływów"? Choćby sama wojna na Ukrainie jest dowodem na to, że strefy wpływów istnieją. Czyżby Trzaskowski wciąż wierzył, w już dawno obaloną tezę Fukuyamy, o "końcu historii" w stosunkach międzynarodowych?
Na koniec, po przedstawieniu tego wszystkiego, należy ponowić pytanie, które już padło na początku niniejszego tekstu: czy to bezpieczne dla Polski i dla Polaków, by Rafał Trzaskowski został prezydentem, a tym samym zwierzchnikiem Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej Polskiej? Czy decydować o wojnie i pokoju, o polskim bezpieczeństwie i zobowiązaniach sojuszniczych powinien ktoś, kto ma zupełnie fałszywy obraz działań wojennych, a także ryzyka oraz szkód, jakie dotknąć mogą Polskę w przypadku ewentualnej wojny? Czy głową państwa powinien zostać człowiek, nie tylko niekompetentny w tak ważnych dla funkcji prezydenta zagadnieniach, ale także posiadający percepcję tak mocno oderwaną od rzeczywistości?
Niniejszy blog jest próbą wejścia na ścieżkę dziennikarsko-publicystyczną. Powoli, własnymi rękami, buduję również swoją stronę internetową, jednocześnie dzieląc swój czas z codziennymi obowiązkami. Polityką bardzo intensywnie interesuję się od ponad dekady, pobieżnie od zawsze.
Jestem po trzydziestce. Jako że świat dziennikarsko-polityczny jest brutalny, przez co dopiero przekonam się na co się piszę, być może zderzę się ze ścianą, to zdecydowałem że na blogu Salonu24 będę publikować pod pseudonimem: Marek Budyniewski. Zaznaczam to na samym początku, już przy rejestracji konta, z uczciwości. Inna sprawa, że moje imię i nazwisko i tak nic by nikomu nie powiedziało. Natomiast jeśli przygoda z dziennikarstwem i publicystyką okaże się owocna, jeśli pewnego dnia będę w stanie z tego tytułu opłacić rachunki i się utrzymać, to wówczas planuję przejść do publikacji pod własnym nazwiskiem. Póki jednak jest to hobby, działalność pozazawodowa, pozwolę sobie działać pod pseudonimem.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka