To, że ksiądz Wojciech Lemański ostatecznie zrobił z siebie durnia nie jest najgorsze w tej całej historii, w której przez kilka dni grzał się on w świetle telewizyjnych kamer, podsycając nienawiść swoich parafian do arcybiskupa Henryka Hosera i usiłując przedstawić się w roli kapłana, który najlepiej rozumie istotę nauczania papieża Franciszka.
Najbardziej ucierpiały właśnie powierzone mu przez zwierzchnika owieczki, czyli pobożni mieszkańcy Jasienicy gotowi bronić swojego (byłego już) proboszcza w każdy możliwy sposób. Ci kompletnie zbałamuceni i zmanipulowani przez ks. Lemańskiego ludzie, umiejętnie podpuszczani przez dziennikarzy, dla których liczy się przede wszystkim widowiskowa awantura, nie mogli uwierzyć, że ten, który namawiał ich do buntu w swojej obronie w ciągu paru godzin diametralnie zmienił zdanie i jak gdyby nigdy nic podporządkował się zarządzeniu biskupa warszawsko-praskiego.
Kapłan, który przedstawiał siebie jako człowieka owładniętego Bożą miłością i solidarnego przede wszystkim ze swoimi parafianami, nawet kosztem posłuszeństwa zwierzchnikowi, zostawił ich na przysłowiowym lodzie tudzież wystawił do wiatru. Jeszcze rano kpił sobie w ich obecności z wysłanników kurii, z satysfakcją patrząc, jak są oni obrażani przez nienawistny tłum, a już wczesnym popołudniem pokornie przyznał, że błędnie zinterpretował prawo kanoniczne i nie miał racji w nagłośnionym na cały kraj sporze z hierarchą, aczkolwiek nie rezygnuje z przysługującej mu procedury odwoławczej, nawet do Stolicy Apostolskiej.
Co więcej, następnego dnia lał krokodyle łzy i ubolewał nad niewłaściwym zachowaniem swoich parafian, zupełnie tak, jak gdyby nie zdawał sobie sprawy ze swojej winy i zapomniał o starej mądrości ludowej: „kto sieje wiatr, ten zbiera burzę”.
Wyobrażam sobie, jak czują się teraz ci biedni jasieniczanie, którzy gotowi byli niemal do schizmy, byle tylko wykazać lojalność wobec odwołanego proboszcza, po czym zostali przez niego porzuceni niczym niepotrzebny balast. Nie zdziwiłbym się, gdyby niektórzy z nich w porywie niezdrowych emocji zaczęli się nawet zastanawiać nad odejściem z Kościoła.
Całkowitą winę za ten stan serc i umysłów swoich byłych już parafian ponosi ksiądz Wojciech Lemański.
Powyzszy tekst ukazał się dzisiaj w nieznacznie skróconej wersji w papierowej wersji "Rzeczypospolitej".
filozof-fenomenolog, autor "Zarysu filozofii spotkania" i "Filozofów o godnym życiu", harcerz, publicysta prasy krajowej i polonijnej, przewodniczący Komitetu Opieki nad Kopcem Józefa Piłsudskiego, rzecznik Porozumienia Organizacji Kombatanckich i Niepodległościowych w Krakowie, były reprezentant prasowy pułkownika/generała Ryszarda Kuklińskiego w Polsce
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo