Rok 2027 coraz wyraźniej jawi się jako punkt zwrotny w globalnym porządku geopolitycznym. Chiny i Rosja, wspierając się wzajemnie politycznie, gospodarczo i militarnie, przygotowują grunt pod skoordynowaną konfrontację z Zachodem. Brak oficjalnych deklaracji wojennych nie oznacza braku działań — przeciwnie, intensyfikacja zbrojeń, zerwanie powiązań z dolarem, agresywna polityka wobec Tajwanu i presja na wschodnią flankę NATO wskazują, że oba mocarstwa rewizjonistyczne testują determinację demokratycznego świata. Zachód ma coraz mniej czasu, by odpowiedzieć nie tylko militarnie, ale przede wszystkim strategicznie — zachowując pokój, nie może sobie pozwolić na słabość.
Choć nie ogłoszono oficjalnych deklaracji, nie ruszyły kolumny pancerne, a niebo nie przeszyły jeszcze rakiety balistyczne, to fakty nie pozostawiają złudzeń: Chiny i Rosja przygotowują się do wojny. Nie musi to być wojna rozumiana w kategoriach klasycznego konfliktu zbrojnego – choć i takiej możliwości wykluczyć nie można – lecz wojna systemowa, strategiczna, ekonomiczna i cywilizacyjna, której celem jest trwałe przeformułowanie globalnego ładu. Symptomów jest wiele, ale wszystkie prowadzą do jednego wniosku: Pekin i Moskwa konsekwentnie realizują scenariusz oderwania się od Zachodu i budowy równoległego, odpornego na sankcje i presję systemu geopolitycznego, finansowego i militarnego.
Pierwszym znakiem przygotowań są gospodarcze repozycjonowania i wyjście Chin z systemu dolara. Chińczycy w szybkim tempie redukują swoje zaangażowanie w amerykańskie obligacje skarbowe, przenosząc aktywa w złoto, juana i inne instrumenty niezależne od amerykańskiego nadzoru finansowego. To klasyczna procedura przedkonfliktowa: żaden racjonalny gracz nie trzyma kapitału u przeciwnika, z którym spodziewa się wstrząsu. Jednocześnie Pekin rozbudowuje mechanizmy alternatywne – od systemu CIPS (konkurencyjnego dla SWIFT), po rozliczenia surowcowe z Rosją i Iranem w walutach narodowych.
Drugim elementem są zbrojenia. Chiny prowadzą największą rozbudowę sił zbrojnych w swojej historii: powstają nowe lotniskowce, niszczyciele, okręty podwodne, a także rozwijane są siły rakietowe, zdolne do rażenia celów strategicznych na terytorium USA. Rozwój technologii antysatelitarnych, hipersonicznych i cybernetycznych wskazuje na przygotowanie do wojny nowej generacji – wojny totalnej, prowadzonej jednocześnie w domenie militarnej, kosmicznej, informacyjnej i elektronicznej. Celem numer jeden pozostaje Tajwan – test sprawności strategicznej i gotowości Zachodu do realnego oporu. Data graniczna: rok 2027, do którego – według chińskiej doktryny – armia ma być gotowa do pełnoskalowej inwazji wysp.
Trzecim znakiem jest jednoznaczne zbliżenie strategiczne z Rosją. Pekin już nie ukrywa, że nie może pozwolić, by Moskwa przegrała wojnę na Ukrainie – nie dlatego, że kocha Kreml, ale dlatego, że porażka Rosji oznaczałaby przesunięcie całego ciężaru amerykańskiej potęgi w stronę Indo-Pacyfiku. Dlatego Chiny – pod pretekstem „neutralności” – wspierają Rosję logistycznie, surowcowo i technologicznie, kupując czas, surowce i przestrzeń strategiczną. Rosja, z kolei, uzależniona od chińskiego kapitału i eksportu, staje się czymś w rodzaju geopolitycznego kondominium – podwykonawcą wielkiej strategii Pekinu.
Czwartym sygnałem jest wojna informacyjna i cywilizacyjna. Chiny prowadzą długofalową politykę ograniczania wpływów Zachodu – zarówno wewnętrznie, jak i zewnętrznie. Cenzura, kontrola internetu, wycofywanie zachodnich firm i mediów, a jednocześnie rozwój miękkiej siły w postaci projektów takich jak Inicjatywa Pasa i Szlaku, BRICS+, czy instytucje finansowe równoległe do MFW i Banku Światowego, to elementy budowy alternatywnego świata – świata poza zasięgiem amerykańskiej projekcji siły.
Piątym i najważniejszym znakiem jest strategia przeciążenia imperium – tzw. "imperial overstretch" USA. Chiny i Rosja wspólnie korzystają z faktu, że Ameryka musi dzielić swoje zasoby na trzy fronty: Ukrainę, Bliski Wschód i Indo-Pacyfik. Władimir Putin prowadzi wojnę, która pochłania ogromne środki i uwagę NATO. Iran i jego sojusznicy destabilizują region, który zawsze był miękkim podbrzuszem Zachodu. A Chiny – z daleka, z chłodną kalkulacją – czekają, aż moment będzie odpowiedni, by wykonać własny ruch.
Ostatnie wypowiedzi gen. Alexusa Grynkewicha, dowódcy sił powietrznych USA w Europie i Afryce, wpisują się w narastające sygnały ostrzegawcze, jakie od miesięcy płyną z analiz geostrategicznych. Jego prognoza jest jednoznaczna: Chiny i Rosja szykują się do skoordynowanej wojny, która może wybuchnąć najpóźniej do 2027 roku. Okno czasowe, jakie pozostaje Zachodowi, to zaledwie 18 miesięcy – czas absolutnie krytyczny.
Grynkewich ostrzega przed "podwójnym ciosem" – równoczesnym uderzeniem Rosji na państwo NATO i Chin na Tajwan. W jego ocenie, atak nie będzie przypadkowy ani rozłożony w czasie. Kluczem jest synchronizacja – coś, czego nie osiągnięto nawet w II wojnie światowej. To nowy model wojny: wojna osi Moskwa–Pekin, uderzająca w dwóch punktach globu, przy maksymalnym wykorzystaniu efektu zaskoczenia i przeciążenia przeciwnika.
Dlaczego właśnie teraz?
Rosja wykorzystuje czas na reorganizację armii, dostosowanie przemysłu zbrojeniowego i odtworzenie rezerw osobowych. Równolegle Chiny dokonują pełnej dekonstrukcji zależności od Zachodu: wychodzą z dolara, odbudowują rezerwy strategiczne, inwestują miliardy w rozwój marynarki i cyberarmii. Ich obecność militarna na południowym Pacyfiku rośnie z miesiąca na miesiąc, a granice prowokacji na Morzu Południowochińskim i w cieśninie tajwańskiej są coraz śmielej przekraczane.
To nie są przypadkowe działania. Grynkewich wyraźnie mówi o koordynacji politycznej i wojskowej. Podczas gdy Rosja może zaatakować np. Litwę, Łotwę czy Mołdawię, zmuszając NATO do natychmiastowej reakcji w Europie, Chiny w tym samym czasie mogą uderzyć na Tajwan, licząc na to, że USA nie będą w stanie prowadzić dwóch pełnoskalowych wojen jednocześnie. To jest właśnie doktryna przeciążenia imperium – czyli rozbicia amerykańskiej zdolności do szybkiej i skutecznej odpowiedzi przez otwarcie dwóch równoległych frontów.
Nie ma oficjalnych deklaracji wojennych. Ale nie są potrzebne. Fakty są oczywiste: Chiny i Rosja już prowadzą wojnę przygotowawczą. To wojna o łańcuchy dostaw, o dolara, o dominację w cyberprzestrzeni, o wpływy w Oceanii, Azji Centralnej i Arktyce. Tajne umowy, manewry wojskowe, rozwój baz – wszystko wskazuje na realną gotowość do użycia siły. W Pekinie i Moskwie nikt już nie mówi o „partnerstwie dla pokoju”. Mówi się o wielkiej rekonfiguracji świata.
Rok 2027 – punkt krytyczny
Zarówno z wypowiedzi Grynkewicha, jak i z przecieków z niemieckiego rządu wynika, że rok 2027 jest typowany jako punkt przełomowy. Dlaczego? Ponieważ NATO i UE, według własnych deklaracji, osiągną pełną gotowość obronną dopiero około 2029 roku. To daje Kremlowi i Pekinowi idealne okno operacyjne: uderzyć wtedy, kiedy Zachód jeszcze nie jest gotowy, ale już się zbroi.
W ostatnich miesiącach zachodnie służby wywiadowcze i wojskowe coraz częściej wskazują, że Rosja i Chiny przygotowują się do skoordynowanego działania zbrojnego przeciwko Zachodowi. Generał Alexus Grynkewich, dowódca sił powietrznych USA w Europie, ostrzega, że połączony scenariusz uderzenia Rosji na wschodnią flankę NATO i inwazji Chin na Tajwan jest nie tylko możliwy, ale wręcz realny w ciągu najbliższych 18 do 30 miesięcy. Te słowa nie są pustym ostrzeżeniem – wpisują się w szerszy obraz wydarzeń. Pekin po cichu, lecz systematycznie odcina się od Zachodu. Gromadzi surowce strategiczne, przyspiesza de-dollaryzację, tworzy własne systemy płatnicze i wzmacnia sojusze z Moskwą oraz Teheranem. Budowane są systemy dalekiego zasięgu A2AD, rozwijane siły morskie i rakietowe, a przemysł zbrojeniowy pracuje na trzy zmiany. Wszystko to służy nie tylko przygotowaniu do zajęcia Tajwanu, ale również uodpornieniu się na nadciągającą wojnę ekonomiczną. Równolegle Rosja intensyfikuje działania w Ukrainie, testując zdolność NATO do reakcji. Przyspiesza rozbudowę armii, zwiększa produkcję amunicji i próbuje zdestabilizować Zachód operacjami hybrydowymi. W tym samym czasie chińska armia prowadzi manewry symulujące inwazję morską, cyberataki i blokady wysp. Nie chodzi już tylko o konfrontację lokalną – to przygotowania do konfliktu globalnego, który miałby związać siły USA w Azji i Europie jednocześnie. Chiny i Rosja mają wspólny interes: przetestować odporność Zachodu, zanim zdąży się on w pełni przygotować na konfrontację. Przemiany geostrategiczne przyspieszają. Japonia i Korea Południowa dokonują największych zbrojeń od dekad, Australia integruje swoje systemy obronne z USA, a państwa Europy Środkowej przekształcają swoje armie w realne siły odstraszania. Jednak mimo tego Zachód jest wciąż niedostosowany do wojny przemysłowej i długofalowej. Produkcja amunicji, systemów rakietowych i logistyka pozostają główną słabością. W Chinach natomiast rozpoczęto mobilizację zasobów, zakulisową konsolidację gospodarki wokół celów strategicznych i przygotowania do wojny gospodarczej na pełną skalę. Kreml wykorzystuje to, grając na czas i prowadząc wojnę wyczerpania. Oba państwa zakładają, że Zachód nie podejmie wystarczających decyzji obronnych, bo jest zbyt powolny, wewnętrznie podzielony i zapatrzony w procedury demokratyczne. To nie są spekulacje – to realna kalkulacja strategiczna. Jeśli NATO i sojusznicy USA w Azji nie przejdą do etapu twardego odstraszania – nie tylko militarnego, ale też ekonomicznego i technologicznego – to Rosja i Chiny mogą uderzyć wtedy, gdy Zachód będzie najsłabszy, a świat zajęty będzie kolejnym konfliktem zastępczym. Rok 2027 może być datą tej próby. Wtedy zakończą się cykle modernizacyjne w chińskiej armii, a Rosja być może uzyska lokalną przewagę nad Ukrainą. Wtedy też wygasać będzie polityczna cierpliwość przywódców autorytarnych wobec świata demokratycznego. Niezależnie, czy do wojny dojdzie w formie frontalnej inwazji, czy jako seria zamrożonych konfliktów regionalnych z użyciem broni cybernetycznej, gospodarczej i informacyjnej – świat stanie w obliczu nowego rozdania. I to nie Chiny i Rosja będą wtedy zaskoczone.
Epilog
Zachód stoi dziś przed wyborem, którego wagi nie można zlekceważyć. Świat, jaki znamy — oparty na względnej stabilności, wolnym handlu i równowadze odstraszania — jest podważany przez tandem rosyjsko-chiński, kierujący się logiką siły i polityki faktów dokonanych. W obliczu tego wyzwania Zachód nie może pozwolić sobie na bierność ani naiwną wiarę, że konflikt da się uniknąć poprzez ustępstwa. Walka o pokój w XXI wieku nie oznacza kapitulacji wobec rewizjonistów, lecz stanowczą obronę porządku, który – mimo swoich niedoskonałości – przez dekady gwarantował rozwój, bezpieczeństwo i względną harmonię międzynarodową. Utrzymanie status quo wobec tych, którzy chcą je zburzyć, wymaga determinacji, jedności i gotowości do działania. Pokój nie jest dany raz na zawsze — musi być aktywnie broniony. Rok 2027 może stać się cezurą. Od odpowiedzi Zachodu zależy, czy będzie to początek nowej zimnej wojny, gorącego konfliktu czy ostatni moment, w którym możliwe było pokojowe zahamowanie marszu autorytaryzmu.
Zachód stoi dziś przed brutalną koniecznością: nie wystarczy już apelować o pokój i liczyć na dyplomację wobec państw rewizjonistycznych, które traktują słabość jako zaproszenie do eskalacji. Musi rozpocząć intensywny, systematyczny proces zbrojeń — nie tylko ilościowych, ale przede wszystkim jakościowych i strategicznych. Europa nie może pozwolić sobie na oczekiwanie do roku 2029 z osiągnięciem gotowości obronnej. Potrzebne są zdecydowane kroki już teraz: wzmacnianie wschodniej flanki NATO, pełna integracja przemysłów zbrojeniowych, aktywna obecność wojskowa w regionach zapalnych. Równocześnie Zachód musi być gotowy do przeprowadzania punktowych, odstraszających operacji wojskowych — takich jak działania Izraela przeciwko Iranowi czy USA przeciwko Hutim — które pokazują wolę działania i realne zdolności operacyjne. Tylko twarda postawa, zdolność do szybkiej reakcji i przerzutu sił, a także odwaga polityczna, mogą powstrzymać logikę agresji, zanim ta przerodzi się w otwarty globalny konflikt. Zachowanie pokoju wymaga dziś odwagi – nie kapitulacji.
Inne tematy w dziale Polityka