Christopher.Ziyo Christopher.Ziyo
3226
BLOG

Profesor Zybertowicz Schopenhauera zna!

Christopher.Ziyo Christopher.Ziyo PiS Obserwuj temat Obserwuj notkę 104
Serwowany raz w tygodniu program pt. „Młodzież Kontra, czyli pod obstrzałem...”, to zdecydowanie jedna z najlepszych pozycji publicystycznej oferty programowej w polskich mediach. Od standardowych programów tego typu różni się przede wszystkim tym, że prowadzona w nim dyskusja nie jest skażona betonową formą sporu politycznego. Konfrontacja młodzieżowych ugrupowań politycznych ze starszyzną politycznego środowiska przynosi o wiele więcej pożytku niż prymitywna szarpanina między tą starszyzną, na jaką jesteśmy skazani na co dzień w sztandarowych programach publicystycznych. W ostatnim odcinku „Młodzież Kontra” doszło do dość nietypowej sytuacji. Zaproszony gość w pewnym momencie wstał ze swojego miejsca, podszedł do jednego z młodych i z odległości jednego metra agresywnym tonem straszył, że zabierze temu mikrofon.

Było to tym bardziej nietypowe, że zaproszonym jegomościem był Prof. Zybertowicz, ze wszelkich dysput znany raczej jako wyważony, kulturalny i rzeczowy rozmówca. Powodem tego całego zamieszania miało być przerywanie wypowiedzi przez osobę, która zadała wcześniej pytanie. Tu by się zgadzało. Faktycznie młodzieniec pozwolił sobie na króciutkie wtrącenia podczas wypowiedzi Profesora, ale co by nie napisać, czy powiedzieć, reakcja na to wydawała się stanowczo przesadzona. W końcu odkąd Profesor został doradcą w Pałacu Prezydenckim notorycznie w programach publicystycznych bywa, a w nich przecież formuła „ja panu nie przerywałem” jest na porządku dziennym. Co się takiego stało (a stało się), że w tym przypadku doradca prezydencki zatracił swoją odporność? 

Zaczęło się od niewinnego pytania o sztandarowy program obecnego rządu. Pytanie nie było ani prowokacyjne, ani nie zawierało w sobie pokładu jakiejkolwiek manipulacji. Było jak najbardziej rzeczowe, a uzbrojone nawet w konkretne dane wynikające z badań, co jak się niedługo potem okaże, dla pana Profesora ma szczególne znaczenie. Na tle dwóch konkretnych danych dotyczących programu „Rodzina 500+”, tj. faktu, że wspomniany program ma podnieść wskaźnik dzietności z poziomu 1.3 do 1.5 (wskaźnik ratujący sytuację wynosi 2.1) oraz szacunku, że koszt programu na jedno dziecko może wynosić nawet 800 tys. zł., zapytano w jaki niby sposób ów program ma poprawić obecną sytuację z niedoborem dzietności w Polsce. I tutaj rzecz dość ciekawa, bo pierwsze słowa Prof. Zybertowicza były pytaniem do młodego polityka z Partii Wolność o to, co on sam myśli i co by zaproponował. Najwyraźniej zaproszony gość naiwnie zakładał, że wybrana przez rząd strategia nie ma sobie równych i że młodzieniec zagoniony do odpowiedzi jeśli już zaproponuje rozwiązanie, to takie, które szybko będzie można zdezawuować jako niepoważne lub niemożliwe do osiągnięcia. Stało się jednak inaczej, bo młodzieniec, co się zowie Paweł Tomal, natychmiast przywołał całkiem racjonalny na tę okoliczność postulat obniżenia podatków, z którego skorzystaliby nie tylko rodzice, ale i reszta obywateli. Pan Profesor czując, że młody dobrze kombinuje, natychmiast podjął próbę obalenia tego argumentu, lecz niestety kontrargumentem ocierającym się o opary absurdu. Domagał się przywołania badań, które wskazywałyby, że obniżki podatków działają jako czynnik pro-demograficzny. Trudno obok tak odbitej piłeczki przejść obojętnie, bo taką zagrywką prezydencki doradca obnażył się nie tylko z ignorancji, ale i kompletnego nie rozumienia procesów ekonomicznych, i ich oddziaływania na społeczeństwo. Dodatkowo nieświadomie przyznał on bowiem, że pomysł rządu na ratowanie polskiej demografii jest tylko formą przekupstwa, a z działaniami pro-demograficznymi nie ma nic wspólnego. Program 500+ według założenia ma poprawić dzietność przy pomocy zastrzyku finansowego i tylko to jest jego istotą. A czym innym jak nie zastrzykiem finansowym jest obniżka podatków?  Jak Profesor może z jednej strony poddawać w wątpliwość zastrzyk finansowy z tytułu obniżenia podatków jako ratunek na problem demografii, a z drugiej uważać, że zastrzyk finansowy z innego źródła pro-demograficznie zadziała? Zaś domaganie się przywołania badań potwierdzających pozytywny wpływ zmniejszania ucisku fiskalnego na poprawę demografii, to już argument rodem z schopenhauerowskiej sztuki uprawiania sporu. Nie trudno się domyślić przecież, że nikt takich badań nie przeprowadzał. Jest dla każdego oczywiste, że lepsza sytuacja ekonomiczna zawsze w jakimś stopniu pozytywnie wpływa na gotowość do zostania rodzicem. Po co ktoś miał by prowadzić badania nad udowodnieniem, że dwa plus dwa równa się cztery? W domaganiu się przez Profesora takich danych chodziło jednak o co innego. Powołanie się na termin „badania”, który w dyskusji pełni rolę najznamienitszego autorytetu. Jeśli „Pan Badania” kiedykolwiek coś udowodnił, to dyskusja jest zakończona. Jeśli jednak czegoś nie tknął nawet palcem, znaczy, że czymkolwiek by to nie było, jest tylko i wyłącznie niepoważną hipotezą. Tego rodzaju sztuczka erystyczna jest notorycznie używana przez lewicę w niemal każdej dyskusji. To w tym środowisku najczęściej badania uważa się za argumentacyjnego bożka. Lewica nauczyła się, że wynikami badań jest w stanie udowodnić wszystko. Ale tylko samymi wynikami, bo szczegółów badań, którymi się posługuje nigdy nie ujawnia. Czy jest ktoś, kto nie spotkał się z argumentacją zaczynającą się od „badania pokazują”, „z badań wynika” itp? Młody wolnościowiec czy chciał, czy nie chciał, musiał w pułapkę założoną przez Prof. Zybertowicza wpaść i uczciwie odpowiedział, że badań takich nie zna. Oj, jak to tylko usłyszał zaproszony gość, natychmiast wykrzyczał narzucającą się regułkę „Czyli nie zbadaliśmy, ale ...!!!”.Jakież to słabe.

Mamy więc wynik pierwszego starcia, z którego jakoby wynika, że dzietność poprawi pięćset złotych wypłacone z budżetu. Zaś pieniądze, które by do niego przymusowo nie trafiły, a  zostały u obywateli już nie, bo nikt nie zdołał przeprowadzić takich badań, które by to potwierdziły. Cóż za ułomna konstrukcja! A przecież młodzieniec z Partii Wolność dodał jeszcze od siebie, że obniżenie podatków koniec końców przynosi identyczny efekt jak zapomoga socjalna, bo obywatel ma w swoim portfelu pieniędzy więcej. Z tym jednak Prof. Zybertowicz nie odważył się polemizować. Z wiadomych przyczyn. Sprawnie zignorował tę część odpowiedzi i ruszył do ataku z kolejnym popisem własnej bezsilności brnąc w typowy dla niego potok „mądrze brzmiących” socjologicznych formułek. 

Według niego żyjemy „w paradoksie cywilizacyjnym”, który „polega na tym, że poziom życia i nakłady kosztu energii i poświęceń jakie musimy podjąć żeby wychować dzieci, są wielokrotnie niższe” niż dawniej, a mimo tego dzietność też jest niższa, „bo zmalała gotowość do poświęceń, gotowość do okrojenia swego egocentryzmu, swojego egoizmu”, i dalej „dlatego też polityka PiS obejmuje przekaz prorodzinny i konserwatywny”.  Co Profesor ma na myśli stwierdzając, że dawniej, aby wychować dzieci musieliśmy poświęcać wielokrotnie więcej? Wydawałoby się przecież, że jest zupełnie na odwrót. Że właśnie dziś w świecie nieustannego wyścigu szczurów ludzie zmuszeni są na wychowanie swojej dziatwy poświęcać znacznie więcej niż dawniej. Idąc tropem Prof. Zybertowicza, trzeba by było uznać, że kilkadziesiąt lat temu ludzie więcej pracowali, poświęcając z tego tytułu znacznie więcej niż dzisiaj innych aspektów życia, aby pozwolić sobie na egzystencjalne minimum dające możliwość wychowania dzieci. Kiedy? W PRL-u? W czasach, w których panował nieustanny deficyt wszystkiego? Cóż takiego trzeba było poświęcać w momencie, gdy gospodarka nie potrafiła wyprodukować wystarczająco dużo podstawowych dóbr, a co dopiero tych luksusowych? Naprawdę trudno dociec jak tym anachronicznym i lakonicznym stwierdzeniem toruński profesor chciał dowieść, że z tego tytułu dziś trzeba stawiać na socjalna zapomogę, aby ratować demografię, a nie na obniżenie podatków. Jeśli dla obecnego rządu podłożem decyzyjnym do uruchomienie programu „500+”, była choćby w minimalnym stopniu podobna logicznie teza, to nic dobrego to o rządzie nie mówi, a już na pewno o tym programie. 

Nie dziwię się więc, że młody człowiek najwyraźniej mając już dość tego bełkotu czym prędzej zaznaczył, że rozdawnictwo socjalne nie ma nic wspólnego z wspomnianym przez Profesora konserwatyzmem. Czy ktokolwiek kto wie czym jest konserwatyzm będzie się z tym spierał? Nie sądzę. Reakcja była natychmiastowa. Sytuacja w studiu na kilka chwil zamarła. Tylko pobudzony własną agresja Profesor szybkim krokiem zmierzał już do młodzieńca z partyjnej młodzieżówki, uzasadniając swą agresję tym, że młodzieniec nieustannie mu przerywa. Padła nawet groźba, że mikrofon młodemu zostanie odebrany. No takiego spektaklu, to ze świecą szukać! Profesorowi zdawało się najwyraźniej, że tą dość komiczną próbą zasłonięcia własnej kompromitacji, przekona wszystkich wokół o nieuczciwych intencjach swojego antagonisty, a te znaczyłyby, że Profesor automatycznie w sporze zwyciężył, niezależnie od tego czy wcześniej bredził, czy nie. Wszystko, co poprzedziło profesorski wybuch - każda wypowiedziane przez niego brednia - miało teraz odejść w niebyt; zaś od początku jedynym złym w tym zderzeniu, miał być niemoralnie przerywający młodzieniec. Kolejny schopenhauerowski spektakl.

Myli się ten, kto uważa, że na tym koniec popisów zacnego Profesora. Zacytujmy może. 

Prof. Andrzej Zybertowicz:„Proszę Państwa, problem dzietności, fundamentalny problem dla losów każdego narodu, to jest także problem wyboru pewnej drogi życiowej. Zakładam, że do pełni człowieczeństwa, przynależy wzięcie odpowiedzialności za innych ludzi, w tym za dzieci, które się powołało na życie. I żadna polityka czysto ekonomiczna, żadne obniżanie podatków i powtarzanie frazesów wolnościowych nie zmieni postaw jeśli wynikają one z presji kultury konsumpcyjnej, jeśli społeczeństwo jest zanurzone w kulturze hedonistycznej, konsumpcyjnej, hiper-indywidualistycznej, to większa ilość pieniędzy nie przyczyni się do większej dzietności; tu musi być infrastruktura instytucji, które wspomagają macierzyństwo, które pokazują, że czymś dojrzałym jest właśnie dzielenie się z innymi, swoim czasem, swoim wysiłkiem. Że wyrzeczenia są normalnym elementem wzrostu dochodzenia do pewnego życiowego męstwa, a nie powtarzanie frazesów. Na pewno Ludwig von Mises takich frazesów, by nie powtórzył. By spojrzał na to głębiej.”

Ludwig von Mises swego czasu bliskich sobie poglądowo wolnorynkowych ekonomistów, którzy zebrali się tuż po wojnie w szwajcarskim Mont Pelerin, aby omawiać sposób na zniwelowanie wpływu socjalistycznych praktyk na powojenna rzeczywistość, odważył się nazwać „bandą socjalistów”. Jeśli pan Profesor rozumie czego w tym stwierdzeniu dopuścił się ten wybitny austriacki ekonomista, to musi sobie zdawać sprawę, że słysząc pana Profesora, nazwałby go zatwardziałym komunistą. Tyle na temat powoływania się przez pana Profesora na Ludwiga von Misesa. 

Wróćmy jednak do powyższej wypowiedzi. Ciekawe w jaki sposób ten przydługawy wywód ma uzasadniać rozdawnictwo socjalne na rzecz poprawy dzietności, zwłaszcza że z jego treści wynika wprost, że założenie jakie stawia sobie rozdawnictwo o takim celu, nie może zakończyć się powodzeniem. Jeśli „większa ilość pieniędzy nie przyczyni się do większej dzietności”, to jak do jasnej anielki rozdawanie rodzinom po 500 zł na dziecko, ma dzietność poprawić? Widać jak na dłoni, że pan Profesor, po prostu po raz kolejny bezmyślnie plecie, co mu ślina na język przyniesie. Co więcej, w swojej potyczce z młodzieżowcem Partii Wolność na koniec zdecydował się obalać jego poglądy, poświęcając przy tym to, czego od samego początku starał się bronić. Przecież tą wypowiedzią, przyznał wyraźnie że ów sztandarowy program ”Dobrej Zmiany” nie może przynieść oczekiwanego efektu w tym do czego został powołany. Potwierdził więc tylko tezę, która bokiem wypływała z zadanego pytania przez młodego wolnościowca. Czy nie jest to groteskowe i przerażające jednocześnie zważywszy na to, że cała ta długa polemika w wydaniu Profesora padła z jego ust, a nie jednak z ust Ryszarda Petru? Nachodzi pytanie, po co w ogóle wybitny socjolog i humanista zdecydował się na brnięcie w daremną obronę czegoś, czego ze względu na swoją niekompetencję, nie był w stanie wybronić? Nie lepiej byłoby odpowiedzieć, że nie posiadając pewnej i konkretnej wiedzy z zakresu obejmującej to zagadnienie nie czuje się na sile, by bronić rządowego pomysłu na rozwiązanie problemu demografii w naszym kraju? Wystarczyła drobna intelektualna uczciwość, a nie niesione rozdętym  ego urządzanie żałosnego spektaklu. Pan Profesor żyje już tyle lat i powinien doskonale wiedzieć, że w starciu z dalece młodszymi od siebie interlokutorami, jego wiek i doświadczenie naukowe nie koniecznie  przesądzają o tym, że obojętne do czego by się nie uciekł w dyskusji z nimi, zawsze to starcie wygra. Takie wchodzenie w buty najbardziej tandetnego i betonowego politycznie propagandzisty Profesorowi mogło tylko i wyłącznie zaszkodzić. Nikt bowiem nie oczekuje, aby w nie wchodził tylko dlatego, że zgodził się zapisać do obecnego obozu władzy. Lepiej niech będzie bardziej powściągliwy w sprawach, których nie dotyczą jego kompetencje, bo jedyne co potem z tego wychodzi, to nikomu niepotrzebna żałosna kompromitacja pana Profesora. 


Na co dzień tak zwany - a niech to - web developer. Monarchię uważam za najlepszy ustrój, konserwatyzm za najwłaściwszą drogę, chociaż nie wiem czy czyni to ze mnie monarchistę i konserwatystę. Za to wiem na pewno, że czuję obsesyjny wstręt do lewactwa i socjalizmu. Najbardziej na S24 lubię ilość "kciuków w dół" przy moich komentarzach. 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka