Galopujący Major opublikował wczoraj na swoim blogu wiersz na Dzień Matki, który, przyznam, wprowadził mnie w mocną konfuzję.
Nie linkuję, bo szczerze mówiąc, Majorze, po lekturze niezbyt pochlebnym i dosadnym słowem opisałem Twój stan mentalny w trakcie pisania tego arcydzieła, wybacz. Oczywiście, nie wymagam, żebyś pisał takie wiersze jak Konstanty Ildefons Gałczyński:
"Ona mi pierwsza pokazała księżyc/ i pierwszy śnieg na świerkach/ i pierwszy deszcz./ Byłem wtedy mały jak muszelka/ a czarna suknia matki szumiała jak Morze Czarne".
Ale zawsze możesz spróbować jak Rafał Wojaczek:
"Matka mądra jak wieża kościoła/ Matka większa niż sam Rzymski Kościół/ Matka długa jak transsyberyjska/ Kolej i jak Sahara szeroka/ I pobożna jak partyjny dziennik/ Matka piękna niczym straż pożarna/ I cierpliwa jak oficer śledczy/ I bolesna jak gdyby w połogu/ I cierpliwa jak oficer śledczy/I bolesna jak gdyby w połogu/ I prawdziwa jak gumowa pałka/ Matka dobra jak piwo żywieckie/ Piersi matki dwie pobożne setki/ I troskliwa jakby bufetowa/ Matka boska jak Królowa Polski/ Matka cudza jak królowa Polski".
Mógłbym tu jeszcze przytoczyć, np. "Mit rodzinny", ale zostawmy już Wojaczka jego smutnym muzom.
Jakoś tak się stało, że żyjemy w czasach, gdy furorę robią dowcipy w rodzaju: "A twoja stara klaszcze u Rubika" (a ten należy jeszcze do najlżejszych), opowiadają te kawałki różni wzięci kabareciarze, a publika rży jakby podsypano jej owsa. Bo też są to zwykłe, bezrefleksyjne bydlątka. Dzieci i dorośli opowiadają sobie te kawałki w szkołach i po knajpach bez najmniejszego zażenowania. Nie wiem, może faktycznie jest w tym coś zabawnego, jakiś rodzaj niepoprawności politycznej czy cuś równie wartego docenienia. Mnie to nie bawi. A już zupełnie mnie dziwi, gdy śmieją się z takich "dowcipów" kobiety. Nie mogę jednak wykluczyć, że faktycznie nie mam poczucia humoru, albo jakieś wybrakowane.
Jeszcze co do Matek (choć w jakimś sensie pośrednio) i poezji. Tadeusz Różewicz:
"Morze atramentu wypisali poeci/ opiewając miłość do dziewczęcia/ które czasem jest jak gęś/ a czasem jak ciele majowe/ Były spowijane jedwabiem słów/ żony własne i żony cudze/ Lecz żaden rymopis nie wyśpiewał/ pochwały tej która jest matką dziewczyny/ Teściowej/
(...)
Jest wysłańcem praktycznego życia/ Kalesony wypierze/ skarpetki wyceruje/ i guzik utwierdzi przy koszuli/ Trzepie dywany wietrzy materace/ Rozliczne i nieskończone są jej małe prace/ Jesienią robi konfitury i kisi kapustę/ Kiedy spadnie śnieg zaskrzypi mróz/ jabłuszko znajdzie dla wnuka w komodzie
(...)
Spójrzcie na jej siwe włosy/ Każdy dzień to jeden włos jedna łza/ jedna jesień jedna wiosna/
Ona czujnie patrzy i pilnuje/ by nie zgasł płomień domowego ogniska/ Kiedy trzeba miotłą opędzi nocne ćmy/ Ona oko i ucho domu/ Stoi na straży szlachetnych praw i obowiązków/
Za wszystkie głupie żarciki/ przeproście teściową/ Starą kobietę/ która wyciąga ręce/ aby się ogrzać przy ognisku domowym/
Pokłońcie się do samej ziemi/ głupie konie rżące na dźwięk/ Tego Szanownego Imienia/
I powiedzcie ludzkim głosem:/ >Chodź matko do nas<".
Rzecz jasna, powie ktoś, Różewicz przesadza, bo są mocne empiryczne dowody na to, że Teściowa czasem zbyt "czujnie patrzy i pilnuje", itp. Ale przesłanie jest jasne i idzie na kontrze do starego dowcipu, w którym to zięć wraca do domu, w drzwiach spotyka Teściową z miotłą i pyta: "Mamusia wraca, czy startuje?".
Jeszcze jedno. Nie wiem, czy Różewicz pisząc ten fragment:
"Jest wysłańcem praktycznego życia/ Kalesony wypierze/ skarpetki wyceruje/ i guzik utwierdzi przy koszuli/ Trzepie dywany wietrzy materace/ Rozliczne i nieskończone są jej małe prace/ Jesienią robi konfitury i kisi kapustę/ Kiedy spadnie śnieg zaskrzypi mróz/ jabłuszko znajdzie dla wnuka w komodzie"
znał pojęcie prac synergetycznych (pewnie nie), czyli najbardziej podstawowych, mrówczych (mycie podłóg, naczyń, pranie, sprzątanie, itp). Są to prace najskromniejsze, najniżej płatne (albo wykonywane "za darmo" w ramach obowiązków domowych), które - jak twierdzą feministki i inni szanowni lewacy - kulturowo zostały przypisane kobietom (w Polsce kilkukrotnie ożywała dyskusja nt. nieodpłatnej pracy domowej), albo niższym grupom społecznym*. Pomijając kwestie ideologiczne, sam problem wydaje się interesujący, przynajmniej do czasu, gdy Polacy będą na tyle zamożnym społeczeństwem, że w każdym domu zagości zmywarka i gosposia. Czyli w sumie będzie jeszcze o czym gadać przez dzisięciolecia, albo dłużej.
A tu blog mojej Kuleżanki z OBYWATELA o nieodpłatnej pracy domowej.
* Niedawno na zakupach zdarzyło nam się z Żoną trafić do kasy obsługiwanej przez faceta. Jaką on miał kwaśną minę!
A Galopkowi życzę wierszy na miarę Gałczyńskiego, Wojaczka i Różewicza.:-) Krytycy literaccy to wredne dziady, a domorośli - jeszcze gorsi, bo frustraci.;-)))
ps. Ponieważ nie wiem, kiedy będę miał czas i chęć na następną notkę, polecam P.T. Czytelnikom kolekcję filmów "Alfred Hitchcock przedstawia" (miodzio!) i małą, dziwną knajpkę na św. Tomasza w Krakowie z ryżem i makaronem po azjatycku (na prawo od Camelotu, po prawej). Nie polecam natomiast "Hipertrofii" COMY.
ps2. Żeby oszczędzić ewentualnej pracy śledczej detektyFom Źledczym z "Dziennika" informuję, że za powyższą kryptoreklamę od wydawcy serii Hitchcocka dostałem wypchanego - pardon - ptaka (chętnie go oddam panom/paniom redaktorom, postawią go sobie na biurku) a właściciel knajpki z pysznym jedzonkiem zafundował mi "króki samouczek jedzenia pałeczkami jako wstęp do TAO".
ps3. Chciałem tę notkę jak kukułcze jajo podrzucić towarzyszkom obywatelkom z Saloniku Kameralnego, ale chyba jednak jest zbyt ideologicznie zaangażowana w drugiej części.
ps4. Właśnie spostrzegłem, że przeoczyłem rocznicę 300-tnej notki. Czas ucieka... wieczność czeka. Ech.
Krzysztof Wołodźko
Utwórz swoją wizytówkę
Krzysztof Wołodźko, na ogół publicysta. Miłośnik Nowej Huty.
Wyją syreny, wyją co rano,
grożą pięściami rude kominy,
w cegłach czerwonych dzień nasz jest raną,
noc jest przelaną kroplą jodyny,
niechaj ta kropla dzień nasz upalny
czarnym - po brzegi - gniewem napełni -
staną warsztaty, staną przędzalnie,
śmierć się wysnuje z motków bawełny...
Troska iskrą w sercu się tli,
wiele w sercu ognia i krwi -
dymem czarnym musi się snuć
pieśń, nim iskrą padnie na Łódź.
Z ognia i ze krwi robi się złoto,
w kasach pękatych skaczą papiery,
warczą warsztaty prędką robotą,
tuczą się Łodzią tłuste Scheiblery,
im - tylko radość z naszej niedoli,
nam - na ulicach końskie kopyta -
chmura gradowa ciągnie powoli,
stanie w piorunach Rzeczpospolita.
Ciąży sercu wola i moc,
rozpal iskrę, ciśnij ją w noc,
powiew gniewny wciągnij do płuc -
jutro inna zbudzi się Łódź.
Iskra przyniesie wieść ze stolicy,
staną warsztaty manufaktury,
ptaki czerwone fruną do góry!
Silnym i śmiałym, któż nam zagrodzi
drogę, co dzisiaj taka już bliska?
Raduj się, serce, pieśnią dla Łodzi,
gniewną, wydartą z gardła konfiskat.
Władysław Broniewski, "Łódź"
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości