W 2000 roku, w numerze czwartym „Zeszytów Literackich” ukazały się dwa wiersze Adama Zagajewskiego, Spróbuj opiewać okaleczony świat i Europa w zimie. Ten pierwszy, po zamachu na World Trade Center, umieścił na swych szpaltach „The New Yorker”.
Europa w zimie to bodaj najbliższy mi wiersz Zagajewskiego. Przypomniałem go sobie zresztą niedawno, za sprawą dyskusji z Ezekielem i szykowałem się, by przytoczyć, ale czasu zabrakło:
Kiedy szary śnieg zasypie twoje skarby,
kiedy twoje gigantyczne katedry, w których
spotyka się teraz pięć staruszek, znikną we mgle
a samoloty lecące nisko nad drzewami
będą się skarżyły jak holowniki
grubym basem rosyjskiego emigranta,
kiedy świąteczny tłum, owładnięty
jedną tylko pasją, pasją żółtego złota,
wylegnie na szerokie, wilgotne bulwary,
a muzea będą zamknięte z powodu strajku,
i niskie niebo jak wypłowiała draperia
malarza zakryje te niezwykłe miejsca,
gdzie mieszkali twoi święci i twoi
natchnieni artyści, i twoi szaleńcy i mnisi –
zobaczę rzekę płynącą pod prąd, na północ,
i bezskrzydłe topole; sprzedawcy kasztanów
będą krzyczeli a sprzedawcy białych gazet
milcząco ofiarują mi swój płaski poemat –
spróbuję wejść w twoje ulice, spróbuję wejść
w niskie podwórza twoich starych domostw,
wejść do podziemi twojego metra, tam,
gdzie z tęsknoty umarła Persefona, i do
biednych dzielnic, gdzie cnota i występek
przechadzają się uroczyście jak Laurel i Hardy,
spróbuję znaleźć adresy kaźni i ekstazy,
ostatnie strzępy twojego powołania,
będę próbował odnaleźć ten szlachetny śpiew,
który ucieka w górę jak szybkie balony
z rąk dzieci, spróbuję znaleźć twoją miłość,
ułamek twojej wiary.
W Polsce jest tak, że aby poeta wzbudził powszechne zainteresowanie, musi otrzeć się o politykę. Albo znaleźć się na linii konfliktu „prawdziwi Polacy” kontra „michnikowcy”. Doświadczyli tego m.in. Miłosz, Herbert, Szymborska. Zagajewski właściwie nie miał tego „szczęścia”, choć, po prawdzie, niedawno dał asumpt do takiego zainteresowania, ale o tym zmilczę. :-) Wcześniej jednak, jako reprezentant Nowej Fali, sięgającej źródłami do roku 1968, budził oczywiście zainteresowanie „polityczne” władz PRL.
Wtedy, dawno temu pisał:
Jestem chyba zwykłym mieszczańskim
obrońcą praw jednostki, słowo wolność
rozumiem, bez nadzwyczajnych klasowych
ograniczeń, naiwny politycznie, przeciętnie
wykształcony (krótkie chwile jasności
to jego główne pożywienie), pamiętam
płomienny apel tego ognia, który wysusza
spragnione wargi tłumu a potem pali
książki i zwęgla skórę miast, śpiewałem
także te piosenki, wiem jakie to wspaniałe
biec razem z innymi, później zostaję sam,
w ustach mam smak popiołu i słyszę
kłamstwa ironiczny głos, krzyczy chór
a ja dotykam głowy, tam pod palcami
wypukła czaszka ojczyzny mojej twardej brzeg.
Właściwie świadomie zacząłem czytać Zagajewskiego na drugim, trzecim roku studiów. Byłem zafascynowany wykładami i seminariami z filozofii religii ojca Jana Andrzeja Kłoczowskiego OP, pilnie czytałem kupiony w „Logosie” na Brackiej wybór tekstów Kołakowskiego, wydany przez ZNAK. Tak poznałem „Śmierć utopii na nowo rozważoną”, rozpoczynając którą filozof zapisał pół żartem, pół serio: Kiedy pytają mnie, gdzie chciałbym zamieszkać, odpowiadam zazwyczaj: gdzieś w górskim lesie, nad jeziorem, na rogu Madison Avenue na Manhattanie i Champs Elysées, w małym cichym miasteczku. Nieco później w jednej z krakowskich księgarni trafiłem na tomik „Pragnienie” Zagajewskiego i tam znalazłem wiersz Miasto w którym chciałbym zamieszkać:
To miasto jest ciche o zmierzchu,
gdy blade gwiazdy budzą się z omdlenia,
i głośne w południe głosami
ambitnych filozofów i kupców,
którzy przywieźli ze wschodu aksamit.
Płoną w nim ognie rozmów,
Ale nie stosy.
Stare kościoły, omszałe kamienie
dawnej modlitwy, są w nim jak balast
i jak rakieta kosmiczna.
To jest miasto sprawiedliwe,
gdzie nie karzą obcych,
miasto szybkiej pamięci
i powolnego zapominania,
tolerujące poetów, wybaczające prorokom
brak poczucia humoru.
To miasto zostało zbudowane
według preludiów Chopina,
wzięło z nich tylko smutek i radość.
Niewielkie wzgórza otaczają je
szerokim pierścieniem; rosną tam
polne jesiony i smukła topola,
sędzia pośród narodu drzew.
Wartka rzeka, płynąca przez śródmieście,
szepcze w dzień i w nocy
niezrozumiałe pozdrowienia,
od źródeł, od gór, od błękitu.
Tomik wierszy kupiłem i na kartce z tym wierszem niebieskim atramentem pióra zapisałem powyższy fragment z Kołakowskiego, dlatego łatwiej było mi to teraz odtworzyć. Zabawne, że gdy czytam ten wiersz, zawsze myślę o Polsce, utopii i mojej rodzinnej miejscowości. To ostatnie pewnie ze względu na topole, piękne, wysokie topole, jakie oddzielają tamtą wioskę w kilku miejscach od nieba.
Jednak chyba pierwszy wiersz Zagajewskiego, jaki zapadł mi w pamięć, wyciąłem dawno temu z łososiowych stron „Rzeczpospolitej” (1997, może 1998 rok?); mam go tu teraz.
To Sycylia
Nocą płynęliśmy wzdłuż cienistych,
zagadkowych brzegów – wielkie liście
wzgórz poruszały się w oddali
leniwie jak sny olbrzyma.
fale uderzały o drewno łodzi,
ciepły wiatr całował żagle,
gwiazdy bezwładnie próbowały
opowiedzieć historię świata.
To Sycylia, szepnął ktoś,
trójkątna wyspa, oddech sowy,
chusteczka umarłych.
To z wiersza Widokówka od Adama Zagajewskiego pochodzi jedna z najmocniejszych fraz Herberta:Tej garstce która nas słucha należy się piękno/ ale także prawda/ to znaczy – groza/ aby byli odważni/ gdy nadejdzie chwila.
O czym miałaby mówić ta prawda? Na dobrą sprawę nie wiem. Może o tym, że życie to niewiele więcej, niż Mistyka dla początkujących…
Dzień był łagodny, światło przyjazne.
Ten Niemiec na tarasie kawiarni
trzymał na kolanach niedużą książkę.
Udało mi się zobaczyć jej tytuł:
Mistyka dla początkujących.
Od razu zrozumiałem, że jaskółki,
które, przenikliwie gwiżdżąc,
patrolowały ulice Montepulciano,
i ściszone rozmowy onieśmielonych wędrowców
z Europy Wschodniej zwanej Środkową,
i białe czaple, stojące – wczoraj?, przedwczoraj? –
w polach ryżowych jak zakonnice,
i zmierzch, powolny i systematyczny,
zacierający kontury średniowiecznych domów,
i drzewa oliwne na niewielkich wzgórzach,
poddane wiatrom i pożarom,
i głowaNieznanej Księżniczki,
którą widziałem i podziwiałem w Luwrze,
i witraże w kościołach jak skrzydła motyli
pomazane pyłkiem kwiatów,
mały słowik, który ćwiczył recytację
tuż przy autostradzie,
i podróże, wszystkie podróże,
to była tylko mistyka dla początkujących,
wstępny kurs, prolegomena
do egzaminu, który odłożony został
na później.
Patrzę na tomik wierszy, z autografem i dedykacją poety, z datą 31 maja 2001 roku, ze spotkania w krakowskim muzeum „Manggha” i mam nadzieję, że i ten Nobel dzisiejszy został dla niego odłożony na później.
Krzysztof Wołodźko
Utwórz swoją wizytówkę
Krzysztof Wołodźko, na ogół publicysta. Miłośnik Nowej Huty.
Wyją syreny, wyją co rano,
grożą pięściami rude kominy,
w cegłach czerwonych dzień nasz jest raną,
noc jest przelaną kroplą jodyny,
niechaj ta kropla dzień nasz upalny
czarnym - po brzegi - gniewem napełni -
staną warsztaty, staną przędzalnie,
śmierć się wysnuje z motków bawełny...
Troska iskrą w sercu się tli,
wiele w sercu ognia i krwi -
dymem czarnym musi się snuć
pieśń, nim iskrą padnie na Łódź.
Z ognia i ze krwi robi się złoto,
w kasach pękatych skaczą papiery,
warczą warsztaty prędką robotą,
tuczą się Łodzią tłuste Scheiblery,
im - tylko radość z naszej niedoli,
nam - na ulicach końskie kopyta -
chmura gradowa ciągnie powoli,
stanie w piorunach Rzeczpospolita.
Ciąży sercu wola i moc,
rozpal iskrę, ciśnij ją w noc,
powiew gniewny wciągnij do płuc -
jutro inna zbudzi się Łódź.
Iskra przyniesie wieść ze stolicy,
staną warsztaty manufaktury,
ptaki czerwone fruną do góry!
Silnym i śmiałym, któż nam zagrodzi
drogę, co dzisiaj taka już bliska?
Raduj się, serce, pieśnią dla Łodzi,
gniewną, wydartą z gardła konfiskat.
Władysław Broniewski, "Łódź"
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura