Recenzowałem niedawno dla miesięcznika ZNAK nowe wydanie „18 brumaire`a Ludwika Bonaparte” ze wstępem Marka Beylina, publicysty „Gazety Wyborczej”.
Marek Beylin – to jego dobre prawo – wykorzystał Karola Marksa, by rozprawić się z rodzimymi populizmami. Źródłem pierwszego jest samotność indywidualistów: „obywateli, którzy abdykowali ze swego obywatelstwa, niespecjalnie wierzą w sens wyborów, w pożytek z pilnowania władz, w wartość zaangażowania. W kwestiach publicznych bierni, unikający konfliktów, raczej nieprzygotowani do zbiorowych wystąpień, pielęgnują jednak ducha radykalizmu, tyle że jest to radykalizm samorealizacji”. Uciekają w siebie, stają się aspołeczni, zezwierzęceni – przypomnijmy, że dla Arystotelesa poza społeczeństwem trwali tylko bogowie i zwyrodnialcy (przestępcy).
Źródłem drugiego jest tęsknota za silnym państwem. Tu nosicielami populizmu stają się ludzie pod Pałacem Prezydenckim (idzie zapewne o Solidarnych 2010), Radio Maryja (i jego słuchacze), Prawo i Sprawiedliwość (i jego zwolennicy): „ludzie ci chcą państwa władczego i zideologizowanego, ale w gruncie rzeczy pragną, by państwo zaradziło ich brakowi komfortu życia, indywidualnemu nieprzystosowaniu do współczesności”.
Tymczasem – dla Beylina – jedyną pewnością w życiu społecznym jest i powinna być niepewność. I tego rzekomo uczy się redaktor „GW” od Marksa.
Nie trzeba oczywiście wnikliwego marksisty, by uznać, że to nieporozumienie. W końcu największą tęsknotą Marksa było to, co nazwano „świeckim eschatonem”: utopia komunistycznego, ostatecznego porządku, „skok do królestwa wolności”, co do której Bakunin obawiał się, że zrealizuje „koszarowe państwo”. Anarchista miał rację. Tu dygresja: towarzysze z KPP mieli za złe Broniewskiemu, że napisał wiersz o Bakuninie, wiersz o „heretyku”, zbuntowanym przeciw marksowskiej doktrynie i wykluczonym z Międzynarodówki Komunistycznej. Nie chcieli mu drukować tego wiersza. Ba, niektórzy kapowali na niego do Sowietów. Koszarowe społeczeństwo poprzedza bowiem zawsze koszarowe myślenie. Tępymi kapralami mogą przecież być nie tylko żołdacy, ale także członkowie partii, albo dziennikarze.
Zostawmy jednak Marksa, Bakunina i tragicznego pijaka, Broniewskiego. Wróćmy do red. Beylina i jego wstępu dla publikacji wydanej nakładem „Krytyki Politycznej”, jedynego bodaj w Polsce pisma na lewicy, które uniknęło ze strony „GW” oskarżeń o populizm i tym podobne, nieprzyjemne przypadłości.
Cóż, nie sposób odmówić racji Beylinowi: zarówno skrajny indywidualizm, jak tęsknota za omnipotencją państwa mogą być i bywają zarzewiami populizmu. I zbyt wiele mamy przykładów, jak łatwo rozniecić w tłumie demagogiczne nastroje. Ale tu przecież więcej ma do powiedzenia Le Bon, niż Beylin.
Rozumiem jednak, że nie o nastroje tłumu tu idzie. I nie wyłącznie o niechęć redaktora do Radia Maryja, PiS i Solidarnych 2010. Raczej o niechęć o tych, którym wciąż nie podoba się w III RP i którym nie przypadły do gustu wszystkie te ładne opowieści na jej temat, jakie od lat serwuje nam neoliberalna gazeta, korzeniami sięgająca – o paradoksie – solidarnościowego, korowskiego etosu. Choć, nie ma się co oszukiwać, nawet piękna legenda „Solidarności” i KOR nie jest tak piękna, gdy przyjrzeć się jej z bliska.
Redaktor Beylin pisze o populizmie w Polsce i ani razu nie wspomina Andrzeja Leppera. To dziwne, bo to ten tragicznie zmarły polityk był zwyczajowo Czarnym Ludem, wychodzącym w ciemną noc z szafy, by tumanić i przestraszać oseski III Rzeczpospolitej. Dlaczego brak zatem Leppera w beylinowej wyliczance? Może go przeoczyłem? Może przez szacunek dla zmarłego? A może dlatego, że uruchomienie jeszcze jednego, ekonomicznego kontekstu związanego z populizmem psuło by całą, dość prostą konstrukcję? Pokazywałoby średnio rozgarniętemu lewicowemu czytelnikowi, że odpowiedzialność za ów „populizm” i sposoby definiowania go (oraz orzekania, co jest, a co nie jest populizmem) ponoszą nie tylko słabi, pełni resentymentów ludzie? Że frustracja, rozczarowania, wściekłość, poczucie bezradności nie są same w sobie ani populistyczne, ani zawinione jedynie przez „zarażonych” nimi ludzi. Że nie tak łatwo przeciwstawić sobie „wyklęty lud ziemi” i „moherowe berety”. Że wreszcie łatwiej dziś być jednak „zrewoltowanym indywidualistą”, szczególnie w manierze nowolewicowej, niż zwykłym, wkurwionym na świat mieszkańcem bylejakiego miasteczka w bylejakiej części Polski, gdzie jedyną alternatywą jest wciąż: „wegetuj albo emigruj”, albo oblizuj się ze smakiem, patrząc na dostatnie życie lokalnej sitwy.
Nic to jednak. I tak jestem wdzięczny redaktorowi Beylinowi. Lektura jego eseju przypomniała mi na nowo, dlaczego radosna narracja a la „Gazeta Wyborcza” tak dobrze się sprzedaje. Jak każdy inteligentny populizm w wersji soft.
BTW: mam na półce pracę pod przewrotnym tytułem: „Futuryzm miast przemysłowych. 100 lat Wolfsburga i Nowej Huty” (wyd. ha! Art, Kraków 2007). Przeglądam zatem tę książkę, a w niej – tekst prof. Tadeusza Kowalika „Blaski i cienie transformacji polskiej”. Pozwolę sobie na dłuższy cytat:
„Nie sposób dłużej ukrywać brzydkiej twarzy powstałego po 1989 roku ładu społecznego czy ignorować pytania komu [polski wzrost gospodarczy] służy. A nietrudno wykazać, że służy mniejszości. (…) Po pierwsze, Polska doświadcza najwyższego i najbardziej długotrwałego w Europie Centralnej bezrobocia. (…) Polska ma również (…) najwyższą stopę bezrobocia wśród młodzieży.
Wiele symptomów świadczy o tym, że elity władzy przyzwyczaiły się do katastrofalnie wysokiego bezrobocia, a proponowane środki nie zapowiadają na najbliższe lata zahamowania tej prawdziwej klęski społecznej. Blisko miliona osób tkwi w bezrobociu ponad dwa lata, a około dwóch milionów – ponad rok. Nie dysponujemy, niestety, wiarygodnym szacunkiem liczby i zakresu pracy zarejestrowanych bezrobotnych w szarej strefie.
W Polsce obserwujemy wysoki poziom, a zarazem ciągły wzrost ubóstwa, znacznie większy niż w innych krajach Europy Środkowej. (…) Trudny do wyjaśnienia jest bardzo szybki wzrost liczby osób żyjących poniżej minimum egzystencji. W latach 1996-2004 dość systematycznie wzrastała liczba tych osób (z 4,3 procent do 12 procent społeczeństwa). Oznacza to niemal trzykrotny wzrost nędzy w czasie, gdy dochód narodowy zwiększył się o ponad jedną trzecią! Prawdziwym skandalem politycznym jest fakt wzrostu liczby dzieci niedożywionych lub wręcz głodujących. Jak dotąd, ani poprzednia koalicja, ani obecna władza nie wyciągnęły z tego bezprecedensowego na zachód od Bugu faktu żadnych wniosków, które zapowiadałyby szybkie odwrócenie kierunku tych patologicznych procesów.
Po trzecie, naturalną konsekwencją wyżej wskazanych faktów i procesów jest jeden z najwyższych w Europie wskaźników nierówności społecznych. Wyraża się to z jednej strony w dużym biegunie ubogich, a z drugiej – w powstawaniu wielkich fortun, najczęściej na styku strefy publicznej i prywatnej. (…)
Dodać do tego należy barierę mieszkaniową i powszechną praktykę wspierania drogiego budownictwa dla zamożnych, czemu towarzyszy niemal całkowity zanik taniego budownictwa komunalnego. Powstały więc dwie kultury życia o cechach dziedzicznych, dwie odmienne społeczności, odgradzające się od siebie wysokimi parkanami, prywatną policją, groźnymi psami i elitarnymi szkołami. Celuje w tym Warszawa, która ma już ponad dwieście zamkniętych osiedli mieszkaniowych.
Systematycznemu ograniczaniu ulega również państwo opiekuńcze. Przewagę zyskują XIX-wieczne stosunki pracy w nowo powstałym sektorze prywatnym, gdzie nagminnie występuje zjawisko opóźnień w wypłatach wynagrodzenia. I wreszcie wszechobecne zjawisko korupcji i klientelizmu, objawiające się ze szczególną siła w procesach prywatyzacji. Te właśnie fakty, zjawiska, procesy należałoby traktować jako cechy konstytuujące system ekonomiczny w Polsce, gdyż będą nam towarzyszyć przez wiele lat. Można je nazywać wynikowymi cechami systemowymi, zrodzonymi przez splot swoistych urządzeń instytucjonalno-organizacyjnych”.
Niedawno przetoczył się przez media - i dobrze - festiwal wspomnień o Vaclavie Havlu. Przy okazji dziennikarze pytali, co różni Czechów i Polaków, czemu wśród Polaków widać niezadowolenie z III RP. Czemu część Polaków jest tak niewdzięczna, że nie podoba się jej ten system? - słychać było w podtekście. Durni media workerzy, albo zbyt syci, albo zastraszeni (te kredyty do spłacenia) nie widzą, że odpowiedź mają na dłoni. Ale co oni mogą dostrzec zza swoich warszawskich biurek i stanowisk przed kamerą?
I tym demagogicznym akcentem kończąc, życzę Państwu dobrego weekendu w III RP.
Fot. Krzysztof Wołodźko
Krzysztof Wołodźko
Utwórz swoją wizytówkę
Krzysztof Wołodźko, na ogół publicysta. Miłośnik Nowej Huty.
Wyją syreny, wyją co rano,
grożą pięściami rude kominy,
w cegłach czerwonych dzień nasz jest raną,
noc jest przelaną kroplą jodyny,
niechaj ta kropla dzień nasz upalny
czarnym - po brzegi - gniewem napełni -
staną warsztaty, staną przędzalnie,
śmierć się wysnuje z motków bawełny...
Troska iskrą w sercu się tli,
wiele w sercu ognia i krwi -
dymem czarnym musi się snuć
pieśń, nim iskrą padnie na Łódź.
Z ognia i ze krwi robi się złoto,
w kasach pękatych skaczą papiery,
warczą warsztaty prędką robotą,
tuczą się Łodzią tłuste Scheiblery,
im - tylko radość z naszej niedoli,
nam - na ulicach końskie kopyta -
chmura gradowa ciągnie powoli,
stanie w piorunach Rzeczpospolita.
Ciąży sercu wola i moc,
rozpal iskrę, ciśnij ją w noc,
powiew gniewny wciągnij do płuc -
jutro inna zbudzi się Łódź.
Iskra przyniesie wieść ze stolicy,
staną warsztaty manufaktury,
ptaki czerwone fruną do góry!
Silnym i śmiałym, któż nam zagrodzi
drogę, co dzisiaj taka już bliska?
Raduj się, serce, pieśnią dla Łodzi,
gniewną, wydartą z gardła konfiskat.
Władysław Broniewski, "Łódź"
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka