Krzysztof Wołodźko Krzysztof Wołodźko
159
BLOG

Prawdziwe dzieje Wandy, na Dzień Kobiet

Krzysztof Wołodźko Krzysztof Wołodźko Rozmaitości Obserwuj notkę 11

Co prawda do Dnia Kobiet jeszcze troszkę, ale ponieważ za godzinkę, dwie mam nadzieję być off-line do poniedziałku, to już dziś pozwalam sobie ją zamieścić z Najlepszymi życzeniami dla Wszystkich Salonowiczek, od Zo zaczynając na Kameralnych Babach kończąc. Mam nadzieję, że nikt się nie poczuje urażony.:-) Opowieść jest oczywiście obrzydliwie polityczna i z licznymi podtekstami, ale takie już moje o moich Czytelniczek i Czytelnikow nieszczęście.


Była wczesna wiosna (średniowiecza). Od Wisły, którą flisacy spławiali interesantów, wiał leciutki wietrzyk, a plażą szedł kryzys. Pod Wawelem protestowali rybacy, górnicy, hutnicy i grupa gryzipiórków. Z tym że część tych ostatnich wlazła do klatki, a inni byli ze sobą bardzo solidarni.

 
W podkrakowskiej chacie, na przyzbie siedziała hoża dziewoja urody typowo słowiańskiej i żwawo szydełkowała. Obok drzemał staruszek, co raz sepleniąc przez sen: „socewica, w koło miele młyn, socewica...”. Gruba, stara kotka bawiła się w myszkę ze szczeniaczkiem (także urody typowo słowiańskiej), a niebem z rzadka przeciągały chmury, szarawe, jak nie domyte po obiedzie statki. Było sielsko i anielsko, niby w feudalnych snach redaktorów „Pro fide, rege et lege”.
 
Raptem kotka prychnęła i skoczywszy dziadkowi na kolana, przerwał mu drzemkę. Zza węgła wyjrzał mizernej postury chłopek w wieśniaczej sukmanie NIKE, rozglądając się czujnie a nieufnie...
 
-         Łokietek, łolaboga, nie strasz ludzi! – krzyknęła hoża dziewoja.
-         Socewica! – wrzasnął dziadzio, sięgając do pasa, u którego ostał się jeno sznur.
 
Wątły chłopek położył palec na ustach, zrobił kilka kroków i szeptem zapytał:
-         Przechodzili tędy Przemyślidzi?
-        Żydzi? Nieee, Żydzi nie, ale Niemce, ooo, Niemców tu sporo! – odpowiedział z przekonaniem dziadzio.
-         Co też dziadek Piast? Niech sobie dziadek jeszcze podrzemie. I mleka niech się dziadek napije, prosto od krowy, z kartonu, nasze, polskie, z Niderlandów – łagodnie uspokajała typowa Słowianka. 
-         Cholerni Przemyślidzi... to wszystko ich wina – warknął Łokietek.
-         Żydzi, Żydzi... – jak echo zabrzmiał staruszek i łyknąwszy ciepłego mleczka z termosu, zasnął błyskawicznie, śniąc o rycerstwie spod kresowych stanic (na Ziemiach Odzyskanych).
-         Długoś ostatnio siedział w jaskini? – zaciekawiła się panna.
-         Jakieś pół roku. Ale cholera mnie już brała, w jednej jaskini ze smokiem podwawelskim. Żarł tylko i czkał, żarł i czkał, nielot kopalniany. Jak dziewic nie starczało, to nawet matki, żony i kochanki Krak mu podsyłał... Kmiot nie król, by go tak Majchrowski korony pozbawił! – i tu Łokietek zaklął tak szpetnie, że i sama szpetota przy tym zdaje się powabna.
-         A szewczyk Skiba nie mógłby go tak... – zapytało lube dziewczę, w trosce o swą cnotę lub życie, albo odwrotnie.
-         Skiba zapisał się do Pomarańczowej Alternatywy. A ostatnio ponoć w telepudle się ustawił – wzruszył ramionami Łokietek i przysiadł obok hożej dziewoi, która szydełkując, równocześnie rozgniatała siedzeniem orzechy, co prawdziwym Słowiankom przystoi od wieków...
-         Wanda, a czemu dziadek Piast tę soczewicę tak młynkuje w koło? – zaciekawił się po chwili, wsłuchany, jak dziadzio mantruje przez sen.
-         Ech, polityka. Krak, smok mu mordę lizał, uwziął się czegoś na dziadka, że niby kto go tam wie, że element niepewny, bo teczkę dziadkową dawno myszy zjadły i kazał mu stanąć przed komisją, by dziadzio przy świadkach powiedział: „W Szczebrzeszynie chrząszcz brzmi w trzcinie”... A dziadunio przecież staaaary, dawno zęby stracił. Ledwośmy Kraka ubłagali, żeby coś łatwiejszego zadał. No i dalej z dziadkiem po znachorach, że ma wadę wymowy, że jest dyslektykiem, dysgrafikiem, a do tego że ma ADHD i że go kapłani Swarożyca molestowali w dzieciństwie... No i skończyło się na soczewicy... Tylko „Żydzi” dziadek bez seplenienia wymawia...
-         Dysgrafikiem? Przeca dziadek Piast jest niepiśmienny od dziada pradziada?!
-         Papier zawsze się przyda – westchnęła filozoficznie Wanda.
-         A ty, Wanda, wciąż chłopa szukasz? – zainteresował się czegoś Łokietek.
-        Czekam wieści z Niemiec, od cesarza – spłoniła się panna a Łokietek zmarkotniał i na tę chwilę bardziej znielubił Niemców, niż Przemyślidów.
   
Zrobiło się cicho. Nadchodziło południe. Wanda odłożyła na bok szydełka i delikatnie zaczęła budzić dziadka Piasta...
-         Żydy Popiela zjadły! Żydy! Socewica! – krzyknął przerażony staruszek, któremu akurat śniła się komisja Kraka.
-         Ciiiicho, dziadziu, ciiicho, chodźmy do izby, pierogów nalepiłam...
Dziadek mlasnął i zadreptał wsparty ramieniem czułej prapraprapraprapraprawnuczki, gdy od gościńca wzbił się tuman, zakrakały wrony, co przydrożnymi polami szły za siewcami, a po chwili zza kurzawy ukazał się jeździec w królewskich barwach.
-         Pewnie podatki znów podnieśli, albo dalej będą dziadka po komisjach ciągać – mruknęła zrezygnowana Wanda.
-         Socewica taka ich mać – sapnął dziadek Piast, gdy jeździec zsiadał z konia i żwawym krokiem ruszył ku nim.
-         Poseł z Niemiec przybył – oznajmił uroczyście. Na twarzy Wandy zakwitł rumieniec – Cesarz prosi o rękę księcia Łokietka...
 
Dziadek siadł, Łokietek zbladł. Wanda ukrywszy twarz w dłoniach ze szlochem pobiegła ku spokojnej toni Wisły. Zostały po niej tylko tłuczone orzechy na ławie. I dwa smętne szydełka...
 
Zostawmy naszych bohaterów ich losowi. Oddalając się usłyszymy, jak niezłomny Łokietek, dzielnie wspomagany przez naszego protoplastę Piasta, wołają ku nam z poza gór i rzek, z głębi dziejów:
 
„Dzieci Głogowa, chłopcy z Cedyni,
Zaraz my Niemcom damy po dyni,
Cysorz się zwiedział, jak trusia siedział,
żołdak teutoński padł...”.
 
Hańby zadanej Wandzie, my polscy mężczyźni, nie zapomnimy nigdy!
 

 
ps. Dziś o 22.20 na Dwójce drugi odcinek System09.
 
ps2. Jeszcze żadnej notki nie podkoloryzowałem, czego się nie robi dla kobiet.;-)

 

Krzysztof Wołodźko Utwórz swoją wizytówkę Krzysztof Wołodźko, na ogół publicysta. Miłośnik Nowej Huty. Wyją syreny, wyją co rano, grożą pięściami rude kominy, w cegłach czerwonych dzień nasz jest raną, noc jest przelaną kroplą jodyny, niechaj ta kropla dzień nasz upalny czarnym - po brzegi - gniewem napełni - staną warsztaty, staną przędzalnie, śmierć się wysnuje z motków bawełny... Troska iskrą w sercu się tli, wiele w sercu ognia i krwi - dymem czarnym musi się snuć pieśń, nim iskrą padnie na Łódź. Z ognia i ze krwi robi się złoto, w kasach pękatych skaczą papiery, warczą warsztaty prędką robotą, tuczą się Łodzią tłuste Scheiblery, im - tylko radość z naszej niedoli, nam - na ulicach końskie kopyta - chmura gradowa ciągnie powoli, stanie w piorunach Rzeczpospolita. Ciąży sercu wola i moc, rozpal iskrę, ciśnij ją w noc, powiew gniewny wciągnij do płuc - jutro inna zbudzi się Łódź. Iskra przyniesie wieść ze stolicy, staną warsztaty manufaktury, ptaki czerwone fruną do góry! Silnym i śmiałym, któż nam zagrodzi drogę, co dzisiaj taka już bliska? Raduj się, serce, pieśnią dla Łodzi, gniewną, wydartą z gardła konfiskat. Władysław Broniewski, "Łódź"

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (11)

Inne tematy w dziale Rozmaitości