W podkrakowskiej chacie, na przyzbie siedziała hoża dziewoja urody typowo słowiańskiej i żwawo szydełkowała. Obok drzemał staruszek, co raz sepleniąc przez sen: „socewica, w koło miele młyn, socewica...”. Gruba, stara kotka bawiła się w myszkę ze szczeniaczkiem (także urody typowo słowiańskiej), a niebem z rzadka przeciągały chmury, szarawe, jak nie domyte po obiedzie statki. Było sielsko i anielsko, niby w feudalnych snach redaktorów „Pro fide, rege et lege”.
Raptem kotka prychnęła i skoczywszy dziadkowi na kolana, przerwał mu drzemkę. Zza węgła wyjrzał mizernej postury chłopek w wieśniaczej sukmanie NIKE, rozglądając się czujnie a nieufnie...
- Łokietek, łolaboga, nie strasz ludzi! – krzyknęła hoża dziewoja.
- Socewica! – wrzasnął dziadzio, sięgając do pasa, u którego ostał się jeno sznur.
Wątły chłopek położył palec na ustach, zrobił kilka kroków i szeptem zapytał:
- Przechodzili tędy Przemyślidzi?
- Żydzi? Nieee, Żydzi nie, ale Niemce, ooo, Niemców tu sporo! – odpowiedział z przekonaniem dziadzio.
- Co też dziadek Piast? Niech sobie dziadek jeszcze podrzemie. I mleka niech się dziadek napije, prosto od krowy, z kartonu, nasze, polskie, z Niderlandów – łagodnie uspokajała typowa Słowianka.
- Cholerni Przemyślidzi... to wszystko ich wina – warknął Łokietek.
- Żydzi, Żydzi... – jak echo zabrzmiał staruszek i łyknąwszy ciepłego mleczka z termosu, zasnął błyskawicznie, śniąc o rycerstwie spod kresowych stanic (na Ziemiach Odzyskanych).
- Długoś ostatnio siedział w jaskini? – zaciekawiła się panna.
- Jakieś pół roku. Ale cholera mnie już brała, w jednej jaskini ze smokiem podwawelskim. Żarł tylko i czkał, żarł i czkał, nielot kopalniany. Jak dziewic nie starczało, to nawet matki, żony i kochanki Krak mu podsyłał... Kmiot nie król, by go tak Majchrowski korony pozbawił! – i tu Łokietek zaklął tak szpetnie, że i sama szpetota przy tym zdaje się powabna.
- A szewczyk Skiba nie mógłby go tak... – zapytało lube dziewczę, w trosce o swą cnotę lub życie, albo odwrotnie.
- Skiba zapisał się do Pomarańczowej Alternatywy. A ostatnio ponoć w telepudle się ustawił – wzruszył ramionami Łokietek i przysiadł obok hożej dziewoi, która szydełkując, równocześnie rozgniatała siedzeniem orzechy, co prawdziwym Słowiankom przystoi od wieków...
- Wanda, a czemu dziadek Piast tę soczewicę tak młynkuje w koło? – zaciekawił się po chwili, wsłuchany, jak dziadzio mantruje przez sen.
- Ech, polityka. Krak, smok mu mordę lizał, uwziął się czegoś na dziadka, że niby kto go tam wie, że element niepewny, bo teczkę dziadkową dawno myszy zjadły i kazał mu stanąć przed komisją, by dziadzio przy świadkach powiedział: „W Szczebrzeszynie chrząszcz brzmi w trzcinie”... A dziadunio przecież staaaary, dawno zęby stracił. Ledwośmy Kraka ubłagali, żeby coś łatwiejszego zadał. No i dalej z dziadkiem po znachorach, że ma wadę wymowy, że jest dyslektykiem, dysgrafikiem, a do tego że ma ADHD i że go kapłani Swarożyca molestowali w dzieciństwie... No i skończyło się na soczewicy... Tylko „Żydzi” dziadek bez seplenienia wymawia...
- Dysgrafikiem? Przeca dziadek Piast jest niepiśmienny od dziada pradziada?!
- Papier zawsze się przyda – westchnęła filozoficznie Wanda.
- A ty, Wanda, wciąż chłopa szukasz? – zainteresował się czegoś Łokietek.
- Czekam wieści z Niemiec, od cesarza – spłoniła się panna a Łokietek zmarkotniał i na tę chwilę bardziej znielubił Niemców, niż Przemyślidów.
Zrobiło się cicho. Nadchodziło południe. Wanda odłożyła na bok szydełka i delikatnie zaczęła budzić dziadka Piasta...
- Żydy Popiela zjadły! Żydy! Socewica! – krzyknął przerażony staruszek, któremu akurat śniła się komisja Kraka.
- Ciiiicho, dziadziu, ciiicho, chodźmy do izby, pierogów nalepiłam...
Dziadek mlasnął i zadreptał wsparty ramieniem czułej prapraprapraprapraprawnuczki, gdy od gościńca wzbił się tuman, zakrakały wrony, co przydrożnymi polami szły za siewcami, a po chwili zza kurzawy ukazał się jeździec w królewskich barwach.
- Pewnie podatki znów podnieśli, albo dalej będą dziadka po komisjach ciągać – mruknęła zrezygnowana Wanda.
- Socewica taka ich mać – sapnął dziadek Piast, gdy jeździec zsiadał z konia i żwawym krokiem ruszył ku nim.
- Poseł z Niemiec przybył – oznajmił uroczyście. Na twarzy Wandy zakwitł rumieniec – Cesarz prosi o rękę księcia Łokietka...
Dziadek siadł, Łokietek zbladł. Wanda ukrywszy twarz w dłoniach ze szlochem pobiegła ku spokojnej toni Wisły. Zostały po niej tylko tłuczone orzechy na ławie. I dwa smętne szydełka...
Zostawmy naszych bohaterów ich losowi. Oddalając się usłyszymy, jak niezłomny Łokietek, dzielnie wspomagany przez naszego protoplastę Piasta, wołają ku nam z poza gór i rzek, z głębi dziejów:
„Dzieci Głogowa, chłopcy z Cedyni,
Zaraz my Niemcom damy po dyni,
Cysorz się zwiedział, jak trusia siedział,
żołdak teutoński padł...”.
Hańby zadanej Wandzie, my polscy mężczyźni, nie zapomnimy nigdy!
ps. Dziś o 22.20 na Dwójce drugi odcinek System09.
ps2. Jeszcze żadnej notki nie podkoloryzowałem, czego się nie robi dla kobiet.;-)